ZABAWA W SKOJARZENIA
Baśnie pachną, baśnie smakują, mają swoją fakturę, odpowiednią jasność i temperaturę. Choć w warstwie fabularnej są często bardzo proste, bohaterowie wędrują przez bardzo konkretny świat, który w zmysłowej wyobraźni może objawiać się różnorako. Mnie objawia się tak:
Kiedy patrzę, co widzę?
Baśniowe krajobrazy to przede wszystkim ciemność i mgła.
Raczej rozmyte obrazy, z których wyłania się jakaś osoba, detal, czasem
zarys budowli. Wędrowiec otoczony jest przez tajemnicę. Tajemnica objawia się
tylko w niewielkim stopniu.
Materia, z której utkane są baśnie, jest jak las, z którego ktoś na nas patrzy. Nie potrafimy rozróżnić poszczególnych drzew, wyrasta przed nami zbita masa czegoś co rośnie i szumi, a w dodatku czujemy na sobie to niewygodne spojrzenie. Wbijamy wzrok w gęstwę drzew, żeby odnaleźć właściciela oczu i nagle nasze spojrzenia się splatają. Las nadal pozostaje nierozpoznany, ale te oczy z jego głębi hipnotyzują nas, zagarniają całą naszą uwagę.
Materia, z której utkane są baśnie, jest jak las, z którego ktoś na nas patrzy. Nie potrafimy rozróżnić poszczególnych drzew, wyrasta przed nami zbita masa czegoś co rośnie i szumi, a w dodatku czujemy na sobie to niewygodne spojrzenie. Wbijamy wzrok w gęstwę drzew, żeby odnaleźć właściciela oczu i nagle nasze spojrzenia się splatają. Las nadal pozostaje nierozpoznany, ale te oczy z jego głębi hipnotyzują nas, zagarniają całą naszą uwagę.
Kiedy przymknę oczy i zacznę nasłuchiwać, co usłyszę?
Szelest kroków za plecami. Mogę się odwrócić, ale wtedy
okaże się, że to tylko wiatr, ślizgający się po pobliskich kamieniach. Uśmiecham
się do siebie i ruszam dalej, wiedząc, że to wiatr szeleścił. I wtedy znów
słyszę kroki. Czyjś oddech, może drobne szepty. Ktoś mówi mi „Idź”, żartuje ze
mną. To tylko wiatr. Tylko wiatr.
Drugi dźwięk, jest taki. Wieczór, nabrzeże portowe, niebawem
będzie padać. w oddali krzyczą mewy, szumi morze, jęczą syreny statków,
czekających na redzie. To tylko tło. Stoimy przed wejściem do obleśnej tawerny.
Nad nim, na zardzewiałym pręcie, setki lat wcześniej, pierwszy właśnicicel,
zawiesił deskę z nazwą („gruba Mańka”, „czarny Jack”, „pod złotym lwem” – do
wyboru). Wiatr, który niesie ze sobą deszczowe chmury, co jakiś czas odbija się
od tej starej, nadpruchniałej deski, wprawaijąc jej zawiasy w nieprzerwany
zgrzyt. Ten zgrzyt jest zaproszeniem do opowieści. Mówi o tym, że za drzwiami
tawerny mogą wydarzyć się przygody. A może to wiatr niesie obietnice przygody.
Tego nie wiem. Wiem tylko to, że szyld skrzypi i w tym skrzypieniu mieszka baśń.
Jak smakują?
Baśnie są trochę jak wciąganie jesiennego powietrza przez
usta. Mają w sobie chłód, posmak dymu palonych liści, posmak wilgoci. Albo inaczej
– smakują jak płatki dzikich róż, jedzone bezpośrednio z pąka, albo jak świeże
pędy świerkowe (polecam; wykręcają twarz, ale jest w nich tyle rześkości, że warto).
Jak dzikie owoce nabrzmiałe słońcem.
Albo nie, jeszcze inaczej: smakują jak krew z przegryzionej wargi. Mają w sobie tę przedziwną słodycz, życia, tę słoność rany. Oblizujemy wargi, dziwiąc się, że tak smakuje nasza własna krew. Nasze życie.
Albo nie, jeszcze inaczej: smakują jak krew z przegryzionej wargi. Mają w sobie tę przedziwną słodycz, życia, tę słoność rany. Oblizujemy wargi, dziwiąc się, że tak smakuje nasza własna krew. Nasze życie.
Co czuję pod palcami, kiedy dotykam baśni?
Tutaj znów cały szereg skojarzeń. Przytoczę tylko dwa: Pierwszy
to kobiece ciało. Jest w nim coś miękkiego, co pozwala palcom wędrować po
doskonałych krzywiznach natury. Jest coś, co ustanawia to ciało na granicy snu
i jawy. Mogę go dotknąć, jednak do końca nie jestem pewny, czy ono tam
rzeczywiście jest. Rozkosz opuszków palców zaczyna zderzać się ze strachem, że
to, co jest pod nimi, zaraz się rozpłynie, że natknę się na pustkę. I radość, że
pustki nie ma.
A może wcale nie tak. Może tak naprawdę baśnie nie mają w sobie żadnej
delikatności, a raczej fakturę niedźwiedziego futra. W dodatku lekko przetłuszczonego
i brudnego. Kiedy wkładam w nie palce, czuję nieprzyjemną kosmatość. Spod spodu
dociera do mnie jednak ciepło, wyczuwam życie. Mocne bicie serca potężnego
zwierzęcia. Czuję jego siłę… i ten dyskomfort, że do cholery głaskam właśnie
niedźwiedzia.
Wąchanie baśni
Baśnie
śmierdzą. Ale za każdym razem, kiedy śmierdzą, śmierdzą w przyjemny sposób.
Zupełnie, jak śmierdzą gnijące owoce, albo wiosenna ziemia. Jest w nich
zgnilizna, ale zgnilizna, z której coś może się narodzić. Śmierdzą niczym
zapalona lampka naftowa – nigdy jak sama nafta. Śmierdzą kurzem i pleśnią,
niczym piwnica, do której schodzi się pogrzebać w starociach, albo odnaleźć
schowane w niej skarby.
***
***
Wykorzystane obrazki: Dwa pierwsze to przepiękna graficznie i wyjątkowo baśniowa gra Limbo.
Dziewczynka i niedźwiedź jest dziełem Johna Bauera (znalezione tutaj -> http://bialczynski.wordpress.com/slowianie-tradycje-kultura-dzieje/kultura/bliskie-pokrewienstwo-slowianskiej-i-skanskiej-wiary-przyrody-john-bauer-i-teodor-kittelsen/)
Komentarze
Prześlij komentarz