Gra, ale baśń
Na warsztacie: Limbo
Kto grał w tę mroczną platformówkę, z pewnością miewał po
tym monochromatyczne sny. Dźwięku prawie nie ma, fabuła, jeśli w ogóle można o
takowej mówić, to tylko strzępy. Bohatera oplata tylko dużo czerni i szarości
poprzetykanej przebłyskami światła… i jest bohater, samotny chłopczyk (albo
może bardziej – cień samotnego chłopczyka), błąkający się po niebezpiecznym
lesie.
Wyprodukowana przez niezależne studio Playdead w 2010 roku gra, poraża warstwą
estetyczną. Każdy szczegół jest w niej dopracowany perfekcyjnie, lokacje raz po
raz zapierają dech w piersiach, brak wyrazistości obrazu, buduje tajemnice, w
którą wsiąka się natychmiastowo. I choć Limbo, baśnią nie jest z kilu względów, jest na
wskroś baśniowa. Również z kilku względów.
Strzępy obrazów
Po pierwsze klimat. Wszechpanująca czerń odbiera otoczniu
realność. Jedyne co poznajemy to fragmenty, świata, po którym przyszło się nam
poruszać. Z ciemności wyłaniają się tylko kontury, zarysy rekwizytów potrzebnych
do tego, by pójść dalej. Poza tym bohater porusza się po wielkim znaku
zapytania. Gdzie jest? Nie wiadomo. Czy to tytułowe Limbo – krawędź świata,
otchłań, na którą skazane są nieochrzczone dzieci. Nie wiadomo. Fabuła nie daje
tego rozpoznać. Ale czy to właśnie nie jest baśniowość? Czy baśnie nie dzieją
się w takim właśnie świecie? Las bohatera gry to las Jasia i Małgosi. Las
przerażający, w który powtykane są z rzadka rekwizyty, jak domek z piernika.
Plansze w Limbo są tak skonstruowane, żeby oddziaływały na wyobraźnie,
spychając gracza w domenę podświadomości. Robią to dokładnie tak, jak robi to
baśń.
Po drugie bohater. I nie chodzi tutaj tylko o to, że jest on
dzieckiem owszem – jest dzieckiem i to nawet całkiem przerażajacym – o wiele
ważniejsze jest jednak to, że jest dzieckiem… sprytnym . Musi w końcu wykazać
się nie lada pomysłowością, żeby pokonać zagadki postawione na jego drodze
przez twórców. I jasne, że to my gramy i to nie pomysłowość owego dzieciaka
jest najważneijsza, lecz nasza, ale to wprowadza nas w kolejną ważną cechę
baśni…
Jestem tym, kim gram
Kiedyś znajomy powiedział mi, że nawet najbardziej naiwne
scenariusze, można w grze przełknąć, bo nie oglądamy ich, ale w nich działamy.
To samo jest w Limbo, w zasadzie gdyby
nie Wikipedia, do tej pory nie miałbym pojęcia o co chodzi w tej grze. Ale to
nie jest ważne. Ważne jest to, że kiedy zaczynam iść, to idę. O wiele
ważniejsze staje się nie to, co na końcu, ale to, co dalej. W tej przestrzeni
nie jestem już sobą, ale tym przerażającym dzieciakiem, którego z jednej strony
prowadzę, z drugiej zaś - za którym podążam. On staje się dzięki temu bohaterem
nad wyraz baśniowym. Może nie ma imienia, ale to przecież też jedna z
baśniowych cech (bo czy Kopciuszek, albo Czerwony Kapturek, albo nawet Jaś są
imionami, które coś znaczą?). Ważne jest
to, że jego podróż zapiera mi dech w piersiach, bardziej niż droga większości
postaci w survival horrorach. Chcę nią podążać, chcę czuć strach, chcę dojść do celu, niezależnie od tego, co mnie tam czeka.
Na koniec jeszcze jedno – brutalność. Sami twórcy nazwali
mechanizm rządzący tą grą metodą „trial and death” czyli metodą prób i
śmierci. Nie da się przejść gry za
pierwszym razem tak, żeby nie zginąć choć raz. A wierzcie mi, bądź nie, ginąć w
tej grze to sama przyjemność. Sposobów, na jakie można odwalić w czasie
rozgrywki kitę, na palcach jednej ręki raczej nie zliczymy, ani na palcach
dwóch, ani nawet siedmiu. Każda przeszkoda jest sposobnością do wielce
spektakularnej śmierci. Podanej w realistycznym sosie, brutalnej na wskroś.
Moje dwa ulubione przykłady: na dzieciaka spada potężny odważnik i miażdży go,
potem sztaby rozsuwają się, a to co po dzieciaku zostało ślicznie ciągnie się
od podłogi w górę.
Drugi obrazek to nasz bohater potraktowany z broni
maszynowej. Nie przerwaca się po prostu od tak. Zamiast tego rozlatuje się na
kawałki – czasem odpadnie mu sama głowa, czasem pociski odstrzeliwują mu nogi
na wysokości kolan, a czasem przecinają go na pół, a wtedy ze środka wypływa
wdzięcznie jelitko. Przyznam szczerze, że kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy
ciary przeszły mi po plecach. I chociaż czasem balansuje to na granicy zbędnej
przemocy, jest na tyle normalne, że w żaden sposób nie wywołuje myśli o
problemach umysłowych twórców. Wprost przeciwnie – brutalność była jak
najbardziej na swoim miejscu. Bo kiedy się umiera, to się umiera. I nie można
przyknąć na to oka, nie zakłamując obrazu rzeczywistości. Baśnie tego nie
robią, Limbo też nie.
***
***
Kadry z gry, pochodzą z gry.
Mural na samej górze został wykonany przez francuskiego artystę o pseudonimie Blouh (stronka tutaj: http://blouh.com)
Mural na samej górze został wykonany przez francuskiego artystę o pseudonimie Blouh (stronka tutaj: http://blouh.com)
Komentarze
Prześlij komentarz