Umarł czy nie umarł?
Wybory przy Wielkim Ognisku
Siedzieliśmy w izbie podhalańskiej krakowskiego Muzeum Etnograficznego. Półmrok tego miejsca sprzyjał opowiadaniu o strasznych wydarzeniach, jakie rozegrały się na afrykańskiej sawannie - Słońce zgasło i najwyraźniej nie miało zamiaru się więcej pojawić. Wszyscy w wiosce zaczęli panikować, zwłaszcza, że nawet szaman nie bardzo wiedział, co zrobić. Przy Wielkim Ognisku bulgotała masowa histeria z domieszką bezsilnej złości i agresji, których ujście zapewne skończyłoby się bardzo źle, gdyby nie interwencja pewnego starca. Starzec uspokoił tłum, po czym rozpłynął się w powietrzu.
Dzieci były zasłuchane do tego stopnia, że prawie nie oddychały. Ich oczy śledziły rozpływający się i ulatujący z iskrami Wielkiego Ogniska obłok, który jeszcze przed chwilą był starcem. I wtedy zadałem pytanie:
Dzieci były zasłuchane do tego stopnia, że prawie nie oddychały. Ich oczy śledziły rozpływający się i ulatujący z iskrami Wielkiego Ogniska obłok, który jeszcze przed chwilą był starcem. I wtedy zadałem pytanie:
- Umarł, czy nie umarł?
Dzieci zaczynają między sobą debatować. Część mówi, że tak, inne mówią, że to nieładnie tak mówić, że ktoś umarł. Na ich twarzach organizuje się prawdzie przejęcie i zaangażowanie. Czują ciężar decyzji, z jaką ich zostawiłem. W końcu robimy głosowanie. Większość jest za tym, że umarł. Więc umarł.
Jakiś czas później dotarliśmy do miejsca, w którym Timburu, główny bohater tej historii i sprawca zniknięcia słońca spotyka szamana. A dzieci stanęły przed kolejną zagadką. Gdyby Timburu nie zdecydował się wyruszyć w podróż, by odnaleźć słońce, szaman... co zrobiłby szaman? Dzieci wiedziały. I nie bały się tego powiedzieć. I powiedziały to za mnie.
Dylemat
Z problemem mówienia o rzeczach nieprzyjemnych w baśniach borykam się już od dawna. Jak ograć baśniową brutalność albo śmierć w taki sposób, żeby po pierwsze jej nie stracić, a po drugie, żeby nie przesadzić. Jak opowiadać o śmierci, jak opowiadać o odrzuceniu?
Najwięcej problemu sprawiały mi zawsze "Trzy świnki". Zabijać je, czy nie zabijać? Zazwyczaj nie zabijałem, bo nie wypadało. W baśni ginęły dwie. Nie zabijałem nawet wilka. Tym samym zadawałem kłam temu, co założyłem sobie przy powstawaniu "Baśni na warsztacie" - podawać baśnie w czystej postaci. Cóż, czysta postać czystą postacią, ale jak przekonać do tego rodziców, albo nauczycieli? I jak nie zrobić dzieciom krzywdy.
Próbowałem to rozegrać różnie. Czasem mówiłem, jak leci, co wywoływało oburzenie przede wszystkim rodziców i nauczycielek, czasem przeholowywałem (jak to miało miejsce z Ederland), a czasem zagłaskiwałem baśnie na śmierć, co powodowało u mnie kaca moralnego potężnych rozmiarów. Wreszcie wpadł mi do głowy pewien pomysł. A pomysł był prosty: może po prostu zapytać dzieci, jak to się ma potoczyć. Za pierwszym razem zrobiłem to właśnie przy świnkach, gdy wilk zaklinował się w kominie:
- Wyleci w kosmos czy się ugotuje?
Dzieci, chciały zrobić z niego zupę, bo uznały to za fantastyczny pomysł, niestety wtedy do akcji wkroczyła przyglądająca się zajęciom nauczycielka i zadecydowała, że jednak kosmos, bo gotować wilka żywcem jest niehumanitarnie (nie zapraszać nauczycielek, nie zapraszać nauczycielek, nie zapraszać nauczycielek, nie zapraszć... itd.). Plan runął.
Na szczęście przyszły zajęcia w Muzeum Etnograficznym, gdzie nikt nie przerwał, a dzieci mogły same zadecydować, gdzie postawić swoją granicę. I dopiero, kiedy już to zrobiły, zrozumiałem, że stawiają tę granicę bardzo rozważnie. Nie czują się panami życia i śmierci baśniowych bohaterów. One szukają moralnych rozwiązań. Przeczuwają kiedy jest śmierć, a kiedy tylko blaga. Kiedy mówiliśmy o śmierci i to całkiem poważnie, nie było miejsca na wygłupy. Wszystko było raczej niepewnym wyczuwaniem gruntu. Nie było miejsca na bajki, głupie odzywki, nawet na wiercenie. Gry komputerowe i kreskówki, które poszarpały dziecięce wyczucie w makabrycznym stopniu, odeszły gdzieś na bok. Opowieść postawiła bohatera na rozdrożu, a wraz z nim dzieci, a to pytanie, które im postawiłem, było jak danie im do rąk odpowiedzialności za cały świat. Poczuły to. Zrozumiały.
I ja zrozumiałem. Po pierwsze to, że baśń nawet jeśli jest zabawna, trzeba opowiadać zupełnie na serio. Nawet jeśli jest śmieszna, musi nabrać ciężaru, nabrać gęstości niezbędnej do tego, żeby w ogóle był ją sens opowiadać. Psychologiczny i moralny. Po drugie, odpowiedzialność i moralność leży w sercach dzieci. Być może to najwięksi na świecie egoiści, być może umysły dziecięce mają w sobie psychopatyczną nutę (w psychologicznym rozumieniu tego terminu), ale to nie ma znaczenia. Kiedy postawi się je na rozdrożu i zada odpowiednie pytanie - udzielą odpowiedniej odpowiedzi i same ruszą tam, gdzie ratuje się słońce.
Dzieci, chciały zrobić z niego zupę, bo uznały to za fantastyczny pomysł, niestety wtedy do akcji wkroczyła przyglądająca się zajęciom nauczycielka i zadecydowała, że jednak kosmos, bo gotować wilka żywcem jest niehumanitarnie (nie zapraszać nauczycielek, nie zapraszać nauczycielek, nie zapraszać nauczycielek, nie zapraszć... itd.). Plan runął.
Waga pytania
Na szczęście przyszły zajęcia w Muzeum Etnograficznym, gdzie nikt nie przerwał, a dzieci mogły same zadecydować, gdzie postawić swoją granicę. I dopiero, kiedy już to zrobiły, zrozumiałem, że stawiają tę granicę bardzo rozważnie. Nie czują się panami życia i śmierci baśniowych bohaterów. One szukają moralnych rozwiązań. Przeczuwają kiedy jest śmierć, a kiedy tylko blaga. Kiedy mówiliśmy o śmierci i to całkiem poważnie, nie było miejsca na wygłupy. Wszystko było raczej niepewnym wyczuwaniem gruntu. Nie było miejsca na bajki, głupie odzywki, nawet na wiercenie. Gry komputerowe i kreskówki, które poszarpały dziecięce wyczucie w makabrycznym stopniu, odeszły gdzieś na bok. Opowieść postawiła bohatera na rozdrożu, a wraz z nim dzieci, a to pytanie, które im postawiłem, było jak danie im do rąk odpowiedzialności za cały świat. Poczuły to. Zrozumiały.
I ja zrozumiałem. Po pierwsze to, że baśń nawet jeśli jest zabawna, trzeba opowiadać zupełnie na serio. Nawet jeśli jest śmieszna, musi nabrać ciężaru, nabrać gęstości niezbędnej do tego, żeby w ogóle był ją sens opowiadać. Psychologiczny i moralny. Po drugie, odpowiedzialność i moralność leży w sercach dzieci. Być może to najwięksi na świecie egoiści, być może umysły dziecięce mają w sobie psychopatyczną nutę (w psychologicznym rozumieniu tego terminu), ale to nie ma znaczenia. Kiedy postawi się je na rozdrożu i zada odpowiednie pytanie - udzielą odpowiedniej odpowiedzi i same ruszą tam, gdzie ratuje się słońce.
Komentarze
Prześlij komentarz