Dokarmianie wilków
Na warsztacie: Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie (film), Gwiezdne Wojny, wilki
I na koniec tej wyliczanki, a na początek dzisiejszego wpisu
musi pojawić się jeszcze Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie, czyli Czerwony
Kapturek. W zasadzie najchętniej pominąłbym ten film milczeniem, bo wszystko w
nim jest złe i nieciekawe. Może zostawiłbym odrobinę ciepłych słów dla oczu
Amandy Seyfrid (niestety tylko dla oczu...) grającej Kapturka, ale to chyba tyle.
Plastikowy świat będący popłuczynami po Zmierzchu. Horror dla nastolatków, z ładnymi chłoptasiami i
dziewczynkami, ponadto zerową fabułą, która w skrócie przedstawia się
tak (same spoilery!):
Ona jest już nastolatką, a na imię jej Valerie. Podkochuje się w jednym takim, co to się w nim podkochuje od dzieciństwa. Na imię mu Peter. W okolicy szaleje wilkołak. Zjawia się pogromca wilków Solomon. W osaczonej przez wilka i apodyktycznego Solomona wiosce giną ludzie i dzieje się romans. Petera i Valerie oczywiście. Jest jeszcze ten trzeci, ale potrzebny był chyba tylko po to, żeby plakat lepiej się komponował. W końcu Wilk i Kapturek stają w śmiertelnej konfrontacji, w której to zwierzę kończy ze srebrem w bebechach. Niestety Peter zostaje ugryziony i sam się przemienia. W ostatniej scenie Valerie spotyka wilka na swojej drodze. Idzie za nim w las.
Film kończy się więc grasującym po lasach wilkołakiem, dokładnie tak, jak się zaczął. Różnica polega na tym, że teraz to jest niby dobry wilk, bo główna bohaterka darzy go uczuciem.
Chodzi o wilka
Wioska Valerie miała problem i problem ten nie został rozwiązany. Ci, którzy zginęli, pozostali martwymi, a ci, którzy wciąż żyją, nie wiadomo, czy dożyją następnego nowiu. Podobnie jest ze Zmierzchem - Bella też buja się w wampirze. A wampir to wampir. I wampira trzeba ubić. I wilka. I trolla. I smoka.
Tak przynajmniej uważają baśnie - zabij smoka, a otworzą się przed tobą wszystkie skarby, których strzegł. Tymczasem przykład Dziewczyny w czerwonej pelerynie (a jeszcze bardziej Zmierzchu) pokazuje, że teraz wzorce się odwracają. Skarbem stał się sam wilk. Stare opowieści uczyły pokonywać własne potwory, nowe uczą, że jeśli pokocha się potwora, to on da nam moc.
Myślę, że takie podejście bardzo wiele czerpie z psychoanalizy. Lekarstwem jest świadomość. Poznanie daje możliwość posunięcia się do przodu. Poznaj smoka, a smok stanie ci się posłusznym. Kto wie, może nawet dopuści cię do swojego leża, gdzie drzemią wielkie skarby, abyś i ty mógł mieć w nich swój udział.
Człowiek uczony jest przyjaźnić się ze smokami. Odwraca wzrok w stronę swoich problemów, żeby je zrozumieć i okiełznać. Dziś nie zabija się smoków. dziś pracuje się z nimi. Nie czeka się na bohaterów, którzy postawią przed smokiem napełnioną siarką owce, albo po prostu ubiją bestię. Ba - nawet jeśli zjawi się jakiś bohater, gotów zaryzykować własne życie, by rozwiązać problem, traktowany jest, jak prostak i brutal. Tymczasem smoki przejadają zapasy naszej wioski, zabijają jej dziewice i sieją postrach dookoła.
A my siadamy na skale i czekamy na to, aż smok się do nas odezwie. I być może myślimy, że to siedzenie odkryje przed nami słaby punkt bestii, ale póki siedzimy na skale, smok sieje spustoszenie. O wiele bardziej zaczyna nam zależeć na smoku, niż na tym, żeby normalnie żyć. Tak, jakby każdy smok niósł za sobą obietnicę skarbów. Być może tak jest, ale nikt nie zastanawia się nad pytaniem, czy będzie się chciał nimi podzielić. Naiwnie wierzymy, że tak. Drugie pytanie, które rzadko jest zadawane, brzmi tak - jeśli można oswoić smoka i wymaga to czasu - ilu ludzi ucierpi, umrze z głodu, lub zginie w smoczej paszczy, zanim uda się z bestią dogadać? Często wyobrażamy sobie Draco z "Ostatniego smoka" (jeśli ktoś jeszcze pamięta ten film), gdy tymczasem mamy do czynienia ze Smaugiem.
Pytanie, które za tym wszystkim stoi jest takie: Dlaczego wybieramy życie smoka nad życie mieszkańców wioski? Dlaczego dziewczyna idzie z wilkiem w las i uważa, że wszystko jest w porządku? Przychodzą mi do głowy dwie odpowiedzi.
Po pierwsze - słabość każe nie podejmować radykalnych decyzji. Zmiana jaką jest zabicie wilka, smoka, albo rozwiązanie swojego problemu jest tak przerażająca, że pozwalamy bestii opanować las dookoła wioski i sterroryzować jej mieszkańców. To trochę tak, jak z płaceniem haraczu. Przychodzi zbir i żąda ,powiedzmy, piątaka. I my mu płacimy tego piątaka. I on przychodzi znowu, i my znowu płacimy. I on znowu, i my znowu. I on, i my, i tak przez dwa lata. Wynajęcie pana do zrobienia ze zbirem porządku, to powiedzmy dwieście złotych. Kwota niewyobrażalna, zwłaszcza, że niebawem przyjdzie zbir i znów będzie od nas chciał piątaka. Odrzucamy więc pomysł wydania dwóch stówek, zamiast tego zaczynamy przyglądać się zbirowi z innej perspektywy. Że taki silny, że taki obrotny, że tak nam pięknie ochronę zapewnia, że ma takie wielkie oczy, żeby nas lepiej widzieć i takie wielkie uszy, żeby lepiej słyszeć. Ba wtedy zbir-wilk-smok-problem staje się dla nas wręcz ważny i nie potrafimy wyobrazić sobie życia bez niego.
Tak przynajmniej uważają baśnie - zabij smoka, a otworzą się przed tobą wszystkie skarby, których strzegł. Tymczasem przykład Dziewczyny w czerwonej pelerynie (a jeszcze bardziej Zmierzchu) pokazuje, że teraz wzorce się odwracają. Skarbem stał się sam wilk. Stare opowieści uczyły pokonywać własne potwory, nowe uczą, że jeśli pokocha się potwora, to on da nam moc.
Myślę, że takie podejście bardzo wiele czerpie z psychoanalizy. Lekarstwem jest świadomość. Poznanie daje możliwość posunięcia się do przodu. Poznaj smoka, a smok stanie ci się posłusznym. Kto wie, może nawet dopuści cię do swojego leża, gdzie drzemią wielkie skarby, abyś i ty mógł mieć w nich swój udział.
Człowiek uczony jest przyjaźnić się ze smokami. Odwraca wzrok w stronę swoich problemów, żeby je zrozumieć i okiełznać. Dziś nie zabija się smoków. dziś pracuje się z nimi. Nie czeka się na bohaterów, którzy postawią przed smokiem napełnioną siarką owce, albo po prostu ubiją bestię. Ba - nawet jeśli zjawi się jakiś bohater, gotów zaryzykować własne życie, by rozwiązać problem, traktowany jest, jak prostak i brutal. Tymczasem smoki przejadają zapasy naszej wioski, zabijają jej dziewice i sieją postrach dookoła.
Nadzieja w smoku
A my siadamy na skale i czekamy na to, aż smok się do nas odezwie. I być może myślimy, że to siedzenie odkryje przed nami słaby punkt bestii, ale póki siedzimy na skale, smok sieje spustoszenie. O wiele bardziej zaczyna nam zależeć na smoku, niż na tym, żeby normalnie żyć. Tak, jakby każdy smok niósł za sobą obietnicę skarbów. Być może tak jest, ale nikt nie zastanawia się nad pytaniem, czy będzie się chciał nimi podzielić. Naiwnie wierzymy, że tak. Drugie pytanie, które rzadko jest zadawane, brzmi tak - jeśli można oswoić smoka i wymaga to czasu - ilu ludzi ucierpi, umrze z głodu, lub zginie w smoczej paszczy, zanim uda się z bestią dogadać? Często wyobrażamy sobie Draco z "Ostatniego smoka" (jeśli ktoś jeszcze pamięta ten film), gdy tymczasem mamy do czynienia ze Smaugiem.
Pytanie, które za tym wszystkim stoi jest takie: Dlaczego wybieramy życie smoka nad życie mieszkańców wioski? Dlaczego dziewczyna idzie z wilkiem w las i uważa, że wszystko jest w porządku? Przychodzą mi do głowy dwie odpowiedzi.
Haracz dla wilka
Po pierwsze - słabość każe nie podejmować radykalnych decyzji. Zmiana jaką jest zabicie wilka, smoka, albo rozwiązanie swojego problemu jest tak przerażająca, że pozwalamy bestii opanować las dookoła wioski i sterroryzować jej mieszkańców. To trochę tak, jak z płaceniem haraczu. Przychodzi zbir i żąda ,powiedzmy, piątaka. I my mu płacimy tego piątaka. I on przychodzi znowu, i my znowu płacimy. I on znowu, i my znowu. I on, i my, i tak przez dwa lata. Wynajęcie pana do zrobienia ze zbirem porządku, to powiedzmy dwieście złotych. Kwota niewyobrażalna, zwłaszcza, że niebawem przyjdzie zbir i znów będzie od nas chciał piątaka. Odrzucamy więc pomysł wydania dwóch stówek, zamiast tego zaczynamy przyglądać się zbirowi z innej perspektywy. Że taki silny, że taki obrotny, że tak nam pięknie ochronę zapewnia, że ma takie wielkie oczy, żeby nas lepiej widzieć i takie wielkie uszy, żeby lepiej słyszeć. Ba wtedy zbir-wilk-smok-problem staje się dla nas wręcz ważny i nie potrafimy wyobrazić sobie życia bez niego.
Jak to wygląda na co dzień, chyba nie muszę nikomu tłumaczyć. Narzekania na rząd, choroby, depresję, partnera, które do niczego nie prowadzą, to nasz chleb powszedni. Karmimy wilka, więc wilk rośnie. A my mamy coraz mniej i mniej siły.
Szukanie Ciemnej Strony Mocy
Druga sprawa jest związana z poszukiwaniem siły, mocy, a może nawet boskości. Coś niedobrego porobiło się w tej kwestii w naszych czasach. Szukamy tej boskości (czy mocy, czy siły, czy zwał jak chciał) z wiarą, że ta moc jest w nas. Boskość zewnętrzna straciła ostatnio kredyt zaufania. Więc przyglądamy się temu, co w nas ma moc i widzimy, że najsilniejszy jest wilk. Już może nawet nie sam problem, ale ta ciemna strona, w której problem ma swoje korzenie. Piękna już nie chce odczarować bestii - sama chce się nią stać. Przejść na stronę, w której można doświadczyć siły. Tej siły, której tak bardzo nam brakuje. Tej siły, która ma kolor czarny i, niestety, żadnego innego. Z czasem to tej siły zaczniemy poszukiwać.
Jest w Dziewczynie w czerwonej pelerynie taka scena - wilkołak staje naprzeciwko Solomona. Wszyscy wkoło szepczą z przerażeniem, jaki wielki jest wilk. Na to Solomon spina konia ostrogami i z wyciągniętym przed siebie mieczem rusza na bestię, krzycząc - "Bóg jest większy!". Chwilę później, Solomon leży na śniegu pod ciałem swojego zagryzionego konia... i tyle jeśli idzie o wielkość Boga.
Przypomina mi się pewna historia, którą usłyszałem od jednej z matek. Jej dzieci uczestniczyły w urodzinach jakiegoś swojego kolegi. Tematycznie impreza toczyła się wokół Gwiezdnych wojen. Dzieciaki wskoczyły w stroje (dostępne na miejscu). Zagęściło się od szturmowców i tylko szturmowców. Żadnego Yody, żadnego wujka Bena, żadnego Luke'a. Jedyny wyjątek stanowił solenizant - ten był Darthem Vaderem.
Ciemna strona mocy, to też moc. Pytanie, czy to moc, z której chcemy korzystać. Czy warto? Czy można?
***
EDIT - dziś jest 13 listopada 2018 roku. Cztery lata po napisaniu tego tekstu i po marszu niepodległości w Warszawie, chciałbym dodać jeszcze dwa słowa. Kiedy wilki spustoszą już nasz kraj, a jedyne co my będziemy mogli robić to patrzeć na własny upadek, zostanie nam odebrane coś jeszcze - mianowicie godność. Wszyscy będą na nas patrzeć jak na tych, którzy nie sprzeciwili się wilkom, tylko patrzyli, jak bestie rosną w siłę i trzebią stada. Nawet jeśli przeżyjemy, będzie to mizerne, naznaczone hańbą życie. Hańbą bierności.
I wiem, niektórzy powiedzą, że przecież w marszach brały udział rodziny z dziećmi i czarnoskórzy Polacy i były uśmiechy i patriotyczne uniesienia. Jasne - były. Ale to nigdy nie jest kontrargument na to, że zgodziliśmy się na to, by pozwolić wilkom rosnąć w siłę. NIGDY.
Komentarze
Prześlij komentarz