Kosteczka w celi

Jaś i Małgosia, Jack i Łodyga Fasoli, O smoku Wawelskim, brutalność w baśniach, kanibalizm w baśniach, Mateusz Świstak, Baśnie na Warsztacie


Na warsztacie: Jaś i Małgosia, Jack i Łodyga Fasoli, O smoku Wawelskim, brutalność w baśniach, kanibalizm

Jaś, jest w nie lada opałach. Wiedźma zamknęła go w komórce pod schodami lub w jakimś innym, strasznym dość miejscu. Tam, co dnia, przynosiła mu czarownica posiłki raczej obfite - a to kaczki jakieś, a to golonka, a to szyneczki i kopy ziemniaków, by dzieciaka utuczyć jak małą gąskę... przed ubiciem. Żeby sprawdzić, czy to już, kazała chłopcu wyciągać paluszek. A Jaś, jak to sprytne Jasie w swym zwyczaju miewają, oszukiwał ślepą wiedźmę (bo jak zapewne wszyscy wiecie, wiedźmy z natury są ślepe). Zamiast paluszka wystawiał kosteczkę, którą znalazł w celi.

Do kogo należy kosteczka?


Bajeczki (te kolorowe z rysunkami) podają, że do kurczaka. Czasem Jaś w ogóle nie podaje czarownicy kosteczki, a raczej patyczek. W zbiorze baśni braci Grimm (korzystam z tego starszego tłumaczenia), jest napisane tylko, że znalazł tę kosteczkę w swojej celi. A mnie zaczęło dręczyć następujące pytanie - czy czasem ta kostka nie należy do dziecka, które siedziało w tym miejscu przed Jasiem? Czy ta kosteczka nie jest dowodem rzeczowym na to, że czarownica naprawdę zjada dzieci.


Zresztą, cóż byłoby w tym dziwnego - przecież skoro baśń mówi, że czarownice zjadają dzieci, to znaczy, że to właśnie robią. Kiedy zatem rozejrzymy się po podłodze baśniowych chatek, możemy natknąć się tam na bardzo upiorne rekwizyty. W baśni o Wasylisie i Babie Jadze, płot przed domem wiedźmy przyozdobiony jest przecież rzędem ludzkich czaszek. Jednak kosteczki w celi Jasia opowiadają nam o czymś innym niż czaszki na płocie. Te drugie to tylko rekwizyt rodem z gabinetu strachów. Kosteczki z celi mówią nam zaś, że było więcej takich dzieci, jak Jaś i Małgosia. 


A skoro wiedźma żyje... 


...znaczy, że dzieci nie żyją. Jest to dość subtelny sposób opowiedzenia o czymś niezwykle ważnym. Jeśli w celi znajdują się kosteczki, to znaczy, że przygoda może się nie udać. Może dziecko, które słucha baśni zorientuje się, może nie (zazwyczaj się orientują), ale gdzieś w środku zaczyna się proces mniej więcej taki: ta historia, to gra o wszystko. Jest się albo górą, albo obiadem. Nie ma czegoś takiego, jak połowiczne rozwiązania. Jeśli się uda, wtedy w piecu zostanie tylko kupka popiołu, jeśli natomiast przechytrzenie wiedźmy okaże się niemożliwe - cóż, spójrzcie pod nogi, na porozwalane tu i tam kosteczki. 

Jaś i Małgosia, Jack i Łodyga Fasoli, O smoku Wawelskim, brutalność w baśniach, kanibalizm w baśniach, Mateusz Świstak, Baśnie na Warsztacie


Jeszcze dobitniej powiedziane jest to w baśni o Jacku i zaczarowanej fasoli. Tam, kiedy olbrzym wraca do domu, momentalnie wyczuwa, że wewnątrz było (i nadal jest) ludzkie dziecko. Mówi więc do żony - zdaje się, że czuję dziecko. 
Na to jego żona odpowiada:

- Głupiś! To pewnie po tych wczorajszych bliźniakach, które miałeś na kolację.
Więc i owszem - były inne dzieci. Było ich więcej. I zasadniczo - tym przed Jackiem spotkanie z olbrzymem nie wyszło na zdrowie. 



O tych, którzy wędrują po fasoli


Jak poprzednie dzieci dostały się do krainy w chmurach, o tym baśń milczy. Osobiście mam jednak pewne przemyślenia, na ten temat. Jack swoje magiczne ziarna dostał od dziwnego starca, spotkanego na rozdrożu. Starzec zjawił się w chwili dla Jacka krytycznej - chłopiec szedł właśnie sprzedać jedyne źródło utrzymania swojej rodziny(pisałem o tym więcej tutaj). W najtrudniejszej chwili dostał więc od losu szansę. Dlaczego Jack? sądzę, że nie był wyjątkiem. Po prostu to jego opowieść. Był jednym z milionów, którzy co dnia spotykają na swojej drodze starca i mogą dostać od niego magiczną fasolę (czy inne ustrojstwo, dzięki któremu dostaną się do świata magii). Część nie ma na tyle odwagi, żeby wymienić "krowę" (czymkolwiek ona jest) na pięć nijako wyglądających ziarenek. Niektórzy sprzedają "krowę" i robią na tym dobry interes, a potem żyją sobie w dostatku aż do śmierci. Inni sprzedają swoją "krowę", a potem tracą wszystko i jedyne, co im zostaje to zdychać z nędzy. 


Jaś i Małgosia, Jack i Łodyga Fasoli, O smoku Wawelskim, brutalność w baśniach, kanibalizm w baśniach, Mateusz Świstak, Baśnie na Warsztacie

Ale są też Ci, którzy są na tyle brawurowi, żeby wymienić "krowę" na obiecaną tajemnicę. Wtedy za ich domem wyrasta kłącze sięgające samego nieba, po którym można dostać się do miejsca wielkich skarbów. 


Potem idą do góry, w wielkiej nadziei, że będzie tam miło i przyjemnie. A tu psikus. Zamiast miło i przyjemnie stają się kolacją olbrzyma. Każda wędrówka jest indywidualna, a Ci, którzy skończyli w trzewiach olbrzyma po prostu przegrali. Teraz muszą pojawić się w opowieści, bo bez nich Jack nie miałby punktu odniesienia. Baśń jest w tym punkcie bardzo dydaktyczna... i bardzo zdawkowa jednocześnie. Trochę jak reklama społeczna, trochę jak kronika kryminalna. 

Jaś i Małgosia, Jack i Łodyga Fasoli, O smoku Wawelskim, brutalność w baśniach, kanibalizm w baśniach, Mateusz Świstak, Baśnie na Warsztacie

Może więc jest tak, że bohater baśni, to ten i tylko ten, który idzie do nieba, znając obie strony opowieści. Przykładów można by mnożyć. W polskiej baśni o "Żywej Wodzie" główny bohater w swojej wędrówce napotyka tych, którym już wcześniej powinęła się noga - cały las kamiennych posagów, które stanowią ostrzeżenie, są punktem odniesienia. Czy gdyby ich nie było, on sam nie zamieniłby się w kamień. Albo szewczyk Skuba (lub jak kto woli Dratewka), czy byłby wpadł na swój pomysł z przechytrzeniem smoka, gdyby wcześniej nie był świadkiem eksterminacji kwiatu rycerstwa króla Kraka. Smok zabijał rycerzy, jak dzieci zabijają koniki polne i nie można było zrobić nic innego, jak tylko patrzeć i się frasować. 

Obserwowanie kości


No dobrze, ale są też Ci, którzy umieją słuchać i patrzą mądrze. Nasz Jaś, nasz Jack, nasz dzielny szewczyk. Obcowanie z tymi, którym się nie udało, było dla nich po pierwsze mobilizacją do działania. Po drugie zaś nauką. Kiedy otaczają nas rozerwane członki naszych poprzedników, a w powietrzu wciąż unosi się zapach małych pieczonych Anglików, nasz mózg zaczyna inaczej pracować. Staje się czujniejszy, zaczyna szukać tych lepszych rozwiązań. Już wie, że tam gdzie jest, nie ma żartów, że lada moment do domu wrócić może olbrzym, albo zza rogu wyłoni się smok. Śmierć poprzedników to dla nas znak, że gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę, ba - że gra toczy się o wszystko. 

... a sprzedaż krowy, to dopiero początek. 

***

dzisiejsze ilustracje sponsorowuje: Arthur Rackman, Matt Horan,  internet, Tabatha Yeates



Komentarze

  1. Baśnie zawierają często rzeczy niezwykle cenne, które w naszej kulturze uległy wykrzywieniu lub zostały zepchnięte na plan odległy. Więc po pierwsze opowiadają o porażkach, nie tylko o ich możliwości, ale i konieczności; sukces bohatera często zaczyna się od porażki jego własnej lub podpatrzonej u innych, cudze kosteczki ocalają Jasia, bieda zmusza Jacka do dramatycznych wyborów. Klęski to wspaniałe nauczycielki i podwaliny rozwoju i sukcesu. Lekcja nie do przecenienia w naszych czasach, kiedy liczą się niemalże tylko ludzie sukcesu i zwycięzcy, a reszta ludzkości choruje na poczucie beznadziejności z powodu swoich klęsk, zamiast się na nich uczyć. Po drugie przytoczone bajki, zwłaszcza ta o fasoli, to przede wszystkim opowieści inicjacyjne, możliwość niepowodzenia musi być w nie wdrukowana jako opcja, bo jakim wyzwaniem lub osiągnięciem byłaby inicjacja, która byłaby łatwa? Wydaje się, że ciekawą ścieżką może stać się rozpatrzenie w tym kontekście, na jakim etapie inicjacji utknęli ludzie, którzy zdecydowali się "wymienić "krowę" (czymkolwiek ona jest) na pięć nijako wyglądających ziarenek"; ci, którzy "sprzedają "krowę" i robią na tym dobry interes, a potem żyją sobie w dostatku aż do śmierci" oraz ci, którzy "sprzedają swoją "krowę", a potem tracą wszystko i jedyne, co im zostaje to zdychać z nędzy". Co ciekawsze warto też zastanowić się, kim są ludzie, którzy dali się utuczyć czarownicy i zjeść, i z których zostały kosteczki. Sama wizja, że coś/ktoś wrogi nam nas pochłania jest psychologicznie interesująca jako klucz do interpretacji planu ukrytego tej historii. Baśnie inicjacyjne są instrukcją przede wszystkim tego jak dojrzewać, żeby się udało, żeby to był prawdziwy rozwój, ale zawierają też siłą rzeczy na drugim planie treści dodatkowe, czyli informacje o zagrożeniach i niepowodzeniach, które dla bohatera są ostrzeżeniem, drogowskazem po porażkach, które już popełniono i których on sam powtarzać nie powinien, choć może mu się to przydarzyć. To musi być "gra o wszystko", inaczej baśń zawierałaby kłamstwo, mówiłaby, że dorastanie jest łatwe, a przecież nie jest.
    Tak ja to widzę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inicjacyjność często ogranicza nasze odbieranie baśni. Zawęża je do odbierania przekazywanych w nich historii, jako czegoś przeznaczonego na konkretny czas. Tymczasem, mam takie wrażenie, że to po prostu pewien moment psychologiczny. Sprzedaż "krowy" może zdarzyć się przecież tak nastolatkowi, który właśnie musi wyjść w świat, jak i ojcu, który musi zaryzykować byt całej swojej rodziny, by dotrzeć do spełnienia - tak swojego, jak i swojej rodziny (nb. Często zapomina się, że nie chodzi o polepszenie SWOJEGO bytu, a bytu WSZYSTKICH).
      A co do utykania i opisach tego, w jaki sposób można nie skończyć tego co się zaczęło, cóż Kasiu, mogę pisać chyba tylko o tym gdzie samemu zdarzało mi się utknąć. chyba nie czuję się na tyle kompetentny, by rozwijać ten temat. Mogę pisać jedynie o tym, co wyczytuję w baśniach.

      Usuń
    2. Wszyscy piszemy tylko o tym, przecież, o swoich odczytach, kompetencje nie mają tu nic do rzeczy, nawet ich brak w jakiejś dziedzinie zapewnia przecież spojrzeniu jakąś tam świeżość i ma swoje zalety... Inicjacja osobowościowa to nie jest jeden moment to proces trwający całe życie, bo jest on etapowy, bo czasami niektóre jego momenty przerabiamy po kilka razy, bo to jest własnie wielopoziomowe doznawanie, a nie jedna chwila (np. w kulturze aborygenów to świetnie widać w samej organizacji procesów inicjacyjnych, które trwają wiele lat, wręcz dziesiątki, ale to materiał na inną rozmowę). Zgadzam się jednak, ze nie jest to jedyna soczewka, przez którą warto czytać baśnie. Nie chciałam podważyć twoich refleksji, tylko przedstawić swój punkt widzenia na obecność kosteczek i na ich konieczność;)

      Usuń
  2. a co to za opowieść o "Żywej Wodzie"?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty