Tańcujące Szkielety, Śpiewające Kości i inne rozrywki
Na warsztacie: Śpiewająca kość, Tańczący szkielet
Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana.
I zbliża się koniec świata,
gdy brat zabija brata.
Niech te słowa wieszcza Adama i moje posłużą jako motto dzisiejszych rozważań. Bo dziś na warsztacie trzy historie z tych, w których zwycięża dobro, ale niekoniecznie dobry. Oto one:
1. Śpiewająca kość (Grimm)
Było sobie dwóch braci. Jeden był starszy i gnuśny bardzo. Chlał na umór i miał o sobie zdecydowanie wysokie mniemanie. Drugi natomiast był z tych skromnych, pracowitych i uczciwych. Postanowili, że udadzą się w podróż, by zapolować na wielką, dziką świnie, która od jakiegoś czasu pustoszyła królewskie ziemie. Komu się uda pokonać zwierza, głosiło obwieszczenie, otrzyma królewską córkę za żonę.
Młodszy tropił wielką świnię, nie zważając na tnące go komary i inne niedogodności polowania, starszy zaś tropił kolejne kielich trunku w gospodzie pod lasem. Młodszemu w końcu udaje się zwierza ubić. Wracając natyka się na brata, któremu opowiada o przebiegu polowania. Brat zatrzymuje go w karczmie aż do nocy pod pozorem opijania wspaniałego zwycięstwa. Potem wychodzą w noc.
Na mostku starszy brat zabija młodszego. Tam też zakopuje jego zwłoki. A potem sam zabiera dzika i przynosi go królowi. Na pytanie, gdzie jest brat, odpowiada, że pewnie dzik go rozszarpał (co było oczywiście bardzo prawdopodobne, bo od tego był przecież dzik). Wszyscy uwierzyli w wersję starszego brata.
Jakiś czas później obok mostka przechodził pastuszek. Zobaczył wystając z ziemi kość. Po kształcie uznał, że to doskonała kość na ustnik do rogu. Gdy po raz pierwszy zadął w róg z nowym ustnikiem, zamiast melodii kostka zaśpiewała o zbrodni starszego brata. Pastuszek był tak zdziwiony, że postanowił pokazać królowi swój róg. Król oczywiście szybko zmiarkował, co i jak, więc pojmano starszego brata, zaszyto go w worku i żywcem utopiono. Amen.
2. Tańcujący szkielet (baśń japońska)
Było dwóch przyjaciół, którzy postanowili wyruszyć w świat. Jeden by pracowity, a drugi nierób. W związku z tym, jeden pracował, drugi tylko pił, grał w karty i panienki obłapiał. Ten pierwszy dorobił się majątku, ten drugi chyba tylko podagry. Kiedy wreszcie ten pracowity postanowił wrócić do rodzinnej wioski, znalazł swojego przyjaciela i też postanowił namówić go do powrotu. Tamten, jak to przyjaciel, zabił tego pierwszego i zagarnął jego majątek. Potem wmówił wszystkim, że on jest tym pracowitym (w końcu miał dowód w postaci majątku), a ten, co to był trupem, pewnie pije gdzieś i w kości gra.
Niegodziwy przyjaciel rychło wszystko przehulał i znów musiał udać się na tułaczkę. Przechodził obok miejsca, w którym czas jakiś wcześniej ukatrupił swojego druha. Nagle słyszy, że ktoś go woła. Patrzy, a tam bieluchny szkielet. Szkielet znajomy, żartuje jak za życia i proponuje, że będzie towarzyszył swojemu staremu przyjacielowi. Ba! Nawet pomoże mu trochę zarobić. Umówili się, że ten co żyje będzie grać, a ten co nie żyje, będzie tańczyć. Widowisko było niesłychane, więc z jarmarku na jarmark, z miasteczka na miasteczko, popularność tańcującego szkieletu rosła. W końcu sława dziwnej pary dotarła do samego cesarza, który postanowił, że też chce zobaczyć (bo w każdym, nawet w cesarzu, mieszka dusza jarmarcznego chłopczyka).
Kiedy szkielet stanął przed cesarzem, opowiedział o tym, jak został przez przyjaciela potraktowany. Przyjaciel przyznaje się do zbrodni. Cesarz każe go ukrzyżować. Wyrok zostaje wykonany w trybie natychmiastowym. Amen.
3. Lilie (Mickiewicz)
Do tego jeszcze koniecznie musimy dodać wspomniane już Lilie, Adama Mickiewicza.
Zbrodnie są małe
Przeglądając prasę raz za razem odnoszę wrażenie, że zbrodnie są czymś naprawdę małym. I nie chodzi mi tutaj o ilość cierpienia, wylanych łez i zmarnowanych żyć, jakie są ich konsekwencjami (bo tych jest zawsze za dużo), ale pobudki zbrodni. Czasem myślę, że prawdziwa zbrodnia jest tam, gdzie ktoś zabija kogoś za komórkę, dwie dychy, albo nieodpowiedni kolor oprawek okularów. Małe, brudne, proste morderstwa. Skomplikowanie umysłowe sprawcy nie musi przekraczać poziomu psa łańcuchowego*. Ktoś może być wyjątkowo inteligenty i bystry, może mieć dobre kontakty z innymi, błyskotliwy dowcip i wzięcie u kobiet, lecz kiedy zabija, staje się mały, tak jakby tamto nie miało znaczenia.
Antybohaterowie dzisiejszych opowieści są idealnymi przykładami tej właśnie małości. W codziennym postępowaniu rozwiąźli, gnuśni i leniwi. Żaden z bohaterów nie odpowiedział na postawione przed nim życiowe zadanie. Brat z baśni o śpiewającej kości miał zabić dzika, przyjaciel - zarobić na życie (albo dokładniej ruszyć w świat i go zdobyć), żona zaś miała po prostu dochować swojemu nieobecnemu mężowi wierności. I żadnemu z bohaterów się to nie udało. Dlaczego? Bo nie próbowali. Być może właśnie tym różni się bohater baśni od jej antybohatera. Ten pozytywny próbuje. A kiedy próbuje, świat zaczyna być po jego stronie. A kiedy świat zaczyna być po jego stronie, tam już zostaje, niezależnie od tego, jak potoczą się losy próbującego.
Mężczyźni z naszych baśni nie próbują, zamiast tego wolą "dołączyć do nierobów" - tych niepróbujących. Nie wiem, jak to było z kobietą z Liliach, ale sądząc po jej rozmowie z pustelnikiem, można przypuszczać, że jej wola też nie należała do tych wykutych z żelaza. Została sama, ktoś się napatoczył, więc dlaczego by nie spróbować. I spróbowała. I jej zdrada okazało się smaczniejsze od szczerości względem męża. Za nią poszła, w niej została.
To postacie zatrzymane. Nie robią kroku w przód, a zamiast tego okopują się na pozycjach, na których już są. Okopywanie się to w zasadzie jedyna ich akcja od początku, aż do końca historii.
Zbrodnie są małe
Zbrodnie są na wyciągnięcie ręki. Zabicia kogoś wielkiego wymaga wielkiej odwagi. Zamordowanie dziecka jest proste. Bestialskie, ale proste. Żądza (lub inna dysfunkcja charakteru), która do nich prowadzi nie musi być duża, musi tylko kierować czyimś życiem. Im bardziej kieruje, tym mniejszego pretekstu trzeba, by osoba owładnięta nią nie zawahała się zniszczyć drugiego człowieka. "Drugi człowiek" najczęściej ogranicza się do najbliższych. Żądza jest leniwa. Przestaje się liczyć, kto jest tym "Drugim człowiekiem", liczy się tylko to, by jak najprostszym sposobem zaspokoić siebie samego. Zresztą, chyba najłatwiej znęcać się nad tymi, których zna się najlepiej...
Co istotne, każdy ma jakiś motyw przewodni swojego zepsucia. Dla mężczyzn z naszych opowieści jest to imprezowy tryb życia (szeroko pojęty), dla kobiety rozwiązłość seksualna. W tym zepsuciu poruszają się od początku, do samego końca swoich historii. Jeszcze wspomnę o tym, że wszyscy są zdrajcami, ale w porównaniu z resztą przywar, ta wydaje się tylko gratisem dodawanym do zestawu**.
I w tym miejscu zaczyna się magia opowieści. Żaden z bohaterów nie zmienia nic w swoim życiu. Nie następuje w nim ta alchemiczna przemiana z Głuptaska w króla i nawet, kiedy jednemu z braci udaje się otrzymać królewską córkę, nie zajmuje on miejsca króla, tak jak to bywa w baśniach. Król ciągle jest, bo ten, który przyszedł nie był godny go zastąpić. Jedyne złoto, jakie pojawia się w tych baśniach przepada, przegrane w kości. Na miejsce martwego męża, żona znajduje sobie... jego braci.
Magia zaczyna się tam, gdzie bohaterowie są najbardziej zepsuci. Znaleziony w bambusowym gaju szkielet namawia swojego przyjaciela do niczego innego, jak tylko do kontynuowania starego trybu życia. Pójdźmy razem, dawajmy ludziom rozrywkę, jedzmy, pijmy i bawmy się. Skoro nasz zabójca działa zgodnie z tym, co nim kieruje, w tym właśnie miejscu zacznie się jego kara. Szkielet i morderca zaczynają wędrować razem. W ten sposób stają się organicznie ze sobą związani. Morderca niesie swoją ofiarę na plecach. Co więcej, ta dziwna relacja z ofiarą sprawia, że jego zepsucie rośnie. Teraz już nie tylko staje się konsumentem - sam produkuje. Być może w przypadku tej baśni będzie to porównanie na wyrost, ale to trochę tak, jak z odbiorcy pornografii stać się aktorem albo producentem tego typu filmów. Szkielet nie wypuszcza go ze swojej intrygi i każe tkwić w niej coraz głębiej i głębiej.
Podobnie jest z bratem w pierwszej opowieści. On również wiąże się ze swoją ofiarą, choć robi to w trochę inny sposób. Nie nosi jej na plecach, zamiast tego, przejmuje jej tożsamość. Zabiera dzika, a wraz z nim historię jego pokonania. Brat, nie zostawia brata w ziemi pod mostem. zamiast tego, zabiera go ze sobą. Być może to właśnie sprawia, że w muzyka pasterskiego rogu zaczyna opowiadać. Ten odprysk zbrodni jest jak zakrwawione ręce Lady Makbet.
Zbrodnie są małe
Właściwie od początku do końca tych historii bohaterowie siedzą w jednym miejscu. Jeśli ich charaktery jakoś się zmieniają, to przypomina to kopanie dziury w dół. W ich życiu widać coraz mniej, nawet jeśli zewnętrzne oznaki, mówią coś innego. Brat ma królewską córkę, przyjaciel zdobywa wreszcie świat, a na niewierną żonę czeka nie jeden, ale dwóch wybranków. Problem w tym, że cała trójka przekroczyła już pewną granicę, za którą prawa przygody przestają ich obowiązywać. I to, co bohaterowi wyszłoby na dobre, dla antybohatera przeradza się w narzędzie kary. Świat pozostaje po stronie tych, którzy próbują, nawet, jeśli już nie żyją. To sprawiedliwość, ale ta wynikająca z faktu, że postanowili być na tyle bezczelni, żeby rzucić temu światu wyzwanie. Choć martwi, pozostają pod prawami przygody. Dzięki temu ich śmierć nie jest całkowita. Nie powrócą już, jak na przykład, bohaterka Braciszka i Siostrzyczki, lecz to, co zrobili za życia, doprowadzi świat do powtórnej równowagi. Zbrodnie zostaną ukarane.
Zbrodnie są małe
Lecz nie chodzi tylko o to, że zostaną ukarane. Zostaną, oczywiście. Jednak przytoczone dziś baśnie mówią o czymś jeszcze. Kara za zbrodnie pochodzi z tego samego źródła, co sama zbrodnia. Zbrodnia jest jak owoc, z którego wyrasta drzewo. Kara zaś jest owocem, który wyrasta na tym drzewie. To ten sam gatunek, po prostu trzeba trochę poczekać, zanim wszystkie owoce dojrzeją***. Cokolwiek siejesz, to i żąć będziesz. "Więc jeśli twoja zbrodnia pochodzi z nieopanowania seksualnego - zdają się mówić baśnie - spodziewaj się, że stamtąd przyjdzie twoja kara. Jeśli z obżarstwa, już teraz możesz zamówić sobie szereg wizyt u gastrologa". Oczywiście to nie takie proste i w rzeczywistości powód "A" bardzo rzadko skutkuje czystym "B", natomiast w przestrzeni psychologicznej, której wykładnikiem są baśnie, związanie między czynem i jego skutkiem ulepione są z tego samego ciasta. Zazwyczaj z ciasta naszej największej słabości. W tę słabość też będziemy najbardziej wciągani przez szkielet, który niesiemy na plecach.
Co ciekawe. W tych opowieściach nie zwycięża dobry, ale dobro. Przenoszą one słuchacza w przestrzeń bardziej uniwersalną niż pojedyncze życie. To, co martwe, pozostaje martwe. Jednak na końcu, kiedy antybohaterowie zostaną ukarani, w słuchaczu pozostaje wrażenie, że to oni przeminęli, że w uszach wciąż brzęczy dźwięk pasterskiego rogu z zaczarowaną kością, że szkielet będzie bardziej realny, niż ten którego krzyżują, a duch męża, wciąż będzie pleść wianki z lilii, kiedy jego żona i bracia dawno już poszli do wszystkich diabłów. Być może to tylko moje odczucie, ale to właśnie jest miejsce, w którym magia baśni ma największą moc. Kiedy, dzięki niej, na świecie pozostaje to, co sprawiedliwe i dobre... nawet jeśli to już tylko cień.
***
Dziś ilustracje do wpisu sponsorują: gunshowi i singingbone
* Wszystkie łańcuchowe psy czytające ten tekst, proszę o wybaczenie za to porównanie.
**Przy okazji. Zauważyliście, że demony, żyją w stadach, a przywary dostaje się w pakietach?
*** przez cały czas pisania tego tekstu brzęczy mi w głowie jeden werset. List Jakuba 1, 14-15
Na warsztacie: Śpiewająca kość, Tańczący szkielet
Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana.
I zbliża się koniec świata,
gdy brat zabija brata.
Niech te słowa wieszcza Adama i moje posłużą jako motto dzisiejszych rozważań. Bo dziś na warsztacie trzy historie z tych, w których zwycięża dobro, ale niekoniecznie dobry. Oto one:
1. Śpiewająca kość (Grimm)
Było sobie dwóch braci. Jeden był starszy i gnuśny bardzo. Chlał na umór i miał o sobie zdecydowanie wysokie mniemanie. Drugi natomiast był z tych skromnych, pracowitych i uczciwych. Postanowili, że udadzą się w podróż, by zapolować na wielką, dziką świnie, która od jakiegoś czasu pustoszyła królewskie ziemie. Komu się uda pokonać zwierza, głosiło obwieszczenie, otrzyma królewską córkę za żonę.
Młodszy tropił wielką świnię, nie zważając na tnące go komary i inne niedogodności polowania, starszy zaś tropił kolejne kielich trunku w gospodzie pod lasem. Młodszemu w końcu udaje się zwierza ubić. Wracając natyka się na brata, któremu opowiada o przebiegu polowania. Brat zatrzymuje go w karczmie aż do nocy pod pozorem opijania wspaniałego zwycięstwa. Potem wychodzą w noc.
Na mostku starszy brat zabija młodszego. Tam też zakopuje jego zwłoki. A potem sam zabiera dzika i przynosi go królowi. Na pytanie, gdzie jest brat, odpowiada, że pewnie dzik go rozszarpał (co było oczywiście bardzo prawdopodobne, bo od tego był przecież dzik). Wszyscy uwierzyli w wersję starszego brata.
Jakiś czas później obok mostka przechodził pastuszek. Zobaczył wystając z ziemi kość. Po kształcie uznał, że to doskonała kość na ustnik do rogu. Gdy po raz pierwszy zadął w róg z nowym ustnikiem, zamiast melodii kostka zaśpiewała o zbrodni starszego brata. Pastuszek był tak zdziwiony, że postanowił pokazać królowi swój róg. Król oczywiście szybko zmiarkował, co i jak, więc pojmano starszego brata, zaszyto go w worku i żywcem utopiono. Amen.
2. Tańcujący szkielet (baśń japońska)
Było dwóch przyjaciół, którzy postanowili wyruszyć w świat. Jeden by pracowity, a drugi nierób. W związku z tym, jeden pracował, drugi tylko pił, grał w karty i panienki obłapiał. Ten pierwszy dorobił się majątku, ten drugi chyba tylko podagry. Kiedy wreszcie ten pracowity postanowił wrócić do rodzinnej wioski, znalazł swojego przyjaciela i też postanowił namówić go do powrotu. Tamten, jak to przyjaciel, zabił tego pierwszego i zagarnął jego majątek. Potem wmówił wszystkim, że on jest tym pracowitym (w końcu miał dowód w postaci majątku), a ten, co to był trupem, pewnie pije gdzieś i w kości gra.
Niegodziwy przyjaciel rychło wszystko przehulał i znów musiał udać się na tułaczkę. Przechodził obok miejsca, w którym czas jakiś wcześniej ukatrupił swojego druha. Nagle słyszy, że ktoś go woła. Patrzy, a tam bieluchny szkielet. Szkielet znajomy, żartuje jak za życia i proponuje, że będzie towarzyszył swojemu staremu przyjacielowi. Ba! Nawet pomoże mu trochę zarobić. Umówili się, że ten co żyje będzie grać, a ten co nie żyje, będzie tańczyć. Widowisko było niesłychane, więc z jarmarku na jarmark, z miasteczka na miasteczko, popularność tańcującego szkieletu rosła. W końcu sława dziwnej pary dotarła do samego cesarza, który postanowił, że też chce zobaczyć (bo w każdym, nawet w cesarzu, mieszka dusza jarmarcznego chłopczyka).
Kiedy szkielet stanął przed cesarzem, opowiedział o tym, jak został przez przyjaciela potraktowany. Przyjaciel przyznaje się do zbrodni. Cesarz każe go ukrzyżować. Wyrok zostaje wykonany w trybie natychmiastowym. Amen.
3. Lilie (Mickiewicz)
Do tego jeszcze koniecznie musimy dodać wspomniane już Lilie, Adama Mickiewicza.
Zbrodnie są małe
Przeglądając prasę raz za razem odnoszę wrażenie, że zbrodnie są czymś naprawdę małym. I nie chodzi mi tutaj o ilość cierpienia, wylanych łez i zmarnowanych żyć, jakie są ich konsekwencjami (bo tych jest zawsze za dużo), ale pobudki zbrodni. Czasem myślę, że prawdziwa zbrodnia jest tam, gdzie ktoś zabija kogoś za komórkę, dwie dychy, albo nieodpowiedni kolor oprawek okularów. Małe, brudne, proste morderstwa. Skomplikowanie umysłowe sprawcy nie musi przekraczać poziomu psa łańcuchowego*. Ktoś może być wyjątkowo inteligenty i bystry, może mieć dobre kontakty z innymi, błyskotliwy dowcip i wzięcie u kobiet, lecz kiedy zabija, staje się mały, tak jakby tamto nie miało znaczenia.
Antybohaterowie dzisiejszych opowieści są idealnymi przykładami tej właśnie małości. W codziennym postępowaniu rozwiąźli, gnuśni i leniwi. Żaden z bohaterów nie odpowiedział na postawione przed nim życiowe zadanie. Brat z baśni o śpiewającej kości miał zabić dzika, przyjaciel - zarobić na życie (albo dokładniej ruszyć w świat i go zdobyć), żona zaś miała po prostu dochować swojemu nieobecnemu mężowi wierności. I żadnemu z bohaterów się to nie udało. Dlaczego? Bo nie próbowali. Być może właśnie tym różni się bohater baśni od jej antybohatera. Ten pozytywny próbuje. A kiedy próbuje, świat zaczyna być po jego stronie. A kiedy świat zaczyna być po jego stronie, tam już zostaje, niezależnie od tego, jak potoczą się losy próbującego.
Mężczyźni z naszych baśni nie próbują, zamiast tego wolą "dołączyć do nierobów" - tych niepróbujących. Nie wiem, jak to było z kobietą z Liliach, ale sądząc po jej rozmowie z pustelnikiem, można przypuszczać, że jej wola też nie należała do tych wykutych z żelaza. Została sama, ktoś się napatoczył, więc dlaczego by nie spróbować. I spróbowała. I jej zdrada okazało się smaczniejsze od szczerości względem męża. Za nią poszła, w niej została.
To postacie zatrzymane. Nie robią kroku w przód, a zamiast tego okopują się na pozycjach, na których już są. Okopywanie się to w zasadzie jedyna ich akcja od początku, aż do końca historii.
To postacie zatrzymane. Nie robią kroku w przód, a zamiast tego okopują się na pozycjach, na których już są. Okopywanie się to w zasadzie jedyna ich akcja od początku, aż do końca historii.
Zbrodnie są małe
Zbrodnie są na wyciągnięcie ręki. Zabicia kogoś wielkiego wymaga wielkiej odwagi. Zamordowanie dziecka jest proste. Bestialskie, ale proste. Żądza (lub inna dysfunkcja charakteru), która do nich prowadzi nie musi być duża, musi tylko kierować czyimś życiem. Im bardziej kieruje, tym mniejszego pretekstu trzeba, by osoba owładnięta nią nie zawahała się zniszczyć drugiego człowieka. "Drugi człowiek" najczęściej ogranicza się do najbliższych. Żądza jest leniwa. Przestaje się liczyć, kto jest tym "Drugim człowiekiem", liczy się tylko to, by jak najprostszym sposobem zaspokoić siebie samego. Zresztą, chyba najłatwiej znęcać się nad tymi, których zna się najlepiej...
Co istotne, każdy ma jakiś motyw przewodni swojego zepsucia. Dla mężczyzn z naszych opowieści jest to imprezowy tryb życia (szeroko pojęty), dla kobiety rozwiązłość seksualna. W tym zepsuciu poruszają się od początku, do samego końca swoich historii. Jeszcze wspomnę o tym, że wszyscy są zdrajcami, ale w porównaniu z resztą przywar, ta wydaje się tylko gratisem dodawanym do zestawu**.
I w tym miejscu zaczyna się magia opowieści. Żaden z bohaterów nie zmienia nic w swoim życiu. Nie następuje w nim ta alchemiczna przemiana z Głuptaska w króla i nawet, kiedy jednemu z braci udaje się otrzymać królewską córkę, nie zajmuje on miejsca króla, tak jak to bywa w baśniach. Król ciągle jest, bo ten, który przyszedł nie był godny go zastąpić. Jedyne złoto, jakie pojawia się w tych baśniach przepada, przegrane w kości. Na miejsce martwego męża, żona znajduje sobie... jego braci.
Magia zaczyna się tam, gdzie bohaterowie są najbardziej zepsuci. Znaleziony w bambusowym gaju szkielet namawia swojego przyjaciela do niczego innego, jak tylko do kontynuowania starego trybu życia. Pójdźmy razem, dawajmy ludziom rozrywkę, jedzmy, pijmy i bawmy się. Skoro nasz zabójca działa zgodnie z tym, co nim kieruje, w tym właśnie miejscu zacznie się jego kara. Szkielet i morderca zaczynają wędrować razem. W ten sposób stają się organicznie ze sobą związani. Morderca niesie swoją ofiarę na plecach. Co więcej, ta dziwna relacja z ofiarą sprawia, że jego zepsucie rośnie. Teraz już nie tylko staje się konsumentem - sam produkuje. Być może w przypadku tej baśni będzie to porównanie na wyrost, ale to trochę tak, jak z odbiorcy pornografii stać się aktorem albo producentem tego typu filmów. Szkielet nie wypuszcza go ze swojej intrygi i każe tkwić w niej coraz głębiej i głębiej.
Podobnie jest z bratem w pierwszej opowieści. On również wiąże się ze swoją ofiarą, choć robi to w trochę inny sposób. Nie nosi jej na plecach, zamiast tego, przejmuje jej tożsamość. Zabiera dzika, a wraz z nim historię jego pokonania. Brat, nie zostawia brata w ziemi pod mostem. zamiast tego, zabiera go ze sobą. Być może to właśnie sprawia, że w muzyka pasterskiego rogu zaczyna opowiadać. Ten odprysk zbrodni jest jak zakrwawione ręce Lady Makbet.
Właściwie od początku do końca tych historii bohaterowie siedzą w jednym miejscu. Jeśli ich charaktery jakoś się zmieniają, to przypomina to kopanie dziury w dół. W ich życiu widać coraz mniej, nawet jeśli zewnętrzne oznaki, mówią coś innego. Brat ma królewską córkę, przyjaciel zdobywa wreszcie świat, a na niewierną żonę czeka nie jeden, ale dwóch wybranków. Problem w tym, że cała trójka przekroczyła już pewną granicę, za którą prawa przygody przestają ich obowiązywać. I to, co bohaterowi wyszłoby na dobre, dla antybohatera przeradza się w narzędzie kary. Świat pozostaje po stronie tych, którzy próbują, nawet, jeśli już nie żyją. To sprawiedliwość, ale ta wynikająca z faktu, że postanowili być na tyle bezczelni, żeby rzucić temu światu wyzwanie. Choć martwi, pozostają pod prawami przygody. Dzięki temu ich śmierć nie jest całkowita. Nie powrócą już, jak na przykład, bohaterka Braciszka i Siostrzyczki, lecz to, co zrobili za życia, doprowadzi świat do powtórnej równowagi. Zbrodnie zostaną ukarane.
Lecz nie chodzi tylko o to, że zostaną ukarane. Zostaną, oczywiście. Jednak przytoczone dziś baśnie mówią o czymś jeszcze. Kara za zbrodnie pochodzi z tego samego źródła, co sama zbrodnia. Zbrodnia jest jak owoc, z którego wyrasta drzewo. Kara zaś jest owocem, który wyrasta na tym drzewie. To ten sam gatunek, po prostu trzeba trochę poczekać, zanim wszystkie owoce dojrzeją***. Cokolwiek siejesz, to i żąć będziesz. "Więc jeśli twoja zbrodnia pochodzi z nieopanowania seksualnego - zdają się mówić baśnie - spodziewaj się, że stamtąd przyjdzie twoja kara. Jeśli z obżarstwa, już teraz możesz zamówić sobie szereg wizyt u gastrologa". Oczywiście to nie takie proste i w rzeczywistości powód "A" bardzo rzadko skutkuje czystym "B", natomiast w przestrzeni psychologicznej, której wykładnikiem są baśnie, związanie między czynem i jego skutkiem ulepione są z tego samego ciasta. Zazwyczaj z ciasta naszej największej słabości. W tę słabość też będziemy najbardziej wciągani przez szkielet, który niesiemy na plecach.
Co ciekawe. W tych opowieściach nie zwycięża dobry, ale dobro. Przenoszą one słuchacza w przestrzeń bardziej uniwersalną niż pojedyncze życie. To, co martwe, pozostaje martwe. Jednak na końcu, kiedy antybohaterowie zostaną ukarani, w słuchaczu pozostaje wrażenie, że to oni przeminęli, że w uszach wciąż brzęczy dźwięk pasterskiego rogu z zaczarowaną kością, że szkielet będzie bardziej realny, niż ten którego krzyżują, a duch męża, wciąż będzie pleść wianki z lilii, kiedy jego żona i bracia dawno już poszli do wszystkich diabłów. Być może to tylko moje odczucie, ale to właśnie jest miejsce, w którym magia baśni ma największą moc. Kiedy, dzięki niej, na świecie pozostaje to, co sprawiedliwe i dobre... nawet jeśli to już tylko cień.
***
Dziś ilustracje do wpisu sponsorują: gunshowi i singingbone
* Wszystkie łańcuchowe psy czytające ten tekst, proszę o wybaczenie za to porównanie.
**Przy okazji. Zauważyliście, że demony, żyją w stadach, a przywary dostaje się w pakietach?
*** przez cały czas pisania tego tekstu brzęczy mi w głowie jeden werset. List Jakuba 1, 14-15
Komentarze
Prześlij komentarz