Klub Latających Podróżników – W krainie lemurów

Baśnie na warsztacie, dzieci i podróże, Madagaskar, Lemury z Madagaskaru, Szalom, Izrael, Jerozolima, Klub latających podróżników, Kultura Żydowska, MEK, Mateusz Świstak, Muzeum Etnograficzne, Szalom, Żydzi,

Na warsztacie: Klub Podróżników, Muzeum Etnograficzne, zajęcia dla dzieci, Kapitan Herman, Madagaskar

Odlatujemy we wtorek, 21 października, o godzinie 17.00 


Madagaskar jest wyspą wszystkiego. Każda jej część charakteryzuje się innym krajobrazem, żyje tutaj niezliczona ilość gatunków zwierząt i roślin nie występująca nigdzie indziej na świecie, żyją ćmy, żywiące się łzami śpiących ptaków i przede wszystkim żyją lemury. 

W dzienniku Kapitana znajdziemy informacje o jego przygodach na tej czwartej co do wielkości wyspie na świecie. O tym, jak targował się z pewnym ośmioletnim chłopcem na wielkim targowisku w stolicy wyspy Antananarywie oraz jak gubił się wapiennym labiryncie Tsiyngy de Bemaraha.

ZAPISY TUTAJ


Z dziennika kapitana (tym razem ekskluzywnie - więcej niż podczas zajęć):

Rok 1912, 25 sierpnia, zaraz po podwieczorku, Jerozolima

W Jerozolimie jest coraz więcej Brytyjczyków. Można więc napić się spokojnie herbaty i zjeść kilka herbatników dokładnie takich jak w domu. Oczywiście poza Anglikami jest tutaj znacznie więcej innych narodowości. Turcy, Arabowie i Żydzi... i każda z tych narodowości ma inne obyczaje. I czasem, całkiem przypadkiem, przez niewiedzę można wpaść w nie lada tarapaty. Nie muszę nadmieniać, że naszą przygodę znów zawdzięczamy sierżantowi. Co trzeba przyznać, tym razem było prawie o włos od bardzo, bardzo poważnych konsekwencji. Ale po kolei. 

W czwartek poszliśmy do dzielnicy, której pomiary mam nadzorować przez najbliższe dwa tygodnie. Pimple wyciągnął mnie na tak zwaną "przechadzkę" po mieście. Całą drogę opowiadał mi o tym, czego to nie przeczytał na temat Jerozolimy. Czasem pokazywał coś palcem i krzyczał:
- Kapitanie, to jest brama, która nazywa się od imienia króla Dawida (tego samego, który pokonał Goliata), a tamta to jest Złota Brama. Jest zamurowana, bo tutaj ma być na koniec świata sąd! Więc chyba dobrze, że jest zamurowana... 


- Zdecydowanie - odpowiedziałem - znaczy to, że może zdążymy jeszcze dojść do domu na kolację. 
Pimple zupełnie mnie nie słuchał. Był tak podekscytowany, że ciągnął mnie od uliczki do uliczki i pokazywał tylko, palcami. Że pójdziemy do domu Piłata, że do domu Kajfasza, albo do grobu króla Dawida, albo na Golgotę... co chwilę zmieniał zdanie... i drogę. Chciał mi pokazać tak bardzo wszystko, że koniec końców, zgubiliśmy się. 

- No tak... kapitanie... chyba teraz pan powinien poprowadzić. - powiedział, po czym schował się za mną. 

Przyznam szczerze, że odnalezienie właściwej drogi w Jerozolimie nie jest rzeczą prostą. Budynki tutaj wykładane są kamieniami i wszystkie uliczki są do siebie podobne. Wykorzystując swoją intuicję i doskonałą orientację w terenie udało mi się wreszcie odnaleźć, mniej więcej odpowiedni kierunek i dotarlibyśmy z pewnością do celu, gdyby nie... 

... dotarliśmy do miejsca, przy którym stało wielu mężczyzn. Muszę przyznać, że zachowywali się dość dziwnie: niektórzy wkładali karteczki w mur, przy którym stali, inni opierali o ten mur głowy i coś mamrotali, jeszcze inni dziwnie się bujali, krzyczeli, a nawet tańczyli.


Baśnie na warsztacie, dzieci i podróże, Madagaskar, Lemury z Madagaskaru, Szalom, Izrael, Jerozolima, Klub latających podróżników, Kultura Żydowska, MEK, Mateusz Świstak, Muzeum Etnograficzne, Szalom, Żydzi,


- Kapitanie - wyszeptał niepewnie Pimple - tutaj dzieje się coś dziwnego, lepiej pójdźmy inną drogą. 

Nie mogłem nie zgodzić się z Pimplem. Cicho, jak najciszej zaczęliśmy wycofywać się z tamtego miejsca, jednak stojący najbliżej mężczyzna już nas dostrzegł. Zaczął coś krzyczeć, pokazywać na swoją głowę, na której nosił czapkę wyglądającą jak zwinięty kot, a potem na nasze głowy, na których nie było zgoła żadnej czapki. 

- Na Boga, nic nie rozumiem - powiedział Pimple.
Nastała cisza... cisza bardzo złowroga. Obok tamtego mężczyzny stanęli następni. Wszyscy mieli posępne bardzo miny i patrzyli na nas, jakbyśmy zrobili coś bardzo złego... poczułem, że robi mi się bardzo zimno. Szczególnie, że niektórzy zaczęli schylać się po kamienie. 

- Chyba zaraz zemdleję - usłyszałem za plecami słaby głos Pimple'a. 
- Sierżancie. Radzę ci zachować spokój... I W NOGI!

Odepchnąłem mężczyznę stojącego na naszej drodze i co sił w nogach zaczęliśmy pędzić przed siebie. Jak najdalej od tamtego miejsca. Tłum mężczyzn gonił nas zawzięcie. Co jakiś czas słyszałem świst przelatującego obok kamienia. Co jakiś czas słyszałem jak Pimple krzyczy: AUĆ! moja ręka! AUĆ! moje ucho! AUĆ! mój tyłek!

Wreszcie, choć uciekaliśmy dzielnie, trafiliśmy na ulicę, która kończyła się... murem. 
Widziałem tylko, jak spłoszone krzykami ptaki odlatują ponad dachami budynków, widziałem, jak w zaułek wlewają się mężczyźni. Potem zamknąłem oczy. Choć mężczyźni dalej krzyczeli, byłem tak przerażony, że usłyszałem tylko ciszę. Czekałem, aż pierwszy kamień trafi mnie w czoło albo w nos. Nawet ciężkie sapanie Pimple'a było zupełnie nieistotne. 

Nie usłyszałem jednak kamienia, nie poczułem nic. Zamiast tego ktoś ciepłym głosem powiedział. 
- Szalom.

(wrócił Pimple, mówi, że są jakieś ważne sprawy do omówienia. do zapisków postaram się wrócić później). 

Godzina 22.12

(dom pogrążony już we śnie, na stole stoi lampa naftowa, ołówek porządnie zaostrzony, a w kubku resztki kawy, która choć już dość zimna, wciąż pachnie aromatycznie - wracam zatem do zapisania swoich wspomnień)

Minęła dość długa chwila zanim odważyłem się otworzyć oczy. Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem, że tłum, stoi nieruchomo i słucha siwego mężczyzny. Mężczyzna na oko był odrobinę wyższy od Pimple'a, za to trzy razy chudszy. Na pierwszy rzut oka był bardzo stary, ale stał prosto i dumnie. Był ubrany w czarny płaszcz do kostek, a na głowie miał coś, co z daleka wyglądało jak okrągła serwetka... albo po prostu za mała czapeczka. Najbardziej imponująca w jego wyglądzie była jednak broda. Biała, dobrze wyczesana i sięgająca prawie do piersi. W dłoni trzymał kapelusz.

Mówił coś do mężczyzn, rytmicznie machając palcem, jakby im groził, a ci słuchali go bardzo uważnie i rytmicznie machali głowami, jakby im dyrygował. Po chwili, która wydawała się wiecznością, mężczyźni upuścili kamienie i bez słowa odeszli. Pozostał tylko starzec. 


- Pimple... już po wszystkim - powiedziałem.
- Już nie żyjemy?


Sierżant leżał zwinięty w kłębek pod ścianą i trząsł się jak galareta dziabnięta widelcem. 

- Nie, jesteśmy uratowani.

Ten, któremu zawdzięczamy nasze ocalenie podszedł do nas i z dobrotliwym uśmiechem powiedział:
- Szalom!

- Szum szum! - odparł Pimple. 

Mężczyzna się roześmiał. 
- Szalom! To znaczy "pokój". To tutejsze pozdrowienie, bardzo mądre i ładne pozdrowienie zresztą. 

- Wyglądacie, jakby zaschło nam w gardle. Chodźcie, napijemy się wody i może coś przekąsimy. 

Siedliśmy w niewielkiej restauracyjce z wielką ciemnozieloną markizą. Wszyscy, których mijaliśmy patrzyli na idącego z nami mężczyznę z wielkim podziwem. Czasem ktoś podchodził, mówił coś do niego, on odpowiadał i osoba odchodziła jakby z uśmiechem. Kelnerzy traktowali go z wielki szacunkiem. 

Nazywał się Izaak ben Jacob i był jednym z Jerozolimskich rabinów. To znaczy, nauczycieli. Na pytanie, czego uczy, odpowiedział tajemniczo - Pisma. 

- Uczę, żeby nie zdarzały się takie rzeczy, jak dziś pod Ścianą Płaczu. 

- Gdzie? - Zapytaliśmy z Pimplem równocześnie. 

- W pradawnych czasach w tamtym miejscu została wybudowana pierwsza świątynia. Powstała dokładnie według opisu jaki Wszechmogący przekazał Mojżeszowi. To niesamowite - sam Pan B-g opowiedział, jak ma wyglądać Jego dom. Podał każdy wymiar! Wielki dom, z kolumnami zdobionymi w owoce granatu, wykutymi przez największych mistrzów. Wszechmogący powiedział, że kiedy świątynia powstanie, zamieszka tam jego Imię. Obiecał też, że ktokolwiek przyjdzie do tej właśnie świątyni i pomodli się może liczyć na to, że jego prośby zostaną wysłuchane. Tu przecież mieszkało imię samego Wszechmogącego!

- To musiało być fantastyczne - powiedziałem. 

- Owszem, było... niestety - i tutaj rabin Izaak zmarszczył czoło, nie wyglądał srogo, wyglądał raczej... smutno - mój naród nigdy nie słuchał uważnie rabinów... i nie był zbyt posłuszny Wszechmogącemu i kiedy tylko nadarzyła się okazja, przestali Go słuchać. Wtedy B-g zapłakał i zakrył oczy rękami. A jak zakrył je rękami, to nie widział, jakie nieszczęścia przydarzają się jego ludowi. Z dalekiego Babilonu przybyli groźni najeźdźcy, porwali wielu młodych Izraelitów (tak mówił o Żydach), a świątynię... zburzyli. Potem próbowano ją odbudować i nawet się to raz udało. Ale mój lud, znowu odwrócił się od Wszechmogącego i świątynia znów została zniszczona... tym razem przez Rzymian. 

Wypił łyka wody, po czym ciężko westchnął: 

- Jedyne, co zostało to tamten mur, na który trafiliście. Wierzymy, że modlitwy wypowiadane tam, wciąż docierają bezpośrednio do Uszu Wszechmogącego. To bardzo ważne miejsce dla każdego Żyda. Musicie więc wybaczyć, temu, który zaczął na was krzyczeć za brak nakrycia głowy. 

Na te słowa Pimple oburzył się:
- Chcieli w nas rzucać kamieniami za to, że nie mieliśmy czapek!?

Rabin pokręcił głową: 
- Nie, za to chcieli na was tylko nakrzyczeć. Kamienie poszły w ruch, kiedy któryś z was wymówił imię Wszechmogącego. 

Spojrzeliśmy po sobie nie do końca wiedząc, o co rabinowi chodzi. 

- Imię Wszechmogącego, to rzecz najświętsza, nie wolno więc wspominać o nim bez potrzeby. 
- Ale ja powiedziałem tylko "Na Boga, nie wiem o co chodzi" - tłumaczył się Pimple. 
- I to wystarczyło, żeby chcieli wam rozkwasić czoła kamieniami. Czasem tak bywa. Na szczęście udało mi się przekonać, że nie bez powodu wspomniałeś Wszechmogącego. 

- Czy mogę wiedzieć, co im powiedziałeś? - spytałem. 

- Oczywiście. Powiedziałem, że jako goj, prosiłeś Pana B-ga o to, żeby wam wytłumaczył co się dzieje, bo bez pomocy Wszechmogącego, nie potrafiłbyś zrozumieć nic a nic. 

- Jako kto? 

- "Goj", to znaczy ktoś, kto nie jest Żydem. Nie musi więc wszystkiego rozumieć, ale Wszechmogący wysłuchał modlitwy Twojego kolegi. 

- Tak? - zdziwiłem się. 

- Tak - rabin puścił nam oko - przysłał do was mnie. 



Rok 1912, 26 sierpnia, godzina 22.15, Jerozolima

Spotkanie z rabinem było tak fascynujące, że postanowiłem zaprosić go na podwieczorek następnego dnia (czyli dzisiaj). W moim biurze zjawił się punktualnie. Spakowałem więc teczkę, zostawiłem wszystkie sprawy pod opieką Pimple'a i udałem się z rabinem do znajdującej się niedaleko kawiarni. 

Zaproponowałem, żebyśmy zamówili omlet na bekonie, na co Izaak tylko się roześmiał. 
- Jeszcze wiele musisz się nauczyć o tym mieście i o nas Żydach. Nie wolno nam jeść wieprzowiny. 
Zdziwiłem się:
- Macie jakieś problemy z żołądkami? 
- Nie. Świnia nie jest zwierzęciem koszernym. 
- Koszernym?
- Jeśli coś nie jest koszerne, to znaczy, że Wszechmogący zabronił nam tego jeść, albo dotykać. 
- I wy się słuchacie?
- Oczywiście. Ty jesteś kapitanem. 

Zgodziłem się - tym właśnie byłem. Rabin Izaak ciągnął dalej: 


- Więc kiedy dostaniesz rozkaz od swojego pułkownika albo generała, to musisz go wykonać, prawda?
- Nie tylko muszę, ale czynię to z najwyższym zaszczytem. 
- Widzisz, kapitanie, dawno temu i my Żydzi dostaliśmy rozkazy, ale nie dał ich nam żaden pułkownik ani generał. Mojżesz,nasz przywódca, dostał je od samego Pana B-ga. Musisz przyznać, że to chyba lepiej niż od nawet najlepszego generała. 




Nie mogłem się sprzeczać. Rozkaz od samego Pana Boga, to zdecydowanie coś lepszego niż rozkaz od generała... nawet najlepszego. 

- I nie wolno wam jeść wieprzowiny, żeby słuchać rozkazów... Wszechmogącego. 
- Jest tego trochę więcej. 
- Trochę więcej... rozkazów?
- Odrobinę. 

Nie mogłem nie zapytać: 

- Ile to jest ta odrobina? 
- 613 - powiedział serdecznie Izaak. 

Widząc moje wielkie oczy, po prostu chwycił swój kubek herbaty, żeby skryć za nim swój uśmiech i wziął niewielkiego łyka: 
- Najważniejsze to przede wszystkim czcić Wszechmogącego. A potem kochać bliźniego, jak siebie samego. 
- Ale 613 rozkazów, tego nawet nie da się zapamiętać! - protestowałem, nie do końca słuchając Izaaka - a co dopiero wykonać.
- Kapitanie. Tego NIE da się samemu Wykonać. 
- Więc po te wszystkie...
- ... przykazania. Żebyśmy uczyli się polegać na Wszechmogącym. Bo on może to, czego my nie możemy. Bo widzisz, być Żydem, to nie to samo, co być Anglikiem, Polakiem czy Francuzem. Być Żydem to przede wszystkim ufać Wszechmogącemu i jego Słowu. 
- I nic więcej?
- To bardzo wiele. Możesz być gdziekolwiek, a jeśli będziesz nosił w sercu Jego Słowo, zawsze będziesz Żydem. A tak przy okazji wypełniania przykazań. Będziemy musieli się za chwilę pożegnać. Słońce nisko, więc i Szabat zbliża się wielkimi krokami. 

- Co?

- Szabat. To dzień, w którym Wszechmogący odpoczywał po stworzeniu świata. Zaczyna się w piątek o zachodzie słońca i trwa do sobotniego zachodu słońca. I każdy Żyd nie może w nim pracować. I każdy Żyd powinien spędzić go ze swoją rodziną i przyjaciółmi. 

- I co się wtedy robi?
- Jak to co? Naśladuje Wszechmogącego! Odpoczywa, śpiewa, modli.

Rabin wstał od stołu ukłonił się z wielką gracją, po czym drobnymi kroczkami wyszedł. Mały punkcik jego pleców wkrótce zniknął w kamiennych ulicach Jerozolimy. Dopiłem spokojnie herbatę po czym wróciłem do biura. Gdzie przez kilka kolejnych godzin kończyłem piątkowe obliczenia. Z ulicy dochodziły mnie radosne śpiewy szabatowe... westchnąłem ciężko, na myśl o tym, że także w sobotę czeka mnie długi dzień pracy. 


Pomyślałem, że Szabat, to może wcale nie jest głupi pomysł... dlaczego mój generał nie daje mi takich rozkazów? 

(Dziękuję za zgodę na udostępnienie zdjęcia spod Ściany Płaczu Ani i Marcinowi Nowakom)

Komentarze

Popularne posty