Klub Latających podróżników – Herbatka przy Hummusie cz.2, czyli Szalom
Na warsztacie: Klub Podróżników, Muzeum Etnograficzne, zajęcia dla dzieci, Kapitan Herman
Odlatujemy we wtorek, 14 października, o godzinie 17.00
Szalom znaczy „Pokój!”, znaczy „Witaj!”, znaczy „Cześć!”. Często można usłyszeć to powitanie, wędrując
ulicami Jerozolimy. Bo tym razem tam właśnie zaprowadzą nas nasze podróżnicze
kroki. Spotkamy się tam z niezwykłą kulturą żydowską, dowiemy się, kiedy wolno
pracować, a kiedy nie, co znaczy słowo „koszerne”, „Tora”, „rabbi”, „menora” i
„jarmułka”, dowiemy się także, dlaczego Ściana Płaczu jest Ścianą Płaczu i czym
było Ucho Igielne. Będzie to też okazja opowiedzenia o losach Jerozolimy.
Na koniec przygotujemy pewien wyjątkowy świecznik.
Z dziennika kapitana (czyli relacja sierżanta Pimple'a dotycząca pewnej kłótni):
Rok 1912, 13 sierpnia, połowa pory suchej, 16.30, Bejrut.
Przybyliśmy do stolicy Libanu i zabawimy tu przez kilka najbliższych dni. Potem Pimple sugeruje, żebyśmy możliwie szybko dotarli do Jerozolimy. Można to zrobić albo łapiąc karawanę z Damaszku, stolicy Syrii, albo, jeśli szczęście dopisze, podłączyć się do jednej bezpośrednio stąd. Po dokonaniu pomiarów wschodnich części miasta, o które zostałem poproszony, mamy udać się na południe, Nad morze Czerwone i statkiem aż do Rogu Afryki i Etiopii.
Sierżant Pimple, który organizuje moją podróż, tak to zaplanował, żebyśmy dotarli do Addis Abeby pod koniec pory suchej.
- Pimple - zapytałem - czy nie lepiej będzie, gdyby jednak NIE padało?
- Kapitanie. Im bliżej równika, tym będzie miało to mniejsze znaczenie. Tam i tak pada... ciągle.
Postanowiłem przyjrzeć się temu zagadnieniu dokładniej i na wszelki wypadek kupić sobie porządny parasol... ale nie o tym miałem przecież pisać.
Dziś rano Pimple wrócił bardzo zaaferowany wydarzeniami, jakie miały miejsce podczas jego porannej wyprawy do sklepu.
- Kapitanie - opowiadał, chodząc po pokoju - proszę sobie wyobrazić, no proszę sobie wyobrazić! Wchodzę do małego sklepiku - Pimple mówi strasznie przez nos, do tego nosi okulary i jest niskim, grubiutkim rudzielcem... no i ma piegi - wchodzę do tego sklepiku i witam się ze sprzedawcą, któremu na imię ni mniej, ni więcej, jak tylko Omar. To bardzo miły Arab w pięknym niebieskim turbanie (tak zwanej Kafiji, albo jak wolą niektórzy arafatce), Pytam go o coś dobrego do jedzenia. Bo myślę sobie, że skoro jestem w nowym kraju, to mogę skosztować coś nowego, z tego. Coś nowego i pysznego. Omar daje mi słoiczek pasty.
W tym miejscu zza Pimple podaje mi słoiczek, o którym mówił. Jasnobrązowa gęsta masa, wyglądała (muszę przyznać) mało apetycznie. Za to pięknie pachniała sezamem. Pimple ciągnął dalej:
- "Hummus", mówi sprzedawca. "Tradycyjny arabski, najlepszy przysmak. Śmiało, proszę kosztować!" Więc kosztuję. No i mogę śmiało powiedzieć, że mogę śmiało kupić. Pychota. Potargowaliśmy się chwilę, biorę słoiczek i wychodzę. Idę kawałek dalej, wchodzę do sklepiku, gdzie sprzedawcą jest młody Żyd - Dawid. I tak samo pytam o jakiś przysmak. Dawid bez namysłu wyciąga słoiczek z hummusem i mówi - "Pyszny, żydowski specjał, Hummus, jak się patrzy".
Hummus - myślę sobie, że przecież tamten Arab... No, ale będę uprzejmy. Kosztuję. Dokładnie to samo. Mówię więc "Dziękuję, już kupiłem hummus w jednym arabskim sklepiku".
"Co? - Oburzył się Dawid - Od Araba? Prawdziwy hummus, mój panie tylko od Żyda! TYLKO!" po czym wręczył mi całą michę hummusu i zdenerwowany powiedział, że na koszt firmy. Po czym... wyprosił mnie za drzwi. Sam idzie do sklepu Omara, Ze środka słyszę krzyki, widzę zaciśnięte pięści, a potem obaj wybiegają przed sklep. Dawid pokazuje na mnie palcami i trajkocze coś, czego ni w ząb nie rozumiem.
Omar widząc w moich rękach miskę Dawida, wraca do sklepu i wybiega z całym wiadrem hummusu. Wciska mi go w rękę i krzyczy, że prawdziwy, że prawdziwy. A Dawid na to zamawia dla mnie rykszę. I kiedy wsiadam, wstawia do środka jeszcze dwa wiadra, prawdziwego, żydowskiego hummusu.
Potem Pimple mówi, żebym zszedł do jadalni, więc schodzę, a tam trzy wiadra, miska i słoik hummusu. Skosztowałem trochę z miski... naprawdę dobre. Niemniej, już zachodzę w głowę, co my z taką ilością hummusu zrobimy.
Nagle pukanie. Otwieram drzwi, a tam:
- O nie... - powiedział tylko Pimple.
Do domu wszedł mężczyzna w niebieskim turbanie, a za nim kilku innych. Miał przepraszającą minę.
- Najmocniej przepraszam, że tak skąpo obdzieliłem hummusem, ale już naprawiam, już naprawiam.
Klasnął w dłonie, a mężczyźni, którzy z nim przyszli stawiają przed nami wiadra... z hummusem. Każdy jedno, a było ich siedmiu.
- Pimple? - zapytałem kiedy wyszli - Czy mógłbyś mnie oświecić, co my teraz zrobimy z tym całym hummusem.
Pimple przełknął ślinę:
- Zjemy...? - odparł niepewnie.
Rok 1912, 13 sierpnia, połowa pory suchej, 16.30, Bejrut.
Przybyliśmy do stolicy Libanu i zabawimy tu przez kilka najbliższych dni. Potem Pimple sugeruje, żebyśmy możliwie szybko dotarli do Jerozolimy. Można to zrobić albo łapiąc karawanę z Damaszku, stolicy Syrii, albo, jeśli szczęście dopisze, podłączyć się do jednej bezpośrednio stąd. Po dokonaniu pomiarów wschodnich części miasta, o które zostałem poproszony, mamy udać się na południe, Nad morze Czerwone i statkiem aż do Rogu Afryki i Etiopii.
Sierżant Pimple, który organizuje moją podróż, tak to zaplanował, żebyśmy dotarli do Addis Abeby pod koniec pory suchej.
- Pimple - zapytałem - czy nie lepiej będzie, gdyby jednak NIE padało?
- Kapitanie. Im bliżej równika, tym będzie miało to mniejsze znaczenie. Tam i tak pada... ciągle.
Postanowiłem przyjrzeć się temu zagadnieniu dokładniej i na wszelki wypadek kupić sobie porządny parasol... ale nie o tym miałem przecież pisać.
Dziś rano Pimple wrócił bardzo zaaferowany wydarzeniami, jakie miały miejsce podczas jego porannej wyprawy do sklepu.
- Kapitanie - opowiadał, chodząc po pokoju - proszę sobie wyobrazić, no proszę sobie wyobrazić! Wchodzę do małego sklepiku - Pimple mówi strasznie przez nos, do tego nosi okulary i jest niskim, grubiutkim rudzielcem... no i ma piegi - wchodzę do tego sklepiku i witam się ze sprzedawcą, któremu na imię ni mniej, ni więcej, jak tylko Omar. To bardzo miły Arab w pięknym niebieskim turbanie (tak zwanej Kafiji, albo jak wolą niektórzy arafatce), Pytam go o coś dobrego do jedzenia. Bo myślę sobie, że skoro jestem w nowym kraju, to mogę skosztować coś nowego, z tego. Coś nowego i pysznego. Omar daje mi słoiczek pasty.
W tym miejscu zza Pimple podaje mi słoiczek, o którym mówił. Jasnobrązowa gęsta masa, wyglądała (muszę przyznać) mało apetycznie. Za to pięknie pachniała sezamem. Pimple ciągnął dalej:
- "Hummus", mówi sprzedawca. "Tradycyjny arabski, najlepszy przysmak. Śmiało, proszę kosztować!" Więc kosztuję. No i mogę śmiało powiedzieć, że mogę śmiało kupić. Pychota. Potargowaliśmy się chwilę, biorę słoiczek i wychodzę. Idę kawałek dalej, wchodzę do sklepiku, gdzie sprzedawcą jest młody Żyd - Dawid. I tak samo pytam o jakiś przysmak. Dawid bez namysłu wyciąga słoiczek z hummusem i mówi - "Pyszny, żydowski specjał, Hummus, jak się patrzy".
Hummus - myślę sobie, że przecież tamten Arab... No, ale będę uprzejmy. Kosztuję. Dokładnie to samo. Mówię więc "Dziękuję, już kupiłem hummus w jednym arabskim sklepiku".
"Co? - Oburzył się Dawid - Od Araba? Prawdziwy hummus, mój panie tylko od Żyda! TYLKO!" po czym wręczył mi całą michę hummusu i zdenerwowany powiedział, że na koszt firmy. Po czym... wyprosił mnie za drzwi. Sam idzie do sklepu Omara, Ze środka słyszę krzyki, widzę zaciśnięte pięści, a potem obaj wybiegają przed sklep. Dawid pokazuje na mnie palcami i trajkocze coś, czego ni w ząb nie rozumiem.
Sierżant Pimple w wykonaniu Sonii.
Omar widząc w moich rękach miskę Dawida, wraca do sklepu i wybiega z całym wiadrem hummusu. Wciska mi go w rękę i krzyczy, że prawdziwy, że prawdziwy. A Dawid na to zamawia dla mnie rykszę. I kiedy wsiadam, wstawia do środka jeszcze dwa wiadra, prawdziwego, żydowskiego hummusu.
Potem Pimple mówi, żebym zszedł do jadalni, więc schodzę, a tam trzy wiadra, miska i słoik hummusu. Skosztowałem trochę z miski... naprawdę dobre. Niemniej, już zachodzę w głowę, co my z taką ilością hummusu zrobimy.
Nagle pukanie. Otwieram drzwi, a tam:
- O nie... - powiedział tylko Pimple.
Do domu wszedł mężczyzna w niebieskim turbanie, a za nim kilku innych. Miał przepraszającą minę.
- Najmocniej przepraszam, że tak skąpo obdzieliłem hummusem, ale już naprawiam, już naprawiam.
Klasnął w dłonie, a mężczyźni, którzy z nim przyszli stawiają przed nami wiadra... z hummusem. Każdy jedno, a było ich siedmiu.
- Pimple? - zapytałem kiedy wyszli - Czy mógłbyś mnie oświecić, co my teraz zrobimy z tym całym hummusem.
Pimple przełknął ślinę:
- Zjemy...? - odparł niepewnie.
Komentarze
Prześlij komentarz