Klub Latających Podróżników - Herbatka przy hummusie
Na warsztacie: Klub Podróżników, Muzeum Etnograficzne, zajęcia dla dzieci, Kapitan Herman
Odlatujemy we wtorek, 7 października, o godzinie 17.00
Tym razem podążając za dziennikiem kapitana Hermana udamy
się do krajów Lewantu, czyli na tak zwany Bliski Wschód… czyli w miejsce skąd pochodzi
niezwykle popularny dziś hummus. Poznamy miasto ukryte w skałach, twierdze
krzyżowców i kilka legend z nimi związanych, olbrzymie cedry Libanu, najniżej
położony punkt na świecie i najbardziej słone ze wszystkich mórz. Dowiemy się
też, jak wyglądają prawdziwe diabły morskie.
Na koniec, zajmiemy się właśnie hummusem. Poznamy historię
wojny hummusowej i bicia rekordu świata na największy hummus. No i oczywiście
przyrządzimy porcję własnej pasty.
1912... chyba, wrzesień... chyba, godzina 19.45... chyba, Addis Abeba - na pewno!
Czas powariował. Dopiero wczoraj przyjechałem, a dziś od rana sam mam wrażenie, że zwariuję. Zupełnie nie wiem, o której powinienem wstać, o której spotkać się z Mekele, który ma zostać moim przewodnikiem po tej części Afryki, o której pójść do pracy i co najgorsze - o której wypić herbatę???
Bo tak na przykład. Wstaję rano, patrzę na swój zegarek, a tam siódma. Myślę sobie "Pięknie". Bo siódma to bardzo dobra godzina na pobudkę. Ubieram się, myję, golę, podśpiewując swoją ulubioną arię z operetki, a potem schodzę na śniadanie. Tam pan Memrie, dyrektor szkoły, w której mam opowiedzieć dzieciom o mierzeniu, siedzi, czyta gazetę i popija kawę.
Kiedy mnie zobaczył wykrzyknął uradowany:
- Panie Filipie. Druga! A Pan już na nogach?
Patrzę na zegarek - ósma.
- Ależ Panie Memrie. Wszak już ósma. Ale fakt, wczesna to pora, wczesna.
- Ależ nie, proszę spojrzeć - powiedział Memrie i pokazał mi swój zegarek.
Na nim faktycznie była dopiero druga. Nie chciałem być nieuprzejmy, więc zgodziłem się z tym, że druga, po czym przystąpiłem do śniadania, które było wyjątkowo ostre. Zamiast konfitur dostałem ostrą pastę z papryki, a zamiast bułeczek wielki placek z mąki zboża tef, nazywany injerą.
Na nim faktycznie była dopiero druga. Nie chciałem być nieuprzejmy, więc zgodziłem się z tym, że druga, po czym przystąpiłem do śniadania, które było wyjątkowo ostre. Zamiast konfitur dostałem ostrą pastę z papryki, a zamiast bułeczek wielki placek z mąki zboża tef, nazywany injerą.
Pod koniec śniadania Memrie powiedział, że dzieci czekają na mnie o szóstej w szkole. Chciałem zapytać, według, którego zegarka, ale Memrie już dopił kawę i wyszedł.
Ja mogłem dokończyć śniadanie i pogłowić się nad tym, o której mam być na miejscu. Bo jeśli liczyłbym czas według mojego zegarka, to już byłem spóźniony. Jeśli zaś Memrie miał dobry czas, i na jego zegarku była teraz druga, a na moim ósma, (i to jest ćwiczenie zagadka dla dzieciaków) to kiedy na jego zegarku będzie szósta... doskonale. miałem więc być w szkole w samo południe.
Zanotowałem sobie ten fakt w notatniku, po czym spokojnie wybrałem się na spacer po Addis Abebie, stolicy Etiopii. Nazwa ta oznacza podobno "Nowy Kwiat".
Spacer przerwał mi niespodziewanie zbliżający się oddział konnicy. Pięknie odziani, dostojni jeźdźcy, przed którymi uciekał tłum. Zapytałem stojącego obok mężczyznę, o co chodzi. On spojrzał na mnie tajemniczo i pociągnął za rękę.
- Chodź, opowiem Ci, ale przy kawie, gdzie będziemy mogli porozmawiać w spokoju.
Od kiedy tu jestem nikt jeszcze nie zaproponował mi herbaty. Wszędzie tylko kawa i kawa. Mój lekarz, pan Weston zawsze powtarzał, że za dużo kawy szkodzi zdrowiu. Co innego herbata - o niej pan Weston nigdy nie wspominał. Ale tutaj chyba nie znają pana Westona, bo piją bardzo bardzo bardzo za dużo kawy.
- To cesarz - powiedział stary, kiedy już siedzieliśmy przy niskim stoliku i czekali, aż woda w imbryku zagotuje się - Nygus Ijasu V. Jest bardzo potężny, ale po cichu powiem ci, że to niedobry władca. Tobie mogę, bo jesteś nie stąd. Obawiam się, że niedługo może nasąpić bunt. Ludzie mówią o tym coraz głośniej. Że nie Ijasu a Ras Tafari powinien być nygusem.
- Ras kto?
- Ras to znaczy książę. A nygus to cesarz. Sytuacja w mieście nie jest najweselsza, ale do nowego roku nic się nie wydarzy.
"Uff - pomyślałem - w październiku już będę w Rwandzie."
- Uff - powiedziałem - do grudnia daleko.
- Grudnia? - zdziwił się stary - przecież nowy rok pojutrze.
Jak to? Co znowu? Pojutrze? Spojrzałem do kalendarza. A tam przecież wrzesień. Wrzesień jak nic!
- Przecież jest wrzesień, mówię więc głośno.
A on w śmiech.
- Wrzesień jest gdzie indziej. W Etiopii jest teraz Pegumen, trzynasty, ostatni miesiąc roku...
- Trzynasty???
- ... i ma pięć dni. No, czasem sześć.
Stary śmiał się tylko i bił po udach z radości. A ja siedziałem zdezorientowany. Zegarek chodzi inaczej, miesiące poukładane są inaczej... do tego jest ich trzynaście. może jeszcze mają tu inny rok.
Stary śmiał się tylko i bił po udach z radości. A ja siedziałem zdezorientowany. Zegarek chodzi inaczej, miesiące poukładane są inaczej... do tego jest ich trzynaście. może jeszcze mają tu inny rok.
- To jaki mamy rok?
(Sprawdziłem najpierw, żeby być pewny, że jest 1912).
- Jak to jaki? 1905.
O nie! Nawet to! Nie miałem już nic więcej do powiedzenia. grzecznie dopiłem swoją kawę (którą tutaj zawsze pija się po trzy filiżanki na raz), po czym zapytałem jeszcze:
- A czy możesz mi powiedzieć, która jest teraz godzina?
- Piąta trzydzieści - uśmiechnął się starzec jeszcze raz odsłaniając dziurę po brakujących dolnych zębach.
Podziękowałem mu za kawę i za gościnę, po czym udałem się do szkoły pana Memrie, zachodząc w głowę, jak ja teraz opowiem dzieciom o mierzeniu, skoro sam nie wiem, która jest dokładnie godzina, jaki jest miesiąc, ani nawet, jaki rok...
Komentarze
Prześlij komentarz