Klub Latających Podróżników - W środku Państwa Środka (cz.1)
Na warsztacie: Klub Podróżników, Muzeum Etnograficzne, zajęcia dla dzieci, Kapitan Herman, Chiny
Kapitan Herman i sierżant Pimple tym razem postawią swoją stopę w kraju tak pełnym cudowności, że nie sposób wyliczyć: stąd pochodzi herbata, sztuczne ognie i kung fu. Tu mieszkają pandy i cesarzowie. Tutaj powstała jedyna budowla widoczna gołym okiem z księżyca.
W pierwszej części wędrówki, Członkowie Klubu trafią to pałacu cesarza. Dowiedzą się jak wyglądało jego codzienne życie. Czym zajmowali się jego lekarze, jak budowało się domy, jak pisało i po co cesarzowi był chiński mur.
Na koniec - każde dziecko będzie mogło wykonać swoją własną kaligrafię.
ZAPISY TUTAJ
Z dziennika kapitana (Uwagi luźne na temat życia w Iranie):
Rok 1913, 15 lutego, 6.16 RANO!!!
Jesteśmy w Teheranie, stolicy Iranu. Każdego poranka tuż po świcie jakiś mężczyzna, którego wszyscy nazywają muezinem wychodzi na balkon wieży i zaczyna się drzeć wniebogłosy.
Jestem wyraźnie zirytowany faktem, że nie mogę się przez niego wyspać i, co nie chwalebne, jestem przez to niemiły dla Pimple'a. Na szczęście sierżant jest wyrozumiały i jakoś puszcza mimo uszu moje uszczypliwości. Mówi, że ten cały muezin, nie wydziera się po to, żeby denerwować kogokolwiek. Jego zadaniem jest nawoływanie wiernych do modlitwy.
- To jakiś ksiądz? - zapytałem zdziwiony.
- Można by tak powiedzieć.
- A czy widziałeś kiedyś księdza, który wychodzi przed kościół i zaczyna drzeć się, żeby ludzie przyszli?
- Nie kapitanie - przyznał mi rację Pimple - za to w kościołach są dzwonnice. I zamiast krzyczeć mogą dzwonić.
Zresztą, to przecież nie były kościoły. Ten budynek, nazywał się meczetem i wierzyło się tam w innego boga niż wierzy się w kościołach. Ten bóg nazywał się Allach (co po arabsku znaczy... Bóg) A ta wieża do której ktoś zapomniał włożyć dzwon, to minaret. A ten facet, który się drze to muezin.
Rok 1913, 15 lutego, 17.30
Doszło do tego, że nie mogę już patrzeć na herbatę. Przypadkowo spotkani ludzie, byli tak mili, że kilka razy zostałem dziś zaproszony do domu na herbatę właśnie. I każdy do tej herbaty dawał mi słodkie ciasteczka.
Sposób picia herbaty jest tutaj bardzo dziwny. Po pierwsze nie dodaje się do niej mleka. Po drugie zaś nie słodzi się jej normalnie. Herbata jest bardzo mocna i drapie po języku jak papier ścierny. Kto chce, żeby herbata była słodka, zagryza ją kostką cukru. Smak jest niezwykły i bardzo ciekawy, i przyznam, od czasu do czasu z przyjemnością napiję się herbaty w ten sposób, ale, Na Boga, nie siedmiu herbat przed podwieczorkiem!
Rok 1913, 15 lutego, 6.16 RANO!!!
Jesteśmy w Teheranie, stolicy Iranu. Każdego poranka tuż po świcie jakiś mężczyzna, którego wszyscy nazywają muezinem wychodzi na balkon wieży i zaczyna się drzeć wniebogłosy.
Jestem wyraźnie zirytowany faktem, że nie mogę się przez niego wyspać i, co nie chwalebne, jestem przez to niemiły dla Pimple'a. Na szczęście sierżant jest wyrozumiały i jakoś puszcza mimo uszu moje uszczypliwości. Mówi, że ten cały muezin, nie wydziera się po to, żeby denerwować kogokolwiek. Jego zadaniem jest nawoływanie wiernych do modlitwy.
- To jakiś ksiądz? - zapytałem zdziwiony.
- Można by tak powiedzieć.
- A czy widziałeś kiedyś księdza, który wychodzi przed kościół i zaczyna drzeć się, żeby ludzie przyszli?
- Nie kapitanie - przyznał mi rację Pimple - za to w kościołach są dzwonnice. I zamiast krzyczeć mogą dzwonić.
Zresztą, to przecież nie były kościoły. Ten budynek, nazywał się meczetem i wierzyło się tam w innego boga niż wierzy się w kościołach. Ten bóg nazywał się Allach (co po arabsku znaczy... Bóg) A ta wieża do której ktoś zapomniał włożyć dzwon, to minaret. A ten facet, który się drze to muezin.
Rok 1913, 15 lutego, 17.30
Doszło do tego, że nie mogę już patrzeć na herbatę. Przypadkowo spotkani ludzie, byli tak mili, że kilka razy zostałem dziś zaproszony do domu na herbatę właśnie. I każdy do tej herbaty dawał mi słodkie ciasteczka.
Sposób picia herbaty jest tutaj bardzo dziwny. Po pierwsze nie dodaje się do niej mleka. Po drugie zaś nie słodzi się jej normalnie. Herbata jest bardzo mocna i drapie po języku jak papier ścierny. Kto chce, żeby herbata była słodka, zagryza ją kostką cukru. Smak jest niezwykły i bardzo ciekawy, i przyznam, od czasu do czasu z przyjemnością napiję się herbaty w ten sposób, ale, Na Boga, nie siedmiu herbat przed podwieczorkiem!
Rok 1913, 15 lutego, 22.30
(...)
Dziś wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym zanotować. Na ulicy znalazłem piękną złotą bransoletę. Wyglądała na bardzo misterną robotę i musiała należeć do jakiejś zamożnej i pięknej kobiety. Do tego nie była w ogóle zakurzona, co znaczyło, że ktoś musiał ją zgubić przed momentem. Szybko podniosłem wzrok, żeby rozejrzeć się za właścicielką. I Dziwne okazało się to, że przede mną, po ulicy chodziło bardzo wiele kobiet... I wszystkie ubrane były w ciemne, długie stroje. Do tego zasłonięte miały włosy i ramiona. Niektóre nawet twarze. Miałem wrażenie, że wyglądają trochę jak zakonnice ninja.
Nie było więc szans, żebym znalazł właścicielkę. Postanowiłem więc, że dołączę bransoletę do skarbów pradziada Alfreda.
Przy okazji - odnalazłem wyspę o której mówiła zagadka z mapy pradziada. Poprosiłem przełożonych, by wysłali mnie, jak najszybciej z jakimś zadaniem na południe Indii. Powiedzieli, że to rozważą, potem przysłali mnie tutaj. Kiedy skończę pomiary dla szejka Alego (szejk to znaczy wódz). Mam się udać do Chin. Potem, jeśli wszystko się powiedzie - Indie, a potem łza z ich oka... i skarby pradziada.
Tymczasem - muezin znów się drze. Robi to pięć razy w ciągu dnia... i nocy. Muszę zainwestować w zatyczki do uszu.
(...)
Dziś wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym zanotować. Na ulicy znalazłem piękną złotą bransoletę. Wyglądała na bardzo misterną robotę i musiała należeć do jakiejś zamożnej i pięknej kobiety. Do tego nie była w ogóle zakurzona, co znaczyło, że ktoś musiał ją zgubić przed momentem. Szybko podniosłem wzrok, żeby rozejrzeć się za właścicielką. I Dziwne okazało się to, że przede mną, po ulicy chodziło bardzo wiele kobiet... I wszystkie ubrane były w ciemne, długie stroje. Do tego zasłonięte miały włosy i ramiona. Niektóre nawet twarze. Miałem wrażenie, że wyglądają trochę jak zakonnice ninja.
Nie było więc szans, żebym znalazł właścicielkę. Postanowiłem więc, że dołączę bransoletę do skarbów pradziada Alfreda.
Przy okazji - odnalazłem wyspę o której mówiła zagadka z mapy pradziada. Poprosiłem przełożonych, by wysłali mnie, jak najszybciej z jakimś zadaniem na południe Indii. Powiedzieli, że to rozważą, potem przysłali mnie tutaj. Kiedy skończę pomiary dla szejka Alego (szejk to znaczy wódz). Mam się udać do Chin. Potem, jeśli wszystko się powiedzie - Indie, a potem łza z ich oka... i skarby pradziada.
Tymczasem - muezin znów się drze. Robi to pięć razy w ciągu dnia... i nocy. Muszę zainwestować w zatyczki do uszu.
Komentarze
Prześlij komentarz