DREWNIANA KLATKA
Pod prąd rytuałom (cz. 2)
Na warsztacie: Bajka o złotym ptaku
Streszczenie baśni możecie znaleźć w zakładce streszczenia baśni.
Pierwszą część "Pod prąd rytuałom" znajdziecie tutaj
Gdzieś w nas jest coś takiego, co każe nam robić rzeczy w
określony sposób. Czasem wbrew temu, co dobre, czasem wbrew faktom, czasem
wbrew logice, czasem – wbrew nam samym. To coś, po prostu każe nam skakać,
kiedy przed nami przepaść. I możemy nie chcieć skakać, a skaczemy. Kiedy
spadamy, a nie chcemy zginąć, widzimy, co zrobić, żeby się uratować. Mimo tego -
spadamy. Co to takiego? Nasze zwierzęce instynkty? Nie wydaje
mi się? Zwierzęta wiedzą jak przetrwać, tak po prostu. Ich pierwszym odruchem
byłoby nie skakać. I ratować się od upadku. Więc może przyzwyczajenia,
warunkowe odruchy, nawyki? Chciałbym to nazwać rytuałem – tym
prywatnym, nie wykraczającym poza naszą prawą i lewą stronę. Tym, który cały
czas nosimy w sobie.
Od A do B... lub Ą
Świat jest wielki i jakby na to nie patrzeć – dość straszny.
Więcej tutaj niewiadomych niż wiadomych i gdybyśmy wciąż potrafili się dziwić,
nic nie wydawałoby się nam normalne. To dla ludzkiego mózgu dość nieznośny
i męczący stan. Dużo danych, wszystko nowe, wszystko zaskakujące. W zasadzie nie mamy na rzeczywistość większego wpływu. Można oczywiście obsiać pole, ale nie
gwarantuje to, że zboże wyrośnie (może przyjść susza, powódź albo zaraza),
można zbudować dom, ale nie gwarantuje to, że nie zabierze go huragan, nie
strzeli weń piorun, albo po prostu nie spali się przez głupotę mieszkańców. Może być tak, że zboże wzejdzie, dom się ostoi, ale nim przyjdą zbiry siewcę naszą zdmuchnie ta Pani z kosą. Co
prawda w tym całym szaleństwie jakoś wszystko wychodzi i częściej zdarzają się
dobre niż złe rzeczy (wbrew mediom), niemniej – dla komfortu psychicznego
człowiek zawsze potrzebował pewnej normatywizacji.
Musiał czuć, że po A zawsze jest B, albo co najmniej Ą. Potrzebował
jakiejkolwiek gwarancji, jakiegokolwiek poczucia prawdopodobieństwa, że przyj to B lub Ą. Więc kombinował. Jeśli powiesimy wiecheć na dachu to piorun nie
tyknie. Jeśli zaśpiewamy nad zębem pieśń o powstaniu zęba, to go wyleczymy,
jeśli zrobimy trzy kroki do tyłu, kiedy przez drogę przebiegnie czarny kot... i tak dalej. Powstał rytuał.
Czasem wielki, jak ceremonie religijne albo ryty przejścia,
czasem malutki jak splunięcie przez lewe ramię. Czasem rutynowy, jak niedzielna
wizyta w kościele, czasem rutynowy, jak oglądanie serialu. Niezależnie od
rozmiarów i okoliczności powstania, rytuał niesie jednak pewne ograniczenie -
ograniczenie percepcji, które sprawia, że oglądamy świat tylko w tej
szczelinie, którą wyznacza nam nasz rytuał.
Takie mostkowanie rzeczywistości, łączenie gestem, słowem, ceremonią (małą bądź dużą) punktów w tejże, szybko przechodzi od zachowania rytualnego do nawyku. Albo jeszcze inaczej. Nie ma tam przejścia od jednego do drugiego - to rytuał staje się naszym nawykiem, naszym gestem, wychowaniem i sposobem myślenia. I tutaj niech zacznie się nasza baśń:
Wychowanie braci
Ostatnio pisałem o kodeksie, w którym rycerze upatrywali cały świat. Dziś o pewnym procesie, który wynika z innego zachowania rytualnego. I z tego, jak złamanie tego zachowania może odmienić życie bohatera. W baśni Bajka o złotym ptaku mamy trzech braci. Bracia ci są królewskimi synami, zatem ich wychowanie, jak można mniemać, przebiega według określonej etykiety. Są przyzwyczajeni do luksusu, do dobrego snu, do wygód i zabawy. Widać to już pod drzewem ze złotymi owocami. Gdy dwaj pierwsi mają go pilnować po prostu zasypiają. Trzeci również ma problemy z wytrzymaniem do północy, też chce iść za głosem swoich przyzwyczajeń (że trzeba się wyspać).
Potem sytuacja powtarza się jeszcze wyraźniej. Lis
przestrzega ich, żeby nie wchodzili do jasnej i radosnej gospody, tylko do tej
ciemnej i ponurej. Dwaj pierwsi bracia uznają, że gospoda jasna i radosna to
miejsce idealne dla nich. W ich głowach nie ma miejsca na myśl, że to co bure i
ponure może być pożyteczne. Dlaczego? Bo zostali wychowani w świecie, w którym
należy im się i sen, i luksus, i rozrywka. Nie uznali porady lisa za rozsądną.
Uznali za rozsądne to, co zobaczyły ich oczy. A ich oczy zobaczyły to, co było
im znane. Gospodę, która była kwintesencją tego, co w ich życiu najweselsze i
najlepsze. Kiedy zaś weszli do gospody, zapomnieli i o ojcu, i o złotym ptaku.
Połączyli w wiadomy sobie sposób punkty rzeczywistości i po A przyszło B, a po
B, już nic. Tam właśnie sięgał ich świat... tam też ich na razie
zostawimy.
Początkiem jest decyzja
Trzeci królewicz był dokładnie taki sam, przynajmniej, kiedy
mowa o wychowaniu. Różnił się od braci tylko dwiema rzeczami. Po pierwsze –
miał dobre serce, o czym skrzętnie informuje czytelnika narrator. W przypadku
zaś starszych braci wspomina jedynie o ich umyśle (lis jest dla nich głupiutki
i nielogiczny). Po drugie, kiedy przyszła jego kolej na pilnowanie drzewa ze
złotymi owocami, walczył z sobą tak długo, jak mógł... zamiast zasnąć. To
doprowadziło go do pierwszego stopnia poznania. Zobaczył, dlaczego skarby jego ojca
znikają, do tego zobaczył świat, w którym są rzeczy cenniejsze niż to, co zna.
Bo przecież jedno pióro złotego ptaka więcej było warte niż całe królestwo jego
ojca. Zmiana jakościowa w całym świecie królewicza przyszła, kiedy ten
przełamał się i wytrzymał do północy*.
Po raz drugi chłopiec podejmuje decyzję wbrew temu, co może
podpowiadać mu jego wychowanie, wybierając ciemną i ponurą gospodę, zamiast
tej, do której wcześniej zawinęli jego bracia. Słucha rady lisa, dzięki czemu
po jego B, może nastąpić C i wszystkie kolejne litery. Zyskuje nie tylko
możliwość dalszej wędrówki, ale też poplecznika, który potrafi
odnaleźć cel i wyratować go z każdej opresji. Co ciekawe, w historii
trzeciego z braci, poza opisanymi wcześniej przełomami, jest jeszcze tylko
jedna decyzja „wbrew” temu kim jest z wychowania. Poza tym, we wszystkim co
robi, kierowany jest tym samym, natrętnym prawem.
Natręctwo przyzwyczajenia
Lis mówi królewiczowi – „Drewniana klatka, nie złota”. Ale królewicz
widzi, że drewniana klatka wcale do ptaka nie pasuje. Bo jakże to? Złoty w
drewnianej? Zamienia więc klatki wbrew słowom lisa. Ufając temu, do czego jest
przyzwyczajony, naraża się na stratę głowy. Potem powtarza dokładnie tę samą
sytuację, tym razem z koniem. Lis mówi – „zwykłe wędzidło, nie złote”.
Królewicz widzi jednak coś zupełnie innego. Nie jest dla niego ważne, że zwykłe
ratuje życie, ważne jest, że zwykłe nie pasuje. Że musi być złote. Więc, wbrew
słowom lisa, wymienia, i koń zaczyna rżeć, i królewicz po raz drugi może
stracić głowę. Podobnie, jak w przypadku rycerzy: za pierwszym razem – ok,
można królewiczowi wybaczyć – mógł nie wiedzieć. Mógł chcieć przekonać się na
własnej skórze, czy rady lisa są sensowne. Przekonał się że są, dostał lekcję.
Rzeczywistość położyła mu na karku rękę i ścisnęła dość mocno. On nic z tej
lekcji nie wyciągnął. To, czego się wyuczył w domu było silniejsze niż to, co
mu się wydarzało. Rytuał wziął górę. Potem, po raz trzeci, stało się dokładnie
to samo.
Królewicz doskonale wiedział, że to lis ma rację. Mimo to,
postępował wbrew słowom lisa. I raz za razem dostawał za to po głowie. Kiedy
pozwolił księżniczce pożegnać się z rodzicami, kiedy uratował swoich braci od
szubienicy, kiedy usiadł na studni. To co robił, nigdy nie wynikało z tego, co
wiedział. Wynikało z tego, do czego był przyzwyczajony. To jego przyzwyczajenie
było jego działaniem. Bo królewicz działa przez pewne wtłoczone pod skórę
rytuały, które raz za razem wpędzały go w śmiertelne tarapaty.
Niepotknięcia
Inna sprawa, że to podążanie za własnymi przyzwyczajeniami jest przyczyną całkowitego zwycięstwa najmłodszego z braci. Gdyby królewicz posłuchał lisa przy pierwszej próbie, nie udałoby mu się zdobyć, ani złotego konia, ani księżniczki. Do tego starsi bracia wciąż by żyli, co również można by uznać za porażkę. Przełamywanie się królewicza zawsze było ulotne i to jest dla nas najlepsza informacja.
Zmiana nie jest raz na zawsze, bo jednak we wszystkich naszych zmianach pozostajemy tym, kim zawsze byliśmy i to właśnie dzięki tej naszej nie-zmianie, możemy zwyciężać. Nasz sukces i nasze zwycięstwa, to decyzje „wbrew”, które podejmujemy tacy, jacy jesteśmy. Rytuał wciąż obowiązuje, choć przez pęknięcie, jakie wywołuje nasza decyzja, do naszej świadomości wlewa się świeży ogląd, a my stajemy twarzą w twarz z najczystszą rzeczywistością. Rzeczywistość przestaje przemykać obok, zamiast tego zaczyna z nami rozmawiać. Czasem jako lis.
Zanim jednak przejdziemy do lisa, wróćmy na chwilę do
starszych braci. Zostali w karczmie, gdzie czas wcale się nie zatrzymał.
Chociaż oni nie zadecydowali „wbrew”** swoim przyzwyczajeniom, nadal się rozwijali.
Rytuały wdrukowane w nich rosły, a bracia żyli nimi i również ewoluowali. Najmłodszy z braci, wędrował przez świat i rozwijał się grając
tymi kartami, jakie dostał od życia na samym początku. Starsi bracia robili
dokładnie to samo. Różnica polegała tylko na tym „wbrew”. A to „wbrew” dawało mu opiekę „Prawa
przygody” (o prawie przygody TUTAJ).
Prawo przygody i lis
Czym jest „Prawo przygody”? Dziś chciałbym odpowiedzieć na to pytanie tak: to umiejętność słuchania rzeczywistości takiej, jaka jest naprawdę. Zazwyczaj nie mamy do niej dostępu, bo za dużo myślimy, bo za dużo słuchamy innych, bo za mało ich słuchamy, bo się naczytaliśmy, albo i nie naczytaliśmy się wcale. Brak nam zaczepienia w tym, co jest tu i teraz. Potrzebujemy więc teorii. Rytuału opisującego to nieznane. Ładnie, tylko że rzeczywistość gra na nosie teoriom, gra na nosie rytuałom, gra na nosie wszelkim standaryzacjom. Są pewne prawa, ale te prawa realizują się na miliony różnych sposobów. Być w kontakcie z rzeczywistością, to nie ignorować prawa, ani nie ufać mu bezgranicznie. To nie ufać swojej wersji realizacji danego prawa. To także wiedzieć, jak na rzeczywistość odpowiadać.
Królewiczowi tę wiedzę dawał lis. Lis był jego wewnętrznym
głosem, celującym dokładnie w miejsca, gdzie należało trafić. Będący
przewoźnikiem młodzieńca, doradcą i wybawicielem. Być może był on intuicją. Tak
jak laleczka, którą umierająca matka zostawiła
Wasylisie. Jest on o wiele bliżej rzeczywistości niż jakikolwiek kodeks i
rytuał. Wychodzi z lasu i do lasu należy. Zna rzeczywistość, bo prowadzi z nią
dialog. Jest z nią w rozmowie i tego też chce nauczyć swojego podopiecznego.
„To co widzisz, to jedno, to co trzeba zrobić, to zupełnie coś innego… więc
zrób, co trzeba zrobić. Jeśli to zrobisz, pomogę ci. Jeśli nie – i tak Ci
pomogę. Wszak jesteś już pod prawami przygody i zrobię wszystko, żebyś dotarł
do jej końca”.
Jednak lis nie jest doskonały. Jest tylko pewnym stopniem, po którym królewicz może wspiąć się do pełni swojego człowieczeństwa. Drogą lisa jest stać się człowiekiem. Nawet jeśli musi przy tym stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.
Jednak lis nie jest doskonały. Jest tylko pewnym stopniem, po którym królewicz może wspiąć się do pełni swojego człowieczeństwa. Drogą lisa jest stać się człowiekiem. Nawet jeśli musi przy tym stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.
Co nam to mówi o naszej intuicji? Podobnie jak z rytuałem – nasza intuicja nie wystarczy abyśmy stali się pełnymi. Prawo, choć można je zawiesić, pozostaje prawem, intuicja, choć daje nam wstęp do rzeczywistości, choć nas chroni, choć doradza, sama pozostaje tylko składową. Nie może być samej intuicji, jak nie może być samego rytuału. (więcej o dążeniu lisa do człowieczeństwa TUTAJ)
Chcesz zwyciężyć, pamiętaj – jesteś więcej niż twoje rytuały, który
mieszka pod twoją skórą, ale pamiętaj – jesteś też swoimi rytuałami. Pamiętaj też –
że w tobie mieszka lis, który ma odpowiedzi, jakich poszukujesz, który ci
pomoże, który będzie twoim przewodnikiem, ale pamiętaj – będzie tylko
przewodnikiem, czasem pomoże bezbłędnie, choć jego tęsknotą będzie stać się człowiekiem w pełni – takim jakim Ty
jesteś. Trzeba się lis pozbyć, żeby zrobiło się miejsce na harmonię. To jest
ostatnia decyzja, którą musimy podjąć „wbrew”. Przychodzi taki moment, kiedy
intuicja (albo dokładniej – ten typ intuicji) będzie dla nas przeszkodą. Trudna
to decyzja, zwłaszcza, że lis przez całą drogę ratował nam skórę. Ale to jak z
karabinem – póki jest wojna, głupotą jest go odstawiać. Kiedy zaś nastanie
pokój, już go nie potrzebujemy. Nawet jeśli wielokrotnie ratował nam życie. Z lisem jest jak z
karabinem w czasie pokoju. Jeśli dalej będziemy go nosić, istnieje ryzyko, że
zaczniemy korzystać z niego w sposób zgoła nieodpowiedzialny***.
Cokolwiek byśmy o świecie nie myśleli, nigdy nie będziemy tylko
po jednej stronie – zawsze będziemy na przecięciu. Zawsze jest coś i coś
jeszcze. Tylko wtedy, gdy pozwolimy tym dwóm czynnikom współistnieć, sprawią, że
zdobędziemy i złotego ptaka, i konia, i księżniczkę, że ojciec nam odda swoja
koronę, a wszystko, co w nas było złe, każda gnuśność, każde zniewolenie złym nawykiem, każdy "starszy brat", zostanie stracone. Jesteśmy my i są nasze decyzje. Nasz sukces to
my, którzy podejmujemy nasze decyzje tacy, jacy jesteśmy. Inaczej się
oszukujemy i rozmijamy z tym, co świat przygotował dla nas w prezencie.
***
Przypisy i myśli przy okazji:
Przypisy i myśli przy okazji:
*Na marginesie pozwolę sobie dodać taką oto uwagę: z
perspektywy tego, że teraz jest 1.13 w nocy. Próba chłopca nie była wielkim
wyzwaniem. Zatem - wielkie zmiany, zaczynają się od niewielkich prób.
** być może, podjęcie decyzji „wbrew”, oznacza tyle, co powiedzenie przygodzie „tak”.
A Ilustracje do dzisiejszego wpisu sponsorują; Windfalcon, Arthur Rackman, Hans Jurgens oraz internet.
A mnie się wydaje, że lis wszystko skalkulował.Jeśli chłopak by się go posłuchał za pierwszym razem to nic by dalej się nie stało a lis pozostał by lisem i nie został by odczarowany. To nie jest przypadek, że to był lis - symbol przebiegłości. To jest tak jak z tym powtarzaniem sobie, żeby coś się nie stało.
OdpowiedzUsuńTak musiało się stać. Bo każdy chce przeżyć swoje a nie słuchać innych, "którzy wiedzą".
Ale dzięki za interpretacje. Byłam jej ciekawa. Szczególnie, że ptaki chodzą mi teraz po głowie...
O ptaku kiedyś dostałem taki bardzo ciekawy artykuł od Kasi Doroty, możesz jej zapytać. Pewnie coś Ci będzie mogła poradzić.
OdpowiedzUsuńA co do lisa. Chyba jednak jestem za tym, że nie było większej kalkulacji. Przygoda owszem - musiała się skończyć, choć tylko przygoda wiedziała jak. A lis nie.
Kiedyś pewien bardzo dobry instruktor opowiadał mi, że jego metoda pracy nie chce powrócić do stanu wyjściowego. Jeśli coś jest zepsute, to to jest stan wyjściowy i na tym się pracuje. Podobnie z królewiczem. On psuł - lis zaś mówił mu - "ok, zepsułeś, więc teraz można zrobić tak, albo tak, może już nie będzie tak jak miało być, ale zobaczymy ile można na tym ugrać" dzięki temu królewicz konsekwentnie parł do przodu... być może.
O ptaku? nie pamiętam...??
OdpowiedzUsuńAle będę się upierać przy tym, że lis chciał, żeby książę dostał księżniczkę a tylko mógł ją dostać jak nie posłuchał go dwa razy.Jak dla mnie akcent gdzie indziej leży, Bo widział, że to dobry chłopach a przecież tu chodziło o siostrę Ale podoba mi się Twoja myśl z rytuałami, które nam zawężają świat. Fajna myśl. Dzięki.
OdpowiedzUsuńUjąłbym tę kwestię inaczej - ostateczny cel to pełnia a pełnia to ptak, koń, księżniczka, miejsce króla, śmierć braci i lisa. Dzięki lisowi, choć myślę, że i dla lisa to była układanka, która odsłania się po kawałku.
I lis nie jest bratem siostry. Podobnie jak jelonek nie jest bratem siostrzyczki. Jest raczej półbratem, niedobratem, namiastką brata.