Smok, rycerze i chłopiec z mokradeł
Pod prąd rytuałom
(cz.1)
Na warsztacie: Legenda o Smoku Wawelskim, rytuały, kodeks rycerski, szewczyk Dratewka
Pod Wawelem
Staliśmy z grupą dzieciaków pod Wawelem, tuż przy smoczej jamie, nad nami smok co jakiś czas brzęczał jak elektryczna zapalarka do gazu. Ział ogniem, dzieci piszczały z zachwytu. Ja też. W powietrzu stopni Celsjusza zaledwie kilka, w ustach opowieść o dzielnym szewczyku:
Kiedy smok, ten
Wawelski, przesadnie dał się już Krakowi we znaki (za dużo dziewic na przemiał już poszło), król postanowił raz a dobrze zająć się gadziną. Nadszedł czas, by smokowi kości porachować, przepędzić go gdzie pieprz rośnie, lub – najlepiej – ubić.
Zrobił więc event, w którym mogli wziąć udział wszyscy znamienici rycerze. Nagrody były niczego sobie, więc kwiat rycerski zjechał na Wawel. Wszyscy w piękne zbroje odziani, wszyscy w
bojach zaprawieni, mieczami władający, że wyobraźni nie starcza. No i jeden po drugim, jak
ten kwiat na łące byli przez smoka zrywani…
Przed moimi oczami stanął szereg tak samo odzianych
rycerzy, którzy mniej więcej tymi samymi metodami próbują pokonać smoka.
Rozumiem pierwszego, mógł nie wiedzieć, że jednak metal szybko się nagrzewa od
smoczego ognia, mógł przeliczyć się z własnymi siłami. Rozumiem drugiego, który sądził,
że ten pierwszy nie był na tyle wprawny, żeby pokonać gadzinę, ale trzeci… cóż,
trzeci nie wyciągnął zdecydowanie nauki z losu swoich poprzedników. I czwarty
też nie, i piąty, i szósty, itd.
Smok swoim wielkim smoczym pazurem oznaczał sobie tylko kolejną ofiarę. Ilu było tych rycerzy? Dziesiątki? Setki?
Dlaczego tak się działo?
Kodeks rycerski
Już w zawiązaniu tej historii kwestie nawyku pojawiają się
dwukrotnie. Smok sprawił, że początkowo Krak był w stanie regularnie oddawać swoich poddanych (dziewice) i swoje majętności (trzody). Nie zbuntował się
przeciwko temu od razu, a obudował całość rytuałem. Raz na jakiś czas procesja
odprowadzała „smoczą wybrankę” pod jamę i do następnego razu całe miasto miało spokój.
Rytuał sprawdzał się, do momentu, kiedy Krakowianie mieli co bestii
zaoferować. Kiedy jednak dziewice stały się towarem deficytowym, król
postanowił, że czas rozwiązać problem siłowo. Wzywa więc kwiat rycerstwa i…
zaczyna się drugi rytuał.
Rycerze to synonim rytuału. Ich system wartości jest tak
silnie skodyfikowany, że tworzy całkowicie oddzielną rzeczywistość. Oddzielną
nawet od tego, co za oknem. Kiedy więc widzą zadanie, widzą też drogę, jaką to
zadanie mają wykonać – wszak zapisana jest w kodeksie. Jedyną drogę: Smoka ubija się tak i
tak. Być może trzeba nasypać sobie do butów garść kminku, być może wyspowiadać
się trzykrotnie i pokropić zbroję święconą wodą – to wszystko jest gdzieś tam
zapisane. A skoro jest zapisane, musi działać. Problem w tym, że kiedy przychodzi,
co do czego, okazuje się, że jednak nie działa. Pierwszy rycerz tego nie
dostrzegł, drugi też nie, trzeci powinien, tylko że patrzył w swój kodeks, a
nie na smoka.
Nie pamiętam kto powiedział, że nie można spodziewać się
nowych rezultatów, robiąc cały czas to samo*. W przypadku rycerzy ta prawda była
dla nich prawdą ostateczną… i ostatnią. Ale przecież nie tylko o to chodzi. Gdyby to była kwestia nawyku, można by uznać tę historię za zgoła nieciekawą.
Rutyna, którą się kierowali, nie była tylko nawykiem, była całą odrębną
rzeczywistością, odgrodzoną od prawdziwego świata linią nie do przejścia. Zamek
przestawał być miejscem, gdzie mieszka król – władca i opiekun ziem dookoła
zamku, ale stawał się odrębnym światem, w którym zgromadzeni mogli cieszyć się
wizjami doskonałości, zabawiać dworskimi tańcami, paradować w lśniących
zbrojach swoich idei. Jednak idee te, w konfrontacji z rzeczywistością, były
raczej gruchotane o zamkowe mury. Co można traktować jako ich negatywną
weryfikację.
Chciałbym podrzucić Wam taki obraz: kiedy jeden ze śmiałków właśnie tracił
żywot, cała reszta rycerskiego kwiatu, siedziała na zamku, za zasuniętymi
okiennicami i rozprawiała na temat tego, co kodeks mówi o ubijaniu smoków. A
ich zbroje lśniły pięknie. Czyste, nienaganne.
Tak się dzieje w urzędach, tak częstokroć konstruowane jest
prawo, bywa, że tak działa kościół (dając wymagania i żadnego uposażenia
duchowego), wreszcie - to sobie robimy w głowach. Dla przykładu pewna historia
przedszkolna:
Niedawno odwiedzałem rodziców. Mama była dość podłamana, więc zapytałem o co
chodzi. Powiedziała, że ostatnio nie ma na nic czasu, a co najgorsze nie ma
czasu, żeby dobrze zajmować się dziećmi (mama jest najlepszą nauczycielką w
przedszkolu na świecie). Zamiast edukować, zajmuje się biurokracją. Bo jakiś
papierek, bo co godzinę trzeba obecność sprawdzać, bo regulamin wycieczki musi
mieć dziesięć czy milion kopii, bo rady, bo protokoły, bo to i tamto, co wymaga pieczątki. Niby wszystko fajnie i
porządek być musi, tylko w tym porządku ginie, to co najważniejsze. Oczywiście
urzędnicy, którzy tworzą regulacje wykonują swoją pracę doskonale. Usprawniają
system w taki sposób, żeby był jasny, logiczny i… działający. Niestety – oni
siedzą na zamku, z którego widać tylko kodeks. Ich świat oddzielony jest od
świata nauczycieli grubą linią. Niestety też – miarą świata urzędników jest
tylko świat urzędników. Rycerze na zamku. A smoki są tam, po drugiej stronie.
I zanim przejdę dalej pozwól, że zapytam także Ciebie, Drogi
Cztelniku. I proszę odpowiedz zupełnie szczerze, po długim zastanowieniu – czy
nie jest tak, że miarą Twojego świata, jesteś tylko Ty?
Chłopiec z mokradeł
Jedna z teorii pochodzenia nazwy Wawel mówi, że słowo to wywodzi się od wąwel, czyli zgrubienie w terenie (bąbel). Wzgórze pośród mokradeł, którymi kiedyś były tereny dookoła Krakowa. Wyobrażam sobie szewczyka Skubę**, który przedziera się przez te mokradła za każdym razem, kiedy otwierają się wawelskie wrota, by wypuścić kolejnego śmiałka. Skuba zna miejsce, z którego doskonale widać starcie. Jest świetnie ukryty, więc nie ma obawy, że smok go wypatrzy. Zresztą – kto interesowałby się brudnym upaćkanym błotem chłopakiem, kiedy przed nim paraduje wypucowana i gadająca konserwa. Skuba może patrzeć. Za każdym razem ogląda porażkę rycerza. Być może za każdym razem widzi to samo, być może zaś, potrafi dostrzec pewne niuanse, które pojawiają się przy każdym kolejnym starciu. W ten sposób poznaje smoka. Widzi jego wszystko mocne strony, widzi też to, w jaki sposób ze smokiem nie walczyć. Zbiera dane. Przygotowuje się.
W jego głowie nie ma żadnej koleiny, która mogłaby go
doprowadzić do zamknięcia oczu. Nie ma kodeksu, który mówi mu, jak powinien się zachować. Jest tylko krzyk rycerzy (jeśli
rycerz zdążył krzyknąć), trzask łamanego kręgosłupa, smoczy rechot, bez żadnych
zapośredniczeń. To jest rzeczywistość, z którą przyjdzie się chłopcu za chwilę
zmierzyć**. To jest rzeczywistość, do której on się przygotowuje. Brudny, z
mokrymi nogawkami spodni, może przemarznięty. Ma jednak coś, czego rycerze na
zamku nigdy mieć nie będą. Ma doświadczenie, w kontakcie z tym, czego nie ma na
zamku – z rzeczywistością.
I dlatego to właśnie jemu udaje się pokonać smoka. Nie staje
z nim do otwartego starcia – za dużo razy widział, że to nic nie daje. Nie
stara się nawet być w pobliżu. Ma plan i to plan oparty na tym, co Dratewka wie
o smoku i wie, że jeśli patrzył dobrze, plan ten nie ma prawa zawieść. A nawet
jeśli zawiedzie – on, Dratewka, jest bezpieczny… i będzie mógł próbować po raz kolejny.
Plan oczywiście się powiódł, szewczyk, trafił na zamek. Co
działo się z nim dalej – dzieje milczą.
** Czy Skuba był chłopcem, kiedy zmierzył się ze smokiem? A jeśli nie był, ile lat obserwował rycerskie porażki.
Komentarze
Prześlij komentarz