Herbatka…
Na warsztacie: Kot w butach,
Chareles Perrlaut, opowiadanie o Śmierci, Terry Pratchett, Praca z dziećmi.
Podstawowa różnica pomiędzy
tekstem zapisanym, a opowiedzianym jest taka, że tekst zapisany pozostaje
niezmienny. Możemy różnie go przeczytać, ale dodać coś, czy gładko zmienić to
rzecz arcytrudna. Praca opowiadacza polega zaś na nieustanny tworzeniu
wariantów. Opowieść jest zawsze nowa. Zawsze twórcza. Może rosnąć i maleć w
zależności od tego, jak akurat będzie reagował nasz słuchacz. Może się zmieniać
w zależności od naszego nastroju, notki przeczytanej w prasie albo po prostu
podążyć w stronę pomysłu, który akurat zrodził się w naszej głowie. I co ważne,
opowieść, którą zaserwujemy w ten sposób słuchaczowi, zawsze będzie poprawna.
Dziś chciałbym pokazać Wam, jak
to w praktyce może wyglądać, na przykładzie Kota
w butach. Zajęcia z Baśniowej szkoły rysunku prowadziłem w jednym z
przedszkoli na tak zwany „Dzień Kotka” (cokolwiek to jest) i moim zadaniem było
opowiedzieć tę baśń kolejno wszystkim grupom na placówce. Wcześniej zdarzyło mi
się pracować z Kotem… może ze dwa
razy, więc przyznam szczerze, nie bardzo czułem potencjał tej opowieści. Miałem
więc cztery okazje, żeby przeszlifować i sprawdzić swoje koncepty. Jednym z
nich, zawsze jest próba mówienia dzieciakom o rzeczach poważnych… jak na przykład
umieranie. Ta baśń zawsze miała dla mnie taki potencjał, tylko nie czułem, jak mogę
go do niej przyłożyć.
Druga sprawa była taka, że kiedy
opowiadać mam cztery razy tę samą historię, z góry zakładam, że cztery razy
opowiem ją całkiem inaczej… w każdym innym wypadku sam zanudziłbym się na
śmierć. A skoro mowa o śmierci – dzień wcześniej zmarł Pratchett.
Kot... - prolog
Perrault swoją baśń rozpoczyna
dość oszczędnie: Był młynarz i zmarł, w spadku swoim trzem synom zostawiając młyn,
osła i kota. Ci podzielili się majątkiem i koniec wprowadzenia. Dalej rzucamy
się w wartki nurt opowieści o panu Szarabanie i jego przebiegłym i wiernym
kocie w butach.
W wyniku opisanych powyżej
okoliczności w pewnym momencie moja opowieść już na samym początku zjechała do
rowu i zanim znów postawiłem ją na drodze, żeby opowiadać o kocie i Szarabanie, chwilę w
tymże rowie poleżałem, majstrując następujący prolog:
Pewien młynarz w życiu zrobił już chyba wszystko. Przeżył wiele dobrych
dni, doczekał się trzech synów, zbudował młyn, a za tym młynem dorobił się
sporego kawałka ziemi, który właśnie wschodził świeżą pszenicą. Teraz, kiedy
głowa jego była już siwiuteńka, a twarz pomarszczona jak ręce po długiej
kąpieli, codziennie rano siadywał na tarasie przed swoim domem, siadywał w
bujanym fotelu i owinięty w koc patrzył na młyn i na pole, i owinięty w ten swój koc
popijał z wiekowej jak on filiżanki herbatę, i owinięty w koc, czekał na bardzo
ważnego gościa...
Mijały dni, a gość się nie zjawiał i choć widok z tarasu był piękny, a
wietrzyk łagodnie głaskał starą twarz młynarza, ten mruczał pod nosem:
- No gdzie ona jest? Przecież już czas! Już przecież czas…
I rozglądał się zniecierpliwiony. A wietrzyk wiał, a młyn w oddali
turkotał, a herbata była mocna i słodka.
Pewnego dnia, młynarz jak zwykle siedział w swoim fotelu i czekał. Gdy nagle,
na krześle obok zjawiła się Śmierć. Taka zwykła Śmierć - z kosą w dłoni, w
czarnym jak najgęstsza noc kapturze i oczywiście z trupią czaszką w miejscu
twarzy.
- No gdzie byłaś tak długo? – wreszcie mógł wylać swoje żale młynarz.
- MYŚLAŁAM, ŻE SIĘ UCIESZYSZ, KIEDY MNIE WRESZCIE ZOBACZYSZ – zdziwiła
się Śmierć.
- No cieszę się, cieszę, ale gdybyś przyszła wcześniej, to cieszyłbym
się jeszcze bardziej. To jak zbieramy się?
- TAK SZYBKO? NIE CHCESZ JESZCZE CHWILĘ POPATRZEĆ NA MŁYN.
- Już się napatrzyłem. Chodź! Idziemy!
- SPOKOJNIE. NAPIŁABYM SIĘ HERBATY. POZA TYM, MUSIMY JESZCZE OMÓWIĆ
KILKA SPRAW.
Młynarz speszył się trochę swoją niegościnnością. Szybko zniknął w
domu, by za chwilę wrócić z filiżanką herbaty i ciasteczkami dla Śmierci.
- Czy podać cukru? – zapytał.
- DZIĘKUJĘ, NIE SŁODZĘ, CUKIER JEST NIEZDROWY.
Chwilę siedzieli w milczeniu, popijając herbatę. Tylko czasem ciszę
przerywało delikatne pobrzękiwanie filiżanki odstawianej na spodeczek.
- Mówiłaś, że musimy omówić kilka spraw – przerwał ciszę młynarz.
- ACH TAK… WYBACZ, AROMAT TEJ HERBATY SPRAWIŁ, ŻE ZUPEŁMNIE WYLECIAŁO MI TO Z GŁOWY. CHCIAŁAM
CIĘ ZAPYTAĆ, CZY WSZYSTKO TUTAJ ZROBIŁEŚ.
Młynarz zaśmiał się, jakby pytanie Śmierci wydało mu się niedorzeczne.
- Oczywiście, że wszystko zrobiłem. Miałem dobre życie, pracowałem
uczciwie, miałem piękną żonę, którą kochałem i dla której byłem dobrym mężem,
mam też trzech wspaniałych synów.
- A CO ONI ZROBIĄ, KIEDY TY PÓJDZIESZ ZE MNĄ?
- Pytasz o to, czy pomyślałem o ich przyszłości?
Śmierć przytaknęła, po czym wzięła niewielki łyk herbaty. Przegryzła go
herbatnikiem.
- To teraz słuchaj: – powiedział młymarz – najstarszy syn dostanie ode
mnie młyn, bo jest najlepszym młynarzem. Ten średni ma dobrą rękę do pracy na
roli, dostanie więc ode mnie pole i osła, żeby mógł siać i zbierać zborze.
- A TEN NAJMŁODSZY? CO ZOSTAWISZ TEMU NAJMŁODSZEMU?
- Temu najmłodszemu? Dla najmłodszemu mam coś specjalnego. Mam dla
niego… kota… w worku.
Śmierć uśmiechnęła się.
- KOTA… LUBIĘ KOTY. SĄ MIŁE. WIDZĘ, ŻE JESTEŚ NAPRAWDĘ MĄDRYM
CZŁOWIEKIEM I RZECZYWIŚCIE WSZYSTKO TUTAJ ZROBIŁEŚ.
Starzec zerwał się aż ze swojego fotela.
- To znaczy, że możemy iść? To znaczy, że to już? A niech mnie!
Nareszcie!
- POZWÓL MI TYLKO DOPIĆ HERBATĘ.
Śmierć wychyliła po raz ostatni filiżankę.
Starzec chwycił ją za kościstą rękę i razem ruszyli w dal tak daleką,
że tylko oni wiedzieli gdzie to jest, pozostawiając za sobą młyn i pole, i kota
w worku.
Oczywiście powyższy tekst, jest
tylko zapisem tego, co wydarzyło się podczas zajęć, ale mam nadzieję, że oddaje
proces, który zaszedł podczas mojego opowiadania dzieciakom. Wpadłem do rowu, w
którym znalazłem staruszka, który już chce odejść, w którym znalazłem też Śmierć
ze Świata Dysku (przy okazji - dzieci nie łykają tego, że Śmierć to on), w którym znalazłem sposób na powiedzenie dzieciakom czegoś
naprawdę poważnego w, jak mi się wydaje, dość przystępny sposób. No i mogłem
się też chwilę pobawić w klejenie całkiem przyjemnej scenki herbatki ze Śmiercią.
Ale to nie wszystko. Kiedy opowieść zbliżała się do końca i trzeba było uczynić
Szarabana królem, nagle znów znalazłem się w tym samym rowie, co na początku:
Pewnego dnia, kiedy król siedział w zamkowym ogrodzie, popijając
herbatę, odwiedziła go Śmierć. Król uśmiechnął się do niej i powiedział:
- Czekałem na ciebie. Może herbatki?
Śmierć skinięła grzecznie głową i dosiadła się do króla.
- ZANIM ODEJDZIEMY, CHCIAŁABYM CIĘ O COŚ ZAPYTAĆ. CZY ZROBIŁEŚ JUŻ
TUTAJ WSZYSTKO?
Król nic nie powiedział, tylko wskazał głową na swoją córkę, która z
pięknym i mądrym mężem, Panem Szarabanem, przechadzała się nieopodal.
- WIDZĘ, ŻE ZROBIŁEŚ.
- To jak? Ruszamy w drogę.
- POZWÓL MI TYLKO DOPIĆ HERBATĘ.
Kiedy Śmierć po raz ostatni wychyliła filiżankę, oboje wstali i
gawędząc przyjacielsko ruszyli w dal tak daleką, że tylko oni wiedzieli, gdzie
to jest. A Księżniczka i Szaraban żyli jeszcze długie lata w szczęściu i
dobrobycie.
W opowiadaniu historii mamy jeden
zasadniczy wyznacznik, dążyć do celu. Jednak droga jaką tam dotrzemy… cóż… może
się okazać, że najsmaczniejsze kawałki naszej opowieści, leżą w rowie, tuż przy
głównej drodze, którą teoretycznie powinniśmy się przemieszczać.
Komentarze
Prześlij komentarz