Słowo twórcze
Na warsztacie: storytelling w pracy z dziećmi, Sztuka Słowa
Tekst pierwotnie ukazał się w marcowym numerze "Głosu Nauczycielskiego", a jego przedruk w Wychowawcy (zupełnie przypadkiem, miesiąc później).
„Na początku było Słowo”. Coraz mniej osób zdaje sobie
sprawę z doniosłości tego stwierdzenia. Słowo traci na wartości na rzecz
obrazu. Spada jego jakość i… szacunek do niego. Tymczasem słowo to jedno z najbardziej
wyrafinowanych narzędzi, jakimi dysponujemy.
Dlaczego słowa?
Po pierwsze dlatego, że słowo, samo w sobie to abstrakcja.
Kiedy mówię „zielony młotek” osoba, która słucha zmuszona jest do pewnego
wysiłku intelektualnego, żeby wpierw przywołać w głowie obiekt o nazwie młotek,
a potem pokolorować go na zielono. Gdyby ten sam przedmiot leżał przed moim
słuchaczem, a ja wskazałbym na niego palcem, osoba, której bym go wskazał,
mogłaby się ograniczyć do przyjęcia tego faktu do wiadomości – „ok, widzę”. Jeśli
przykład z młotkiem nie był wystarczająco przekonujący, spróbujmy tak: Niziutki
stolik, który przycupnął w kącie dość ciemnego pokoju. Na tym stoliku kraciasta
cerata, na tej ceracie zielony talerzyk, na tym talerzyku dwa chrząszcze
kłócące się o ostatni okruch pozostały po uczcie rozbrykanego kucyka, jeden z
chrząszczy cały zapłakany.
To pociąga za sobą drugi atut słów – słowa pociągają za sobą
słowa. Opis można rozwijać, doprecyzowywać, zmieniać, umieszczać w kontekście,
bawić się nim jak klockami. Do tego słowa rozłożone są w czasie. Każde z nich
odkrywa nowy fragment rzeczywistości, zmienia nasycenie światła, kształt,
czasem nawet miejsce zabawy. Pokazanie obrazka kończy przygodę komunikacyjną.
„Ok, widzę” – i już. Słowo to milion możliwości; gotowy wizerunek, to możliwość
tylko jedna z miliona.
Po trzecie – słowo kreuje. Dzięki słowom, nawet najmniej
zdolne dzieci są zdolne wykreować nawet najbardziej fantastyczne światy. Nie
muszą umieć rysować, nie muszą umieć ładnie pisać. Wystarczy, że powiedzą: Słońce
schowało się do dziupli wielkiej brzozy... I po robocie – właśnie powstał
piękny, poetycki i wyjątkowo sugestywny obraz. Wykorzystanie słów jest
najszybszym dostępem do Sztuki (wielka litera nieprzypadkowo). Jak wszystkie
inne umiejętności trzeba je rozwijać, ale przynajmniej nie potrzeba do tego
żadnych dodatkowych narzędzi.
Po czwarte, język służy do komunikacji. I choć
brzmi to banalnie, trzeba o tym przypominać – język to podstawowe i
najskuteczniejsze narzędzie komunikacji. Spotkałem się ostatnio z zarzutem, że
przecież jedni lepiej zapamiętują przez słuch, inni są wzrokowcami, jeszcze
inni kinestetykami. Tak przyswajają wiedzę, tak też rozumieją świat. Jednak
przychodzi chwila, kiedy swoje rozumienie świata trzeba przekazać innym. Wtedy,
niezależnie od naszego głównego kanału percepcyjnego, w pierwszym odruchu
użyjemy słów. I może się zdarzyć tak, że choć bardzo będziemy chcieli coś
przekazać, nie będziemy wiedzieli, jak to zrobić - nie będziemy mieli czym tego zrobić - zabraknie słów. Umieć
nazywać – ot siła słów. Wszak dlatego jesteśmy ludźmi i nie ma w tym
stwierdzeniu wiele patosu. Nazwać nie tylko przedmioty, nazwać swoje emocje.
Nazwać to, co słyszymy, nazwać swój ruch, swoją radość, swoje wątpliwości. A
słowa poniosą to dalej i nasza radość, nasz ruch i emocje popłyną od osoby do
osoby… w ten sposób pozostaną żywe.
Kreacja i komunikacja
To, co zostało zapisane powyżej może brzmieć jak pierwsza
lepsza pochwała literatury, lecz nie piszę tego jako chwalca. Piszę to jako
praktyk, osoba, której zwykłe słowa częstokroć ratowały skórę, jako osoba,
która zarabia na życie dzięki pracy z opowieścią i która widzi, jaki wpływ mają
słowa na dziecięcą wyobraźnię.
W swoich wędrówkach przez przedszkola zauważyłem jedno.
Słowa czarują. Nie czarują piękne stroje. Nie czarują wymyślne choreografie,
czarują słowa i opowieści, które te słowa ze sobą niosą. Dlaczego? Bo słowa są
dynamiczne. Dziecko, które patrzy nawet na najbardziej pstrego clowna, zacznie
się nudzić po kilku minutach, jeśli ten clown nie będzie się poruszać.
Książeczki z kolorowymi ilustracjami po jednym przejrzeniu można wyrzucić w
kąt. Kiedy jednak dodamy do clowna słowa, a do książeczki historię, dzieciaki
będą chciały wracać do niej raz za razem.
Słowa są jak karty z niespodziankami. Mówiąc, odkrywamy
jedną po drugiej. A dzieci czekają na to, jaka będzie następna karta. Można je
modulować. Czasem zaskoczyć, czasem przestraszyć, czasem rozśmieszyć. Wystarczy
odkryć odpowiednią kartę. Odpowiednie wyczucie nastroju grupy, czy też
pojedynczych uczestników zajęć jest zadaniem narratora. Dzieci czekają.
Cudowne w opowieściach jest to, że rozpoczynają się one tam,
gdzie zazwyczaj dzieciaki znajdują swoja normalność. Słowa używane są przede
wszystkim do komunikowania rzeczy. „Zjedz obiad!” „Nie rób!” „Ubierz się
proszę” itd. Słowa mają moc przerzucenia mostu, pomiędzy tym, co normalne i
prozaiczne, a krainą, w której króluje dziecięca kreatywność. Granica pomiędzy
codziennością, a kreacją, jest niezwykle cienka.
Bezpieczne narzędzie
Niektórzy obawiają się, że zbyt częste przekraczanie tej
granicy sprawi, że dzieci „odkleją się” od rzeczywistości. Przez to wszelkie
próby tak zwanego fantazjowania są kwestionowane jako niepoważne. Tymczasem
dzieci wiedzą dokładnie, gdzie jest rzeczywistość, a gdzie jej nie ma. Wiedzą,
że wyobraźnia jest krainą absolutnie wszystkiego i że posługiwanie się nią jest
po prostu przyjemne. Nie potrzebują wiarygodnych rekwizytów, żeby cieszyć się z
gry słów. Ot wystarczy kawałek patyka, dwóch chłopców i już mamy wojnę, w
której każdy z nich ginie dziesiątki razy, ale potem ożywa. Czy to
niebezpieczne? Nie, bo ci dwaj chłopcy wiedzą, po której stronie granicy toczy
się ich konflikt. To dla nich poligon, na którym rozwijają swoją kreatywność
(choćby w dziedzinie forteli wojennych). Nie ma to jednak nic wspólnego z faktyczną
nauką obsługi broni. Czy kiedy dziewczynki bawią się w dom, myślą o sobie „na
serio” jako o matkach? Nie – matki nie rodzą plastikowych dzieci i dziewczynki
doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zabawa to zabawa.
Wszystko dzieje się w słowach – tych wypowiedzianych na głos
i tych, które toczą się w dziecięcej głowie. I te słowa są dla dzieci nie tylko
twórcze. Są też bezpieczne. To one stanowią o granicy tego, co jest na niby.
Jeśli damy dziecku patyk i powiemy: „to karabin” ono zrozumie – "ok, to
nie jest karabin, ale będę udawać, że jest". Dzięki temu poziom jego
abstrakcyjnego myślenia będzie wzrastał. Natomiast wręczenie dziecku wiernej
repliki broni i powiedzenie „to karabin” skończyłoby się tym, co pokazanie
zdjęcia z „zielonym młotkiem” – „ok., widzę… co dalej?”.
Narracja
Jak już pisałem – słowa dają szansę odpowiedzieć w prosty
sposób na pytanie: „co dalej?” jeśli mamy jako pedagodzy opowiedzieć dzieciom o
trzech zjawiskach, umieszczenie ich w kontekście narracyjnym daje szansę na
płynne przechodzenie pomiędzy jednym, a drugim. Kontekst narracyjny pozwala
zachowywać ciągłość, a dzięki temu ciągłą uwagę naszych małych słuchaczy. To
przydaje się szczególnie, kiedy musimy opowiedzieć o skrajnie odmiennych
zjawiskach, z których jedno nie wynika z drugiego. Narracja pozwala rozłożyć te
zjawiska w czasie. Dzięki opowieści, staja się częścią jednej całości, po
której wędruje dziecięca uwaga. Bo z tyłu głowy słuchacza wciąż kołacze jedno
pytanie. I bynajmniej nie jest to pytanie „dlaczego?” to pytanie brzmi „co
dalej?”.
Przykład: musimy opowiedzieć o tym, jak robi się
spaghetti bolognese. Możemy to zrobić tak: bierzemy pomidory, bazylię,
pieprz, sól, czosnek i mięso mielone. Najpierw podsmażamy mięso… itd.
Możemy też tak: Kiedy pani Jadzia, przygotowała spaghetti bolognese, i już
podsmażała mięso mielone, do jej kuchni, przez okno wszedł mężczyzna, i
niepostrzeżenie zbliżył się do stołu, na którym Jadzia trzymała pozostałe
składniki potrzebne do zrobienia sosu. „czosnek – mruknął mężczyzna
niezadowolony – pomidory, o jest!”, po czym do kieszeni płaszcza napchał całą
bazylię pani Jadzi. Następnie na paluszkach mężczyzna podszedł do okna i siup…
już go nie było. Wtedy pani Jadzia odwróciła się i zobaczyła, że…
W ten sposób dzieciaki dostają ten sam zestaw informacji.
Jednocześnie ich ciekawość zostaje zawieszona na „że…” i chcą wiedzieć, co
dalej. A my możemy wraz z oczekiwanym przez nie „co dalej?” dać im także więcej
informacji. Czasem z zupełnie innej, kulinarnej półki.
Drugi koń
Korzystanie z narracji ma jeszcze jeden walor. Jest jak
wprzęganie do wozu drugiego konia. Bo z jednej strony mamy nasz materiał
merytoryczny, z drugiej samą narrację. Zajęcia ciągnięte są przez oba „konie” .
Kiedy dzieci będą zainteresowane bardziej materiałem, możemy śmiało porzucić
naszą historię. Kiedy jednak okaże się, że zajęcia zbliżają się do czegoś, co
mniej lub bardziej nazwać można totalną katastrofą, możemy przenieść ciężar
zainteresowania dzieci na opowieść. Dla nas to ratunek, a także
szansa, by za chwilę znów niepostrzeżenie powrócić do tematu zajęć.
Ilustrowany świat
Jednym z największych nieszczęść naszych czasów jest to, że
wszystko jest ilustrowane. Newsy w wiadomościach to wielkie zdjęcia z
niewielką ilością faktycznych informacji, książeczki dla dzieci to przede
wszystkim wielkie, kolorowe i częstokroć tandetne ilustracje. Podobnie z
teatrzykami – coraz więcej jest formy, coraz mniej treści.
Informacje podawane w sposób graficzny są prostsze, szybciej
można się ich uchwycić. Widzisz i wiesz. I o to chodzi. Problem w tym, że wzrok
i umysł mogą się po nich prześlizgnąć, bez wysiłku. Są jak śmieciowe jedzenie,
wchodzą górą, wychodzą dołem, niewiele zostawiając po drodze.
W tej sytuacji warto przypomnieć sobie, że pierwszym i
najprostszym narzędziem, jakiego możemy używać, jest słowo. I dzięki niemu
możemy poprowadzić dzieci za rękę prosto w krainę ich nieskrępowanej fantazji
ich kreatywności i rozwoju.
***
Ilustrację do dzisiejszego wpisu sponsoruje : Hiking Artist (za Wikipedią)
Komentarze
Prześlij komentarz