Co baśnie mówią o śmierci?
Na warsztacie: Śmierć Kurki, Baśnie Braci Grimm, Żałoba w baśniach
Z góry przyznaję, że pierwotny tytuł miał brzmieć "Lament Kogucika", ale znajomy, spec od internetów, powiedział, że taki tytuł jest beznadziejny dla wyszukiwarki. W trosce o bloga tytuł jest więc prostacki, pozbawiony polotu i tylko odrobinę rozmijający się z prawdą. Bo będzie o śmierci, choć w baśniach śmierć występuje raczej w liczbie mnogiej. Jest ta śmierć, po której musi nastąpić zmartwychwstanie i taka, po której nie ma nic. Jest śmierć rodzica, która rozpoczyna wędrówkę dziecka i śmierć ukochanej, która pozostawia tego, kto nadal ogląda słoneczko, w żałobie. kogucik pozostał w żałobie...
Śmierć Kurki (wersja bez pand)
Rzecz działa się na Orzeszkowym Wzgórzu. To tam Kogucik wraz ze swoją połowicą, Kurką, przybyli w poszukiwaniu orzeszków. Umówili się między sobą, że kto znajdzie orzeszka, dzieli się z drugim na pół. Kogucik się dzielił, a kurka nie. Z tej swojej pazerności raz się kurka zakrztusiła, raz orzeszek utkwił jej w kurzym gardziołku. No i biedaczka zaczęła umierać. Kogucik starał się jej pomóc, biegał za wodą od strumienia, do panny młodej, od panny młodej do brzózki, od brzózki znów do panny młodej i do strumienia... i na nic to się zdało - zanim wrócił z wodą, Kurka była martwa.
W jaką rozpacz popadł Kogucik! Jakże płakał i lamentował. Żal było na biedaka patrzeć. W tej jego rozpaczy znalazły go myszki, które zaproponowały, że wezmą kurkę na cmentarz. Wrzuciły ją na powóz i same zaprzęgły się do niego zamiast koni. Kogucik siadł obok ciała swojej kurki na wozie... i płakał. Po drodze żałobnik spotkał kilka innych zwierząt leśnych. Lisa, wilka, jelenia i króliczka. Niedźwiedzia, dzika, sarnę i łasicę... i jeszcze co tam w lesie było. Napotkane zwierzaki również postanowiły towarzyszyć kurce w ostatniej podróży. Wsiadały więc kolejno na wóz i pewnie niebawem wszyscy znaleźliby się na cmentarzu, gdyby nie to, że trzeba było przeprawić się przez rzekę. A nurt, co tu dużo mówić, napierdzielał.
Już nadzieja opuszczała wszystkich, bo jak tu na drugi brzeg, gdy nieopodal odezwał się węgielek. "Ja przerzucę się przez wodę, jestem gorący, woda się mnie wystraszy o odpłynie, wtedy wóz przejedzie". Świetna myśl, zakrzyknęli wszyscy. Więc węgielek wskoczył. Csssst... i po węgielku. A wóz jak stał, tak stał. Chwilę potem słomka zaoferowała się, że między brzegami zrobi z siebie most, po którym będzie mógł wóz przejechać. Świetna myśl, zakrzyknęli wszyscy. Słomka przerzuciła się na drugi brzeg , myszki na nią wbiegły, wóz się wtoczył, słomka pękła. myszki się potopiły, co do jednej. Wóz jakoś się wylizał. Lecz rzeka nieprzebyta, naparza jak naparzała.
Wreszcie zjawił się kamyczek. Ot taki, który z rzeką sobie już nie raz radził. "Ja w wodę wskoczę, a wy po mnie" - powiedział. Świetna myśl, zakrzyknęli wszyscy (prócz myszek). Kogucik wprzęgł się w wóz, kamyczek w wodę wskoczył. Kogucik ruszył. Szło mu ciężko, ale szło. I już na drugim brzegu nóżki stawił, gdy wóz na kamyczku się wywrócił. Lisek, wilk, jelonek, króliczek, dzik, niedźwiedź, sarna łasica i co tam jeszcze na wozie było - wszystko w rzece potonęło. Tylko martwa kurka ocalała... jeśli mogę tak powiedzieć.
Kogucik zabrał ją więc na cmentarz. Usypał nad jej ciałem zgrabny kurhanik, a potem sam siadł na szczycie tego kurhaniku i płakał, płakał, płakał, aż umarł.
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie... albo i nie.
Na pierwszy rzut oka baśń o śmierci kurki jest przykładam opowieści humorystycznej, pełnej absurdalnych obrazów, których zadaniem jest jedynie rozśmieszać. Jednak im głębiej wgryzamy się w jej treść, tym poważniejsza staje się historia, którą ona opowiada, a postawa kogucika zakorzeniona jest głęboko w archetypach.
Patologiczne małżeństwo
Analizę tej baśni musimy rozpocząć od stwierdzenia, że w związku kurki z kogucikiem nie działo się najlepiej. Cała tragedia rozpoczyna się od tego, jak kurka oszukuje męża przy podziale orzeszków, za co, zgodnie z ludowym poczuciem sprawiedliwości zostaje ukarana. Kogucik, zgodnie z tym samym poczuciem sprawiedliwości mógłby w zasadzie pozwolić kurce umrzeć, całą sprawę kwitując dodatkowym stwierdzeniem: "Dobrze ci tak, o zła babo!".
Nie byłoby to dziwne, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że baśnie są raczej stanowcze, jeśli chodzi o moralność i rozdanie kar i nagród raczej nie miesza się w obrębie jednej historii. Jednak kogucik postanawia zachować się zupełnie niezgodnie z tym prawidłem. Choć kwokę miał straszną, to jednak ją kochał, więc zamiast pozwolić, by sprawiedliwości za dość się stało, postanowił ją ocalić.
A przynajmniej taką miał chęć, bo zabrał się za to gorzej niż ja za naprawy w domu. Zamiast działać uwikłał się w dziwaczny ciąg przyczynowo skutkowy. Strumyk powiedział mu, "dam ci, jeśli ty...", to samo panna młoda "dam ci to, czego potrzebujesz, jeśli ty dasz mi to, czego chcę...". I niby jest to zabawa z baśniowym schematem, ale nie możemy zapominać, że kurka właśnie walczy o życie, próbując rozpaczliwie łapać powietrze. Kogucik w swoich próbach ocalenia żony był jak ambulans, który dostał wezwanie do wypadku, ale zamiast włączyć sygnał i pruć ile fabryka dała, trzymał się wszystkich przepisów... w godzinach szczytu. Innymi słowy, kogucik zupełnie nie potrafił zareagować na okoliczności. Co w ostateczności doprowadziło do śmierci jego połowicy.
Początek żałoby
Kogucik, nie potrafił poradzić sobie ze stratą. Nie tyle, że miał wrzuty sumienia, bo nie udało mu się kurki ocalić, nie tyle, że czuł się winny. To wszystko zeszło na dalszy plan. Jemu po prostu umarła żona i on za tą żoną tak płakał i rozpaczał, że słońce poczerniało, a anioły smutku rozpostarły nad nim swoje mokre od łez, popielate skrzydła. To był ten typ rozpaczy, w której nie da się odnaleźć. Ten typ rozpaczy, który każe nam trzymać dłoń zmarłej i to trzymać, dopóki się da. Z nadzieją, że póki jej ręka jest w naszych dłoniach, zmarła z nami zostanie, nawet jeśli jej ciało toczą już robaki. Ten typ rozpaczy, która obezwładnia.
W początkach swojej żałoby kogucik nie robi nic. Pochówkiem żony zajmują się dopiero myszy, które organizują wszystko, jak trzeba. W wielkim cierpieniu kogucika, to myszy są głosem rozsądku. Wsadzają truchło kurki na wóz i kogucika do kompletu. A potem same zaczynają tę rozpacz ciągnąć.
Ważne, bardzo ważne, żeby w chwili tragedii, jaką jest śmierć bliskiej osoby mieć kogoś, kto racjonalnie myśli. To ta osoba, będzie musiała pociągnąć na swoich plecach to wszystko, co nazwać można codziennością. Ktoś pogrążony w rozpaczy zapomina, o tym, że śmierć ma dwa wymiary. Jeden, który rozkłada duszę żyjącego i drugi, który rozkłada ciało zmarłego. Nie zająć się tym drugim, to grzech i katastrofa biologiczna. Kogucik nie potrafił. Potrzebował myszek. Myszki musiały zatem przejąć dowodzenie. Zająć się tak kurką jak i kogucikiem.
Niestety żałoba kogucika była zaraźliwa. Kogucik postawił ją na pierwszym miejscu i wciągał w nią każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Wkrótce wydarzenie, które było tragedią tylko w wymiarze osobistym zaraziło cały las, wchłaniając wszystkich jego mieszkańców. Na jednym wózku (dosłownie i w przenośni) znaleźli się naturalni wrogowie. Lis jechał ramię w ramię z kurą i zającem, zając z wilkiem, wilk z sarną, sarna z niedźwiedziem. Cały leśny ekosystem został zakłócony przez śmierć jednej kurki. Oczywiście, czas żałoby rządzi się swoimi prawami i jednym z nich, jest zawieszanie zasad jakie panują na co dzień (np. o zmarłym nie mówi się źle), ale nie do granic, które pochłaniają cały las. I nie dla jednej, zwykłej kurki*.
Śmierć zawsze pozostaje smutna, szczególnie, jeśli umiera ktoś bliski, ale czy ktokolwiek z Was, drodzy czytelnicy, płakałby, gdybym napisał, że zmarli moi rodzice? Z pewnością nie. Przyjęlibyście to, jako smutny fakt, może trochę byście powspółczuli, ale ostatecznie - to nie wasza sprawa. Śmierć jest sprawą bardzo osobistą, szczególnie dla bliskich, którzy pozostają przy życiu. I taka powinna być. Kurka była tylko kurką i kiedy zmarła, to przede wszystkim dotyczyło kogucika. Jednak ten posiadał niezwykły dar wciągania w swoją rozpacz innych. Dar do tego stopnia skuteczny, że zanim wóz stanął przy rzece, wyglądał jak mini arka Noego. Cały leśny "ekosystem" znalazł się w zawieszeniu i rozpaczy nad ciałem biednej, wiarołomnej i niewiele znaczącej kurki.
Największą tragedią tego wydarzenia nie jest śmierć, ale to, że cały ten kramik musiały ciągnąć biedne myszki.
Przychodzi jednak taki moment, gdy żałoba osiąg punkt krytyczny. Nie tylko zawiesza panujące w "ekosystemie" relacje, ale zaczyna domagać się ofiar. Zaczyna niszczyć to, do czego obrony została stworzona - życie. Bo żałoba to okres przejściowy. Owszem, prawa dnia powszedniego są w niej zawieszone, ale tylko po to, żeby żałobnik miał szansę przejść jakoś przez swoją stratę. Żałoba jest buforem, stanem chwilowym, z wektorem skierowanym na "wszytko wróciło do normy". U kogucika tak nie jest. Jego rozpacz jest rwąca, nieprzebrana i w ostatecznym rozrachunku zabójcza.
Humorystyczna scenka z węgielkiem i słomką pokazuje, że w całej tej rozpaczy nawet myszy, które wykazywały się największym rozsądkiem, przestają trzeźwo rozsądzać rzeczywistość. Absurdalne pomysły zaczynają wieść prym i choć same w sobie są śmieszne ich skutkiem jest śmierć. Najprawdziwsza śmierć myszek i całej ferajny siedzącej na wozie. Tylko kogucikowi udaje się przeżyć.
Wnioski z tego dwa. Niepohamowana rozpacz jest całkowicie destrukcyjna. To po pierwsze. Po drugie zaś - jeśli jesteśmy w rozpaczy, możemy mieć przy sobie myszkę, albo dwie, ale ostatecznie, prze żałobę musimy przejść sami.
Baśniowa rzeka zawsze jest granicą. Z jednej strony to miejsce transformacji. Pojawia się jak tablica informacyjne, że po drugiej stronie znajduje się coś innego - państwo, w którym stare prawa przestają obowiązywać. Taką rzekę spotkali na swojej drodze Jaś i Małgosia. Na drugim brzegu rozpościerał się zupełnie inny świat - nowy, lepszy i bez Baby Jagi (o czym przeczytać możecie tutaj). Taką rzeką był Styks, który stanowił wyraźnie rozgraniczenie między tym, co powinno odejść, a tym, co wciąż jest żywe. Taką rzeką była też zapewne rzeka kogucika.
Niestety kogucik zupełnie nie zważał na to. Szedł za swoją rozpaczą, a za nim szli inni. Jemu rozpacz pozwoliła przejść, bo to była jego rozpacz. Ci wszyscy, którzy byli z kogucikiem niejako dla towarzystwa nie mieli szans przekroczyć granicy...
W tym miejscu pozwolę sobie trochę zboczyć z tematu. Posiadać własną rozpacz, to pozwolić, by docierała ona do najgłębszych pokładów naszej osoby i tam działała. Transformowała, zmieniała nas od korzenia. Podobnie jest ze wszystkim. Z pasją, z miłością, z misją i relacją z Bogiem. Mieć coś własnego, to mieć coś u podstaw. I kiedy to coś (rozpacz, pasja, miłość etc.) spływa w dół, płynie korytarzami wyznaczanymi przez naszą osobowość. Zawsze indywidualnie. Zawsze w jedyny, właściwy dla nas sposób. Rzeźbi nas niczym woda kanion. Uniwersalne prawdy staną się prawdziwe tylko, jeśli staną się nasze.
Sam proces docierania do korzenia jest pasjonujący i tak mocny, że widać to na twarzy. Coś się zmienia w postawie, w sposobie intonowania, kiedy mówimy o tych najważniejszych rzeczach. Oczy patrzą inaczej, są jaśniejsze, pełniejsze, po prostu prawdziwsze. To się roznosi jak woń. I ta woń przyciąga. Często całe leśne "ekosystemy". Co ważne, niekoniecznie musimy chcieć się tym dzielić. Intensywność i być może prawdziwość pasji/miłości/rozpaczy unosi się w powietrzu, rażąc postronnych. I oni też zapragną tej prawdziwości, nieważne czy dotyczy to rozpaczy, czy euforii.
I postronni podłączeni do tego czegoś prawdziwego, też to poczują. Choć sami w sobie tego nie mają, ogarnia ich ta sama pasja co "nosiciela". Pójdą za tym. I być może z zewnątrz wszystko wygląda podobnie, lecz kiedy przyjdzie czas próby - utoną. Zaczną szukać nowej podniety, zmienią trenowany sport, wyznawaną filozofię, religię czy żonę. Ostygną. To bolączka wielu szkoleń - wspaniała atmosfera w trakcie i zerowy zwrot po wyjściu ze szkoleniowej sali. Bolączka wielu małżeństw, bolączka nudnej pracy i smutnych kościołów**.
Czujemy potrzebę "prawdziwego" - prawdziwych emocji, relacji, prawdziwej pasji, prawdziwych osób. Lgniemy do nich, jak ćmy do ognia. Żeby choć trochę się ogrzać. To nas może zabić, albo znudzić. Bo nie jest nasze. I kiedy giniemy - giniemy; i kiedy się nudzimy - odchodzimy, prosto do swojej słodkiej drętwoty dni powszednich. Koniec dygresji.
Żałoba izoluje. Kogucik w swoim cierpieniu był całkowicie osamotniony. Był oddzielony od całej reszty świata rwącym nurtem, który niesie przemianę... a przynajmniej powinien nieść przemianę. Niestety, kiedy kogucik przedostaje się na drugą stronę, nie ma tam nowej, uleczonej rzeczywistości. na drugim brzegu rzeki jest to samo, co na pierwszym: zwłoki kurki. Śmierć i rozpacz. Być może to właśnie przez ciało kurki inne zwierzęta się potopiły. Nie było tam na nie miejsca, bo kogucik wciąż stawiał to, co bliskie lecz nieżywe nad tym, co żywe. Skutkiem tego, wszystko, co w tej baśni żywe, ostatecznie umarło. Kogucik roztaczał wokół siebie woń żałoby, kurka odór śmierci. Obydwa zaraźliwe. Kogucik chyba uzależnił się od swojej rozpaczy. Został sam w psychicznej izolacji, w miejscu, które nie jest przeznaczone dla żywych***. Usiadł na grobie kurki, gdzie zapłakał się na śmierć.
Zaczęło się źle, skończyło się źle. I nad tym wszystkim ciążyła wielka miłość dwóch na wskroś niedoskonałych istot. Ta niedoskonałość sprawiła, że mechanizmy, które wypracował sobie człowiek, żeby świat się nie zawalił, nie zaskoczyły. Skutek - świat się zawalił.
I byłaby to banalna historyjka, gdyby nie to, że korzeń jej tkwi w jednym z najbardziej znanych mitów. Kogucik zachowywał się dokładnie tak, jak Orfeusz, kurka, trochę gorzej niż Eurydyka. Jednak sam mechanizm wygląda dokładnie tak samo. Orfeusz też nie poradził sobie ze swoją rozpaczą po stracie żony. Nie udało mu się wrócić do żywych, przyszło mu więc tracić za to głowę. A jego śmierć i śmierć kogucika stało się tym, co przywróciło porządek światu.
W temacie śmierci, polecam także książkę Bracia Grimm i Siostra Śmierć, o której więcej TUTAJ
***
Myśli luźno powiązane, czyli przypisy:
*I chyba powinno być tak, że im bardziej osoba oddziałuje na świat (im bardziej wpływowe miejsce zajmuje, jest większym moralnym autorytetem, filantropem, bardziej wpływowym władcą), tym większy jest stopień zawieszenia rzeczywistości, jaki niesie za sobą śmierć i żałoba po niej. Z drugiej strony, kiedy myślę o naszym rodzimym podwórku, wydaje mi się, że naszych naturalnych animozji nic nie jest w stanie zawiesić. Od razu przypomina się mecz braterstwa miedzy Cracovią a Wisłą, po śmierci papieża, po którym kibice tradycyjnie wdali się w bójki. Albo lawinę niezbyt wyrafinowanych komentarzy, po 10 kwietnia 2010 roku i przerzucanie się wrakiem samolotu jako argumentem w walce politycznej. Naturalne instynkty nie uległy zawieszeniu na dłużej niż "ojej!". Potem wszystko wróciło do normy.
** W temacie. Codziennie staram się czytać Biblię, żeby mieć osobisty kontakt z czymś, co uznaję za Prawdę. Lubię też słuchać mądrych ludzi, którzy Słowo znają lepiej ode mnie. Jest taki pan, który zwie się Szustakiem Adamem. Wypuszcza świetne audiobooki ze swoimi analizami poszczególnych ksiąg Biblii. Uwielbiam go nie tylko dlatego, że mówi fajne rzeczy, ale dlatego, że w kolejnych audiobookach czuć jego osobisty wzrost w Bogu. Czyta, smakuje Pismo, rozwija się w Bogu. Kiedyś, bliska mi osoba zapytała, czy sądzę, że osoby, które go słuchają rozwijają się tak samo mocno jak on sam. Może tak, może nie, nie wiem. Natomiast moja rozmówczyni stwierdziła coś, do tej pory siedzi mi w głowie: "Widzisz Mateusz - powiedziała ta osoba - Szustak się rozwija bo czyta. Ci, którzy go słuchają zwykle nie czytają, więc choć słyszą mądre słowa, słyszą je płytko... i na chwilę". Być może tak jest. Słuchać mądrzejszych od siebie to jedno, przeżywać do korzenia, to drugie. I tylko jeśli obie te rzeczy zaistnieją jest szansa na zmianę.
*** Łukasz 9, 60: Niech umarli grzebią swoich umarłych, leczy ty idź i głoś Królestwo Boże.
Ilustracje do dzisiejszego wpisu sponsorują: Ross Sulivan-Weily, Walter Crane, Rachel Kugelman
W początkach swojej żałoby kogucik nie robi nic. Pochówkiem żony zajmują się dopiero myszy, które organizują wszystko, jak trzeba. W wielkim cierpieniu kogucika, to myszy są głosem rozsądku. Wsadzają truchło kurki na wóz i kogucika do kompletu. A potem same zaczynają tę rozpacz ciągnąć.
Ważne, bardzo ważne, żeby w chwili tragedii, jaką jest śmierć bliskiej osoby mieć kogoś, kto racjonalnie myśli. To ta osoba, będzie musiała pociągnąć na swoich plecach to wszystko, co nazwać można codziennością. Ktoś pogrążony w rozpaczy zapomina, o tym, że śmierć ma dwa wymiary. Jeden, który rozkłada duszę żyjącego i drugi, który rozkłada ciało zmarłego. Nie zająć się tym drugim, to grzech i katastrofa biologiczna. Kogucik nie potrafił. Potrzebował myszek. Myszki musiały zatem przejąć dowodzenie. Zająć się tak kurką jak i kogucikiem.
Drugi etap
Niestety żałoba kogucika była zaraźliwa. Kogucik postawił ją na pierwszym miejscu i wciągał w nią każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Wkrótce wydarzenie, które było tragedią tylko w wymiarze osobistym zaraziło cały las, wchłaniając wszystkich jego mieszkańców. Na jednym wózku (dosłownie i w przenośni) znaleźli się naturalni wrogowie. Lis jechał ramię w ramię z kurą i zającem, zając z wilkiem, wilk z sarną, sarna z niedźwiedziem. Cały leśny ekosystem został zakłócony przez śmierć jednej kurki. Oczywiście, czas żałoby rządzi się swoimi prawami i jednym z nich, jest zawieszanie zasad jakie panują na co dzień (np. o zmarłym nie mówi się źle), ale nie do granic, które pochłaniają cały las. I nie dla jednej, zwykłej kurki*.
Śmierć zawsze pozostaje smutna, szczególnie, jeśli umiera ktoś bliski, ale czy ktokolwiek z Was, drodzy czytelnicy, płakałby, gdybym napisał, że zmarli moi rodzice? Z pewnością nie. Przyjęlibyście to, jako smutny fakt, może trochę byście powspółczuli, ale ostatecznie - to nie wasza sprawa. Śmierć jest sprawą bardzo osobistą, szczególnie dla bliskich, którzy pozostają przy życiu. I taka powinna być. Kurka była tylko kurką i kiedy zmarła, to przede wszystkim dotyczyło kogucika. Jednak ten posiadał niezwykły dar wciągania w swoją rozpacz innych. Dar do tego stopnia skuteczny, że zanim wóz stanął przy rzece, wyglądał jak mini arka Noego. Cały leśny "ekosystem" znalazł się w zawieszeniu i rozpaczy nad ciałem biednej, wiarołomnej i niewiele znaczącej kurki.
Największą tragedią tego wydarzenia nie jest śmierć, ale to, że cały ten kramik musiały ciągnąć biedne myszki.
Rzeka
Przychodzi jednak taki moment, gdy żałoba osiąg punkt krytyczny. Nie tylko zawiesza panujące w "ekosystemie" relacje, ale zaczyna domagać się ofiar. Zaczyna niszczyć to, do czego obrony została stworzona - życie. Bo żałoba to okres przejściowy. Owszem, prawa dnia powszedniego są w niej zawieszone, ale tylko po to, żeby żałobnik miał szansę przejść jakoś przez swoją stratę. Żałoba jest buforem, stanem chwilowym, z wektorem skierowanym na "wszytko wróciło do normy". U kogucika tak nie jest. Jego rozpacz jest rwąca, nieprzebrana i w ostatecznym rozrachunku zabójcza.
Humorystyczna scenka z węgielkiem i słomką pokazuje, że w całej tej rozpaczy nawet myszy, które wykazywały się największym rozsądkiem, przestają trzeźwo rozsądzać rzeczywistość. Absurdalne pomysły zaczynają wieść prym i choć same w sobie są śmieszne ich skutkiem jest śmierć. Najprawdziwsza śmierć myszek i całej ferajny siedzącej na wozie. Tylko kogucikowi udaje się przeżyć.
Wnioski z tego dwa. Niepohamowana rozpacz jest całkowicie destrukcyjna. To po pierwsze. Po drugie zaś - jeśli jesteśmy w rozpaczy, możemy mieć przy sobie myszkę, albo dwie, ale ostatecznie, prze żałobę musimy przejść sami.
Baśniowa rzeka zawsze jest granicą. Z jednej strony to miejsce transformacji. Pojawia się jak tablica informacyjne, że po drugiej stronie znajduje się coś innego - państwo, w którym stare prawa przestają obowiązywać. Taką rzekę spotkali na swojej drodze Jaś i Małgosia. Na drugim brzegu rozpościerał się zupełnie inny świat - nowy, lepszy i bez Baby Jagi (o czym przeczytać możecie tutaj). Taką rzeką był Styks, który stanowił wyraźnie rozgraniczenie między tym, co powinno odejść, a tym, co wciąż jest żywe. Taką rzeką była też zapewne rzeka kogucika.
Niestety kogucik zupełnie nie zważał na to. Szedł za swoją rozpaczą, a za nim szli inni. Jemu rozpacz pozwoliła przejść, bo to była jego rozpacz. Ci wszyscy, którzy byli z kogucikiem niejako dla towarzystwa nie mieli szans przekroczyć granicy...
Dygresja o rzeczach własnych
W tym miejscu pozwolę sobie trochę zboczyć z tematu. Posiadać własną rozpacz, to pozwolić, by docierała ona do najgłębszych pokładów naszej osoby i tam działała. Transformowała, zmieniała nas od korzenia. Podobnie jest ze wszystkim. Z pasją, z miłością, z misją i relacją z Bogiem. Mieć coś własnego, to mieć coś u podstaw. I kiedy to coś (rozpacz, pasja, miłość etc.) spływa w dół, płynie korytarzami wyznaczanymi przez naszą osobowość. Zawsze indywidualnie. Zawsze w jedyny, właściwy dla nas sposób. Rzeźbi nas niczym woda kanion. Uniwersalne prawdy staną się prawdziwe tylko, jeśli staną się nasze.
Sam proces docierania do korzenia jest pasjonujący i tak mocny, że widać to na twarzy. Coś się zmienia w postawie, w sposobie intonowania, kiedy mówimy o tych najważniejszych rzeczach. Oczy patrzą inaczej, są jaśniejsze, pełniejsze, po prostu prawdziwsze. To się roznosi jak woń. I ta woń przyciąga. Często całe leśne "ekosystemy". Co ważne, niekoniecznie musimy chcieć się tym dzielić. Intensywność i być może prawdziwość pasji/miłości/rozpaczy unosi się w powietrzu, rażąc postronnych. I oni też zapragną tej prawdziwości, nieważne czy dotyczy to rozpaczy, czy euforii.
I postronni podłączeni do tego czegoś prawdziwego, też to poczują. Choć sami w sobie tego nie mają, ogarnia ich ta sama pasja co "nosiciela". Pójdą za tym. I być może z zewnątrz wszystko wygląda podobnie, lecz kiedy przyjdzie czas próby - utoną. Zaczną szukać nowej podniety, zmienią trenowany sport, wyznawaną filozofię, religię czy żonę. Ostygną. To bolączka wielu szkoleń - wspaniała atmosfera w trakcie i zerowy zwrot po wyjściu ze szkoleniowej sali. Bolączka wielu małżeństw, bolączka nudnej pracy i smutnych kościołów**.
Czujemy potrzebę "prawdziwego" - prawdziwych emocji, relacji, prawdziwej pasji, prawdziwych osób. Lgniemy do nich, jak ćmy do ognia. Żeby choć trochę się ogrzać. To nas może zabić, albo znudzić. Bo nie jest nasze. I kiedy giniemy - giniemy; i kiedy się nudzimy - odchodzimy, prosto do swojej słodkiej drętwoty dni powszednich. Koniec dygresji.
Koniec opowieści
Żałoba izoluje. Kogucik w swoim cierpieniu był całkowicie osamotniony. Był oddzielony od całej reszty świata rwącym nurtem, który niesie przemianę... a przynajmniej powinien nieść przemianę. Niestety, kiedy kogucik przedostaje się na drugą stronę, nie ma tam nowej, uleczonej rzeczywistości. na drugim brzegu rzeki jest to samo, co na pierwszym: zwłoki kurki. Śmierć i rozpacz. Być może to właśnie przez ciało kurki inne zwierzęta się potopiły. Nie było tam na nie miejsca, bo kogucik wciąż stawiał to, co bliskie lecz nieżywe nad tym, co żywe. Skutkiem tego, wszystko, co w tej baśni żywe, ostatecznie umarło. Kogucik roztaczał wokół siebie woń żałoby, kurka odór śmierci. Obydwa zaraźliwe. Kogucik chyba uzależnił się od swojej rozpaczy. Został sam w psychicznej izolacji, w miejscu, które nie jest przeznaczone dla żywych***. Usiadł na grobie kurki, gdzie zapłakał się na śmierć.
Zaczęło się źle, skończyło się źle. I nad tym wszystkim ciążyła wielka miłość dwóch na wskroś niedoskonałych istot. Ta niedoskonałość sprawiła, że mechanizmy, które wypracował sobie człowiek, żeby świat się nie zawalił, nie zaskoczyły. Skutek - świat się zawalił.
I byłaby to banalna historyjka, gdyby nie to, że korzeń jej tkwi w jednym z najbardziej znanych mitów. Kogucik zachowywał się dokładnie tak, jak Orfeusz, kurka, trochę gorzej niż Eurydyka. Jednak sam mechanizm wygląda dokładnie tak samo. Orfeusz też nie poradził sobie ze swoją rozpaczą po stracie żony. Nie udało mu się wrócić do żywych, przyszło mu więc tracić za to głowę. A jego śmierć i śmierć kogucika stało się tym, co przywróciło porządek światu.
W temacie śmierci, polecam także książkę Bracia Grimm i Siostra Śmierć, o której więcej TUTAJ
***
Myśli luźno powiązane, czyli przypisy:
*I chyba powinno być tak, że im bardziej osoba oddziałuje na świat (im bardziej wpływowe miejsce zajmuje, jest większym moralnym autorytetem, filantropem, bardziej wpływowym władcą), tym większy jest stopień zawieszenia rzeczywistości, jaki niesie za sobą śmierć i żałoba po niej. Z drugiej strony, kiedy myślę o naszym rodzimym podwórku, wydaje mi się, że naszych naturalnych animozji nic nie jest w stanie zawiesić. Od razu przypomina się mecz braterstwa miedzy Cracovią a Wisłą, po śmierci papieża, po którym kibice tradycyjnie wdali się w bójki. Albo lawinę niezbyt wyrafinowanych komentarzy, po 10 kwietnia 2010 roku i przerzucanie się wrakiem samolotu jako argumentem w walce politycznej. Naturalne instynkty nie uległy zawieszeniu na dłużej niż "ojej!". Potem wszystko wróciło do normy.
** W temacie. Codziennie staram się czytać Biblię, żeby mieć osobisty kontakt z czymś, co uznaję za Prawdę. Lubię też słuchać mądrych ludzi, którzy Słowo znają lepiej ode mnie. Jest taki pan, który zwie się Szustakiem Adamem. Wypuszcza świetne audiobooki ze swoimi analizami poszczególnych ksiąg Biblii. Uwielbiam go nie tylko dlatego, że mówi fajne rzeczy, ale dlatego, że w kolejnych audiobookach czuć jego osobisty wzrost w Bogu. Czyta, smakuje Pismo, rozwija się w Bogu. Kiedyś, bliska mi osoba zapytała, czy sądzę, że osoby, które go słuchają rozwijają się tak samo mocno jak on sam. Może tak, może nie, nie wiem. Natomiast moja rozmówczyni stwierdziła coś, do tej pory siedzi mi w głowie: "Widzisz Mateusz - powiedziała ta osoba - Szustak się rozwija bo czyta. Ci, którzy go słuchają zwykle nie czytają, więc choć słyszą mądre słowa, słyszą je płytko... i na chwilę". Być może tak jest. Słuchać mądrzejszych od siebie to jedno, przeżywać do korzenia, to drugie. I tylko jeśli obie te rzeczy zaistnieją jest szansa na zmianę.
*** Łukasz 9, 60: Niech umarli grzebią swoich umarłych, leczy ty idź i głoś Królestwo Boże.
Ilustracje do dzisiejszego wpisu sponsorują: Ross Sulivan-Weily, Walter Crane, Rachel Kugelman
Komentarze
Prześlij komentarz