Sprzedawanie snów
Na warsztacie: Marzenia, baśnie chińskie, O zaczarowanej igle
Opowieść pochodzi albo z Chin, albo z Japonii, w zależności od tego z jakich Internetów się korzysta. Pozwólcie zatem, że zanim zostawię Was z kilkoma słowami od siebie, opowiem Wam historię:
Wiecie, że snami można handlować? Można je kupować, można sprzedawać, no a te, które nam nie pasują, można komuś podrzucać. Zapytacie pewnie: "po co?". Otóż musicie wiedzieć, że sny, które przyśnią się nam w pewne, ściśle określone noce, mają charakter wieszczy - co się przyśni, to się stanie. Jeśli więc w taką szczególną noc przyśni nam się koszmar, rozsądnie będzie podrzucić go komuś innemu, bo jak mawia ludowa mądrość: lepiej, żeby szlag trafił jego niż mnie… czy jakoś tak. Z kolei, kiedy komuś przyśni się naprawdę dobry sen, to może lepiej, żeby całe jego dobrodziejstwo przypadło nam w udziale, a nie komuś innemu.
Tak też myślał pewien bogaty pan. Kiedy nadchodziła najważniejsza dla snów noc, noc Nowego Roku, pan zbierał przy ognisku swoje sługi i skupował od nich dobre sny. A płacił za nie naprawdę suto, bo należał do tych, którzy cenili sobie wszelkie objawy przychylności nadprzyrodzonej.
Zdarzyło się raz, że podczas takiej sesji skupowania snów, jeden z młodszych sług zaparł się, że nie sprzeda swojego snu, choćby i potrójnie mu zapłacono. Pan się oczywiście targował, ale sługa mówił "NIE" niezależnie od ceny. W końcu pan tak się na sługę zdenerwował, że zagroził mu:
- Jeśli nie sprzedasz mi swojego snu, każę cię zamknąć w beczce i wrzucić do rzeki.
A sługa dalej w zaparte. Zbyt piękny to był sen, żeby oddawać go byle komu, a nawet komukolwiek. Pan kazał więc sługę zamknąć w beczce i wrzucić do rzeki. I zamknięto sługę. I do rzeki. I sługa płynął wpierw rzeką, a potem morzem. I płynął, aż dotarł do niebezpiecznego lądu zamieszkałego przez olbrzymy-ludożerców. Olbrzymy niezwykle ucieszyły się, że jakiś posiłek nieroztropnie przybył do brzegów ich wyspy. Z drugiej strony dziwiły się, że ktoś,kogoś zamknął w beczce.
Zaprowadziły więc sługę do swojego wodza i wódz zaczął wypytywać go, dlaczego znalazł się w beczce. Młodzieniec pokrótce wyjaśnił, że powodem tego jest sen, którego nie chciał sprzedać. I choć olbrzymy miały ochotę na świeże mięsko, sprawa snu wydała im się na tyle interesująca, że same zaczęły namawiać sługę, by wyjawił im jego treść. I znów stało się to samo.
- NIE! - powiedział młodzieniec - mój sen jest najmojszy i nie wyjawię go za żadne skarby.
Olbrzymy poczęły się więc zastanawiać, czy może mają coś, co jednak da się przehandlować. W saoim skarbcu znalazły igłę, której ukłucie miało moc leczenia wszystkich chorób, ze śmiercią włącznie. Ale i to wydało się młodzieńcowi nie dość interesujące. Ludożercy do igły postanowili dorzucić jeszcze taki wóz, co nie dość, że bez koni jeździł, to w dodatku latał. Młodzieniec wsiadł więc na wóz… i odleciał, pozostawiając wyspę wraz ze zbaraniałymi olbrzymami gdzieś daleko w dole.
Dotarł do gospody nad rzeką. A w gospodzie lament i płacz. Bo oto zmarła piękna córka gospodarzy. Młodzieńcowi żal się zrobiło dziewczyny, więc swoją magiczną igłą przywrócił ją do życia. Jej ojciec tak się ucieszył, że zapytał młodzieńca, czy ten nie chciałby zostać jego zięciem. A że młodzi przypadli sobie od razu do gustu, raz dwa urządzono wesele.
Jakiś czas później w gospodzie po przeciwnej stronie rzeki wydarzyła się podobna tragedia. Córka gospodarzy zaniemogła i już niewiele brakowało, by ostatni dech oddała. Jako, że sława młodzieńca daleko docierać nie musiała, szybko posłali po niego, by ratował dziewczynę. Młodzieniec przeprawił się przez rzekę i swoją magiczną igłą uratował i tamtą dziewczynę. Także ona została jego żoną. Potem młodzieniec wybudował most łączący obie gospody. Został sławnym lekarzem i żył długie lata u boku swoich kobiet.
Pewnego dnia przechodził właśnie przez most od drugiej żony do tej pierwszej i coś go zatrzymało. Oparł się o barierkę i spojrzał na rzeką. W pluskającym nurcie odbijały się chmury. Spojrzał na nie, a one były takie jasne i czyste. Podobnie jak niebo. Wtedy spojrzał w prawo, a tam stała jego gospoda. Czysta, jasna i zadbana. Przed gospodą stała żona, która machała do niego. Odmachnął. Potem spojrzał w lewo i zobaczył, że tam również jest jasna i zadbana gospoda, a przed nią piękna kobieta, która do niego macha. A potem spojrzał na most, który łączył te dwa miejsca, spojrzał na to wszystko co go otaczało i było takie piękne i zrozumiał, że już gdzieś to widział. Dawno, dawno temu, w tamtym śnie, którego postanowił nie sprzedawać.
Skup snów
Wiecie, że świat będzie chciał Wam wydrzeć wasze sny i marzenia? Bo każdy z nas ma coś, czego świat bardzo potrzebuje. Nie tyle sny, ale OSOBISTE SNY. Nie takie, które można znaleźć w telewizji, czy na portalach plotkarskich, ale takie, które budzą kontrowersję i niezrozumienie. Sny, odrzucane, przeklinane, ale ostatecznie - sny, które mają moc zmieniania rzeczywistości. Dla świata są one niewygodne, jednocześnie świat bez nich (świat ludzi) byłby jałowym pustkowiem, pozbawionym energii do rozwoju. Potrzebuje ich więc. Nie może jednak zostawić ich w głowach właścicieli, bo jeśli tak się stanie, właściciele przy odrobinie szczęścia zrealizują je, wyznaczając nowy standard i nowe wymagania względem świata.
Prewencyjnie można więc zacząć skupować sny. Kumulować je w rękach tych, którzy nie będą nastawieni na wielkie zmiany. Bogacz z naszej opowieści jest tego idealnym przykładem. Posiada wielki majątek, ma pod sobą wielu ludzi, a mimo to skupuje sny - na wszelki wypadek. W tych okolicznościach nie ma większego ze snu pożytku, a już na pewno taki sen ze skupu nie zrealizuje się w pełni swojego potencjału. Bogacz, raczej skryje go do szafki i zacznie realizować swoje własne plany, spełniać swoje osobiste sny, traktując to, co kupił jako dobry znak, bardziej niż sprawę życia i śmierci.
Interesujące jest to, co dzieje się z nami po tym, jak sprzedamy sen. W pierwszej sytuacji, tej przy ognisku, nie zmieni się w naszym życiu zupełnie nic. Sługa, który oddał swojemu panu sen, pozostaje sługą. Może mu się polepszyć o tyle ,o ile polepszy się jego panu, ale prawdopodobnie wszystko będzie po staremu. Osobisty sen nie zrealizuje się tak jak powinien.
Bo widzicie - z tymi snami nie chodzi o to, żeby przejść od punktu A do punktu B. Nie chodzi tylko o zrealizowanie pewnej idei kryjącej się za danym snem. O wiele ważniejsze jest to, by podczas tego przechodzenia stać się lepszym człowiekiem. Nawet nie zrealizować swój pełny potencjał (bo co to jest "pełny potencjał"?), ale po prostu uszlachetnić to kim się jest. W przypadku, kiedy sprzedamy sen, to nie będzie możliwe. Odpowiedzialność za zmianę zostanie przekazana w cudze ręce, a my nie będziemy mieli do powiedzenia praktycznie nic… może poza narzekaniem*. Sługa pozostanie sługą.
Podążyć za snem
Kiedy jednak zdecydujemy się postawić na swoje sny, świat będzie chciał nas przekonać, że to nie jest najlepszy pomysł. Będzie próbował nas przekupić i będzie próbował nas zastraszyć. Czasem może przy tym zginiemy, a czasem może coś z tego wyjdzie. Jednak wartość podążania za snem nie zawsze ma wymierny charakter. Przypominają mi się Izraelici, którzy wyszli z Egiptu. Mieli marzenie o wolności i na to marznie postawili wszystko. Kiedy wyszli, zaczęły dziać się niezwykłości. Mieli chwilę zwątpienia względem Boga i Mojżesza, mieli chęć powrotu pod Egipskie jarzmo, ale ostatecznie pozostali na swojej drodze ku marzeniu. Do ziemi obiecanej z pierwotnego składu weszły tylko dwie osoby (Jozue i Kaleb), reszta pomarła na pustyni. Oczywiście, gdyby zostali, może byłoby im trochę wygodniej, ale przecież nie mieliby jednego - wolności. Umieraliby jako niewolnicy. Dopiero dążenie do pewnego marzenia zdjęło z nich kajdany. Niezależnie od tego, czy osiągnęli to, do czego dążyli - byli wolni.
To jeden z częstych błędów. Wiara, że jak się coś zacznie, że jak się jednak postawi na jakieś marzenie, to to już wystarczy. Nic z tego! Kiedy nawet uda się wyjść z opałów za pierwszym razem, chwilę później znów trafisz na kogoś, kto będzie chciał wydrzeć Twoje sny. Tym razem jednak konsekwencją sprzedania marzenia, nie będzie pozostanie sługą, a śmierć. Bo czy olbrzymy, po tym, jak bohater opowiedziałby sen, pozwoliłyby mu odejść. Osobiście wątpię. Zamiast tego miałyby i sen, i przekąskę.
Przekładając to na trochę mniej symboliczny język, myślę, że kiedy zdecydujemy się ruszyć w pogoń za naszymi snami, a potem je zaprzedamy, zostajemy z niczym w sposób najbardziej dotkliwy. Nie ma starego, nie ma nowego, a my, zawieszeni w pustce, mamy puste ręce, pustą głowę, puste serce. A to już prawie śmierć.
Na szczęście bohater tej baśni dobrze zrozumiał swoją pierwszą lekcję. Dobrze wiedział, że świat, po pierwsze chce jego snu, a po drugie, że świat, nim postanowi go zabić, najpierw spróbuje przekupić. Sługa przyjmuje więc magiczne przedmioty, a potem znika, nie czekając aż komuś przyjdzie do głowy obedrzeć go ze skóry. Warto zwrócić uwagę jeszcze na to, że właśnie w tym miejscu zaczyna się w opowieści magia.
Przemiana
Pozostaje jednak coś jeszcze. Na wyspie olbrzymów bohater ciągle jest tylko sługą, który został wrzucony do beczki przez swojego pana. Dopiero moment konfrontacji z naprawdę ciężkimi sprawami, takimi jak śmierć i choroba, staje się dla niego miejscem prawdziwej przemiany. Kiedy leczy córkę pierwszego gospodarza, ze sługi przemienia się w lekarza. Dopiero działanie, i to działanie w trudnej materii codziennych spraw zaczyna sprawiać, że sen przemienia się w rzeczywistość.
Choć swoje marzenia trzeba nosić głęboko pod podszewką, noszenie to będzie całkowicie pozbawione sensu, jeśli kropla za kroplą nie będziemy przelewali ich w naszą rzeczywistość. Nikt nie musi znać dokładnej treści takiego marzenia, ale jego skutki będą widoczne dookoła nas. Nasz bohater, już lekarz a nie sługa, na początku nie miał nic, potem pojawił się jeden dom, potem drugi, a na końcu te dwa domy zostały połączone mostem. Wszystko działo się powoli, krok po kroku. Bo na marzenia trzeba mieć czas…
I mógłbym na tym skończyć, ale chciałbym jeszcze o coś zapytać:
Jakie jest twoje osobiste marzenie? Za jaki sen dałbyś/dałabyś się zamknąć w beczce? Co nosisz pod podszewką? Wiesz?
***
Dzisiejsze ilustracje sponsoruje: George Hood oraz Internet
*Być może to jest właśnie jedna z definicji słowa "sługa" - ktoś kto podąża i narzeka.
Komentarze
Prześlij komentarz