Z codziennika opowieści II
Kolejna porcja opowieści zasłyszanych lub napotkanych podczas mijającego tygodnia.
Herbata
To wydarzyło się w mojej ulubionej kebabowni. Moja ulubiona kebabownia znajduje się na jednej z głównych ulic miasta o wdzięcznej nazwie Gliwice. To był poniedziałek, spokojny, mżący poniedziałek. W lokalu było prawie pusto. Jakaś gruba pani kończyła porcję swojego donerowego mięsa, jakiś pan wskoczył na chwilę po jedzenie na wynos. Za kasą nowa pracownica uczyła się tajników tego, co pod jakim numerem figuruje. Zamówiłem swoje jedzenie i usiadłem w kąciku przy stole okrytym tackami reklamującymi niezbyt apetycznie wyglądające mrożonki. Przybył mój posiłek.
Mniej więcej w tym samym momencie do lokalu weszła kobieta. Ni ładna, ni brzydka. Za to ruda i niewysoka.
- Poproszę herbatę - mówi do nowej pracownicy.
Ta pyta:
- Dużą, czy małą?
Kobieta patrzy na nią z lekkim niedowierzaniem.
- Tę waszą - odpowiada.
Stojący opodal kucharz, uśmiecha się.
- Wpisz połowę zwykłej - tłumaczy pracownicy.
Kobieta siada nieopodal. Ja jem, ona czeka na herbatę. Herbata dociera błyskawicznie. Podawana w tych małych, bombiastych szklaneczkach, które tak doskonale leżą w dłoni. Kobieta bierze szklankę w palce i zaczyna się nią bawić. Uśmiecha się. Podnosi do ust. Nie pije. Wącha jedynie. Uśmiecha się po raz kolejny. Odstawia. Dosypuje, solidną, bliskowschodnią porcję cukru. A potem łyk. Przymyka oczy. Jeszcze jeden łyk. Błogi uśmiech.
Nagle słyszę rozmowę za ladą. Kucharz zwraca się do pracownicy:
- Zapytaj tej pani, czy nie chce jeszcze herbaty.
Pracownica pyta, kobieta chce. Pracownica zwraca się więc do kucharza.
- I mam to nabić na kasę tak jak poprzednią?
- Nie, to jest prezent - odpowiada kucharz.
W oczach pracownicy widać wielkie "dlaczego?". Na to kucharz odpowiada:
- A widzisz, w jaki sposób ta pani pije naszą herbatę.
Opowieści
Amadou miał słabszy dzień. Kiedy grał, był trochę nieobecny. Nie wiedział jak się odnaleźć pomiędzy mną a Michałem. I choć grał pięknie, widać było, że coś go gryzie. Noc opowieści była długa, ale skończyła się, jak kończy się wszystko. Zebraliśmy się z tężni i pojechali do Muzeum Bajek Baśni i Opowieści. Tam Amadou znalazł balafon i kiedy my z Michałem rozmawialiśmy o czymś w kuchni on zaczął grać.
I nie było to to samo granie, które słyszeliśmy jeszcze kilka godzin temu. Melodia wypełniała całe pomieszczenie nie tylko dźwiękiem. Tam właśnie był cały Amadou. I choć nie rozumiałem dźwięków, dobrze wiedziałem, o czym mówi.
A potem wracałem do Katowic, z tomem baśni afrykańskich na kolanach i znalazłem tam takie zdanie, które kowal wypowiada na temat lutni do bohatera Gassire:
To tylko kawałek drewna. Nie może śpiewać, jeśli nie ma serca. Musisz znaleźć jej serce. Noś ten kawałek drewna na plecach, gdy ruszysz do bitwy. Drewno musi zadzwonić od uderzeń twego miecza. Drewno musi wchłonąć kapiącą krew, krew twojej krwi. Twój ból musi być jego bólem, twoja sława - jego sławą. Drewno nie może być już dłużej ciałem drzewa, ale musi stać się ciałem twego ludu.*
Nie wiem, jakie bitwy toczył Amadou, ale wiem na pewno, że tamtego wieczoru odnalazł on serce swojego instrumentu, a drewno balafonu nie było już tylko drewnem, a bólem, ciałem, krwią…
A gdyby ktoś nie wiedział, jak brzmi balafon:
Baśń Lutnia Gassire, pochodzi ze zbioru Baśnie Afrykańskie, Rogera D. Abrahamsa, wydanego w serii Baśnie etniczne 18+, przez National Geographic.
Komentarze
Prześlij komentarz