Z codziennika opowieści VII
Część szóstą TUTAJ
Ten tydzień upłynął baśnionawarsztatowej śwince pod znakiem anegdot wszelakich. Zatem bez zbędnych wstępów:
Złodzieje cementu
Dzisiejszy codziennik zacznijmy od podhalańskiej kroniki kryminalnej.
Kilka dni temu odwiedził nas znajomy, którego dziadek w czasach dość już odległych pracował jako przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości w jednym z podhalańskich miasteczek. Wybaczcie brak stylizacji na gwarę.
Do dziadka mojego znajomego przychodzi klient i wykłada swoją sprawę:
- Nasz sąsiad miał u siebie sto worków cementu. A my akurat mieliśmy u siebie robić wylewkę. No to skoro my mamy robić wylewkę, a sąsiad ma akurat cement, to se pomyślałem ze szwagrem, że my tym jego cementem zrobimy tę naszą wylewkę.
Poczekaliśmy aż sąsiad pojechał na dłużej i w nocy żeśmy po ten cement poszli. Myślimy, że co będziemy worki zostawiać nieruszone - jeszcze kto znajdzie i będą z tego problemy. Od razu żeśmy się wzięli do roboty. I całą noc my robili.
Rano się okazało, że to nie był cement tylko wapno, i cała nasza robota na marne. Wszędzie wapno, wszystko z wapna i wylewka do niczego! I do tego jeszcze trzeba się będzie narobić, żeby to wszystko stamtąd wyciągnąć. No i takeśmy pomyśleli… może by się udało za to wapno jakie odszkodowanie od sąsiada wyciągnąć?
Rasizmy szwedzko-polskie
Tę historię opowiedział mi znajomy, którego znajomy pracuje w Ikei.
Na dziale dziecięcym w Ikei są podobno zabawkowe łóżeczka dla dzieci. Do tych łóżeczek są dwa komplety laleczek: chłopczyk i dziewczynka białe oraz chłopczyk i dziewczynka czarne. W jednym z polskich sklepów tej sieci (nie wiadomo dokładnie w którym), pracownik pozwolił sobie na niesmaczny żart - białe dzieci ułożył do łóżeczek, czarne zaś pod łóżeczkami.
Nie trzeba było długo czekać, aby jakiś oburzony klient zrobił zdjęcie tej "instalacji" i cała sprawa trafiła do centrali, gdzie się nią zajęto.
Nie wiadomo, czy wykryto pracownika, który przyczynił się do zaistnienia rasistowskiego układu lalek i czy pociągnięto go do odpowiedzialności. Wiadomo na pewno jaki los spotkał laleczki. Aby sprawa nie powtórzyła się więcej, postanowiono, że należy wycofać je z produkcji. Wycofano więc… czarne.
Nie trzeba było długo czekać, aby jakiś oburzony klient zrobił zdjęcie tej "instalacji" i cała sprawa trafiła do centrali, gdzie się nią zajęto.
Nie wiadomo, czy wykryto pracownika, który przyczynił się do zaistnienia rasistowskiego układu lalek i czy pociągnięto go do odpowiedzialności. Wiadomo na pewno jaki los spotkał laleczki. Aby sprawa nie powtórzyła się więcej, postanowiono, że należy wycofać je z produkcji. Wycofano więc… czarne.
To oczywiście legenda miejska, funkcjonująca wśród pracowników Ikei. W internecie nie ma informacji o tym, że taka historia faktycznie miała miejsce. Także konstrukcja tej opowieści ma w sobie wiele z gatunku jakim jest miejska legenda. Są zapośredniczenia: znajomy znajomego. Jest w niej odrobina prawdopodobieństwa (bo przecież w Polsce taki żart mógł się wydarzyć - ba, jak nie w Polsce to gdzie indziej?), do tego jest wystarczająco niesamowita, bo przecież wydarzyła się w TAKIM jak Ikea sklepie (gdzie pod płaszczykiem poprawności politycznej, dzieją się straszne rzeczy).
Ale chyba najciekawsze (i najsmutniejsze) jest to, że legendy miejskie pojawiają się w społecznie nieuporządkowanych, budzących strach, brudnych przestrzeniach. Zastanawia mnie, czy ta historyjka dotyczy strachu przed czarnymi i jest ukłonem w stronę mieszkającego pod skórą rasizmu, czy jest to opowieść o strachu przed tym, że nasz rasizm może wyjść na światło dzienne. Najbardziej przeraża chyba jej morał i drzemiące w nim na rasizm przyzwolenie. Czy potrzebujemy go? Jako Polacy? Jako Europejczycy?
To też jedno z ciekawszych pytań - czy to typowo polska legenda, czy ma swoje odpowiedniki także w innych krajach?
Granie Szostakowicza
Tę historię przypomniała mi znajoma. Lub raczej prawie przypomniała, bo nie chciała powiedzieć, skąd ona jest. A ja wiem, że gdzieś to czytałem, ale nie wiem gdzie i teraz Szostakowicz wierci mi w głowie straszną dziurę. Właściwie teraz, kiedy poprawiam wpis, nie jestem nawet pewien, czy to anegdota o Szostakowiczu, Prokofiewie, Czajkowskim, Mozarcie czy Wagnerze… Wszystkie fakty w niej mogą być pomieszane, ale jeśli komuś z Was sytuacja dopasuje się do prawdy historycznej/literackiej, dajcie proszę znać:
Pewna dama grała przed kameralną publicznością jedno z dzieł Szostakowicza. Utwór był mało znany i dość trudny, do tego w standardowym zeszycie nutowym jeden z najbardziej gorących momentów urywał się w połowie strony i trzeba było jednocześnie grać i przerzucić stronę. Zwykle robił to znajomy owej damy, ale tym razem z powodu choroby lub innej niedyspozycji muzyczka była sama.
Kiedy więc zaczęła zbliżać się do feralnego miejsca, poczuła, że ogarnia ją panika. Grała jednak dalej, bo cóż innego miała robić? I kiedy do odwrócenia strony zostało jej kilka taktów, a sekundy płynęły nieubłaganie nagle z końca sali podniósł się wysoki człowiek w okularach. Ku zdziwieniu publiczności podszedł do grającej damy i dokładnie w chwili, gdy padła ostatnia zapisana na tej stronie nuta, odwrócił kartę i muzyka potoczyła się dalej bez najmniejszego zakłócenia.
Mężczyzna wrócił na swoje miejsce i spokojnie wysłuchał koncertu do końca. Tym mężczyzną był Szostakowicz.
Podczas próby odnalezienia tej historii w odmętach internetu, trafiłem na ciekawą stronkę zbierającą anegdoty o sławnych ludziach. Jeśli macie ochotę na ciąg dalszy tego typu historii, zapraszam TUTAJ. A ja na zakończenie dzisiejszego wpisu zostawiam Was z Szostakowiczem:
Komentarze
Prześlij komentarz