Setka Stana Bolovana
Na warsztacie: Baśnie rumuńskie, Stan Bolovan, smoki, spryt
Jedną z moich ulubionych ostatnimi czasy baśni jest rumuńska opowieść o Stanie, czy też Staszku Bolovanie. Jest dość długa, więc pozwólcie, że tylko pokrótce przedstawię te punkty, które będą nas dziś interesować, a link do pełnej wersji (angielskiej) zostawię na końcu tekstu.
Stan był biedakiem, któremu zdarzyło się ugościć dwóch aniołów (albo jak chcą niektóre wersje czarodzieja). W podzięce za gościnę, aniołowie obiecali, że spełnią jego i jego żony życzenie. Stan, jako że był bezdzietny, zażyczył sobie dzieci. Ile pytają aniołowie, na co Stan odpowiada, że tyle, o ilu w tamtym momencie myślała jego małżonka. Anioły powiedziały, że spoko i wyszły. Następnego dnia, kiedy Stan wracał do swojego domu, czekała tam na niego gromadka dzieci... dokładnie setka. I wszystkie jego.
Taką hałastrę trzeba było oczywiście wyżywić i tu zaczyna się problem. Stan idzie z tym problemem do pasterzy, licząc, że uda mu się wyprosić u nich chociaż owieczkę... chociaż pół owieczki... Pasterze nie chcą dać nawet ćwiartki, bo tak się złożyło, że smok grasuje i uszczupla stada. Na to Staszek mówi, że jak ubije smoka, to pastuchy muszą mu dać owcę lub dwie. lub nawet tyle, ile sobie wybierze. Pastuchy powiedziały, że dobrze i tak Staszek został potencjalnym pogromcą smoków.
Oczywiście smok zjawił się, zanim tamta rozmowa zdążyła dobiec końca. Pasterze porozbiegali się we wszystkie strony a Stan potknął i tak zastała go gadzina.
Przeprawa ze smokiem jest bardzo klasyczna. Ot słaby, ale sprytny bohater, swoim gadaniem sprawie, że potężny, ale tępy antagonista, jest co rusz nabijany w butelkę. A to stają w konkury w wyciskaniu z kamienia wody. Smok kruszy kamienie w pył, a Stan wyciska z nich wodę, bo nie kamienie ściska, ale twarożek. A to Stan zostaje parobkiem smoka i raz za razem, sprytnymi kłamstwami oraz piękną umiejętnością unikania głupiej śmierci sprawia, że smok zaczyna się go najnormalniej w świecie bać. Oczywiście jest w tym strachu trochę niedowierzania, ale lepiej nie ryzykować. Lepiej nigdy nie ryzykować.
Kończy się to tak, że smok chce jak najszybciej pozbyć się swojego parobka. Pakuje więc dla niego wielki wór złota, wciąż trochę niedowierzając, że Stan jest takim mocarzem, za jakiego się podaje i że wszystko o czym mówił, to czcze przechwałki. Wtedy przychodzi czas na ostatnie kłamstwo. Brzmiało ono następująco: "W moim domu mieszka setka dzieci i one bardzo lubią smocze mięso, więc nie podlatuj za nisko domu, ja pójdę najpierw, żeby uprzedzić moją dziatwę, że będzie przelatywać smok, ale to jest przyjaciel, więc niech mu nic nie robią, a ty w międzyczasie możesz podlecieć z worem skarbów". Smok oczywiście nie uwierzył. Bo nikt z ludzi nie ma fizycznej możliwości na setkę dzieci. Z drugiej strony to było ciekawe i smok także teraz się zgodził. Stan ruszył do domu, gdzie uprzedził dzieci, by chwyciły za noże i widelce i kiedy zobaczą nadlatującego smoka, wybiegły z wrzaskiem przed chałupę. Smok zbliżył się do Staszkowej zagrody, a wtedy ze środka wybiegła chmara rozwrzeszczanej dzieciarni, która tak go przeraziła, że poleciał gdzie pieprz rośne, albo nawet za Mur. I już więcej nie wrócił. Stan otrzymał od pasterzy obiecane owce, a złota było tyle, że mógł wieść spokojne i dostatnie życie. On, jego żona i setka dzieciaków.
Dziś kolejny artykuł o tym, jak dbać o swoje marzenia. Bo Stan jest postacią, która w piękny sposób pokazuje, jak to robić w praktyce.
Po pierwsze: Ma potrzebę
W swoim działaniu Stan nie jest postacią, która dryfuje. Jest bohaterem, który pewnie nie ruszyłby się z domu, gdyby nie potrzeba. A właściwie dwie potrzeby. Ta druga - napełnienie setki głodnych dziecięcych brzuchów. I ta pierwsza, którą była potrzeba pełni. Bo z jednej strony był on, z drugiej jego żona, a z trzeciej... nie było nic dalej. Dzieci dopełniają ten trójkąt. Jest początek i ciąg dalszy. Stan, zupełnie jak Abraham, nie miał ciągu dalszego. I to właśnie ta potrzeba ciągu dalszego jest początkiem wszystkich jego przygód.
Zauważcie, jak często mylone są te dwie rzeczy. Coś w środku nas gniecie (np. chęć pełni, chęć ciągu dalszego, chęć chwytania marzenia za ogon) i my, może i ruszamy od razu do przodu (szukamy jedzenia), a kiedy już ruszymy, okazuje się, że jednak to co robimy nie odpowiada pierwszej potrzebie. Nasze działania nie oddają tego, czego potrzebujemy u podstaw.
Dla przykłądu. Całe życie chcesz podróżować. To jest twoja potrzeba. Ale ona wynika z innej potrzeby, z potrzeby niezależności z potrzeby kontaktu z innym, potrzeby szukania odpowiedzi na pytanie "jaki właściwie jest ten świat?". Zamiast jednak po prostu zarzucić plecak na grzbiet i szukać odpowiedzi na to pytanie, ty zaczynasz szukać takiej roboty, która by ci to umożliwiła. Zatrudniasz się jako obsługa samolotu i przez całe życie latasz... zamknięty przez kilkanaście godzin na kilkudziesięciu metrach kwadratowych samolotu, sprzedajesz kanapki i bezcłowe perfumy. Jesteś w podróży? Albo latasz na delegację od kraju do kraju, załatwiając sprawy swojej firmy. od biurowca, do biurowca, od lunchu do lunchu... w porządku, realizujesz drugą potrzebę, ale czy jednocześnie realizujesz to, co było impulsem do wybrania takiej, a nie innej drogi? To, że coś z siebie wynika wcale nie musi oznaczać, że jest to dobre, nawet jeśli odpowiada pozytywnie na naszą potrzebę(podróżujesz - tak, czujesz się spełniony - ...).
Stan miał o tyle szczęścia, że jego pierwotna potrzeba była zdefiniowana w sposób bezdyskusyjny i, jak to bywa w baśniach, bardzo dosłowny. Sto, to prawie nieskończoność, sto to doskonałość. Sto w duszy człowieka, to wszystko... a przynajmniej wszystko czym można się zająć.
Po drugie: jest odważny
Nie wiem, czy odwaga Stana wynikała z tego, że po prostu taki był, czy może stąd, że miał swoją potrzebę. Wiem za to, że kiedy zdeterminował w sobie to, co jest dla niego najważniejsze, to nie wahał się nawet najtrudniejszych zadań. Choćby te zadania miały kilkanaście metrów rozpiętości skrzydeł, łuskę grubą jak pancerz czołgu, a oddech gorący jak wnętrze Orodruiny, to nic. Trzeba przed nim stanąć. I co ciekawe, stawał przed nim taki, jaki był. Trochę niezdarny, trochę śmieszny i słabowity. Ale to nie miało znaczenia. Znaczenie miało to, że się nie wycofał. Znaczenie miało to, że zmierzał w stronę, którą dyktowała mu jego potrzeba.
Często zdarza się tak, że w naszej głębi jest już dokładnie sprecyzowane to, kim chcemy być, co chcemy robić, a często nawet jak to zrobić, lecz kiedy zjawia się smok (ba! kiedy obszczeka nas pies), wycofujemy się, zostawiamy nasze stada i pozwalamy, by przeszkody pustoszyły je według uznania. Zauważcie - kiedy po prostu uciekamy, nie ratujemy życia. Raczej, tak jak pasterze, tracimy owcę za owcą. Rób to, nie tamto. Daj spokój! To bez sensu! Nie dasz rady! Nie jesteś gotowy, albo nie bądź śmieszna. Nie Kochani! Róbcie to, co jest w waszej duszy waszą największą potrzebą. Tylko, zanim zaczniecie, bądźcie pewni, co to jest. Co jest waszą setką? A potem - bądźcie odważni!
Po trzecie: robi jak potrafi
Stan był odważny i, co jest istotne, znał swoje mocne i słabe strony. Nigdy nie napierał tam, gdzie napieranie nie miało żadnego sensu. To jest nauka, którą każdy musi sobie przyswoić. Działasz taki jaki jesteś. Działasz taka, jaka jesteś. Przykład: jesteś niski, gruby i masz kulfoniasty nos, a twoim marzeniem jest zostać wielkim aktorem? Jasne, możesz to zrobić. Tylko wiedz, że nie dostaniesz roli na miarę Brada Pitta. Rób tym, co masz, a zajdziesz się tam gdzie chcesz. Nie wierzysz? Zobacz na Danny'ego de Vito, albo Petera Dinklage'a (czyli Tyriona Lannistera z Gry o Tron). Bądź najlepszy, ale pozostań sobą.
I jeszcze jedna ważna rzecz, której może nauczyć nas Stan. Kłamanie. I bynajmniej nie chodzi o bycie nieuczciwym względem świata, ale o kłamanie tam, gdzie świat chce nam odebrać marzenia. Czasem lepiej mówić otwarcie o swoich marzeniach i planach. A czasem nie. Bo może przelecieć wielki, czarny ptak nieszczęścia i porwać nasze marzenia. Albo może stać się tak, że nasze marzenie ugrzęźnie w bagnie rodzinnego strachu, niechęci, niedowierzania. Czasem lepiej nic nie powiedzieć, albo powiedzieć cośtam i robić swoje.
Ze Stanem jest zresztą tak, że stoi on przed nieskończonym złem, w postaci smoka. Gdyby był w stosunku do niego szczery, to zanim przygoda rozpoczęłaby się na dobre, z naszego bohatera zostałaby pewnie mokra plama. Szczerość w tym wypadku, byłaby jak przyznawanie się gestapo, że pod podłogą ukrywamy Żydów. Nie chciałbym namawiać oczywiście do bycia dwulicowym, ale...
No właśnie zawsze jest to ale. Bądźmy szczerzy przede wszystkim względem siebie. Nie idźmy po trupach do celu (zresztą ta najważniejsza potrzeba nigdy nie wiąże się z krzywdzeniem innych), nie zdradzaj, nie kradnij, nie krzywdź innych i tak dalej, ale na litość boską nie bądź też ciapą, którą miażdżą okoliczności. Pomyśl o tym tak: w swojej drodze nie raz znajdziesz się na polu bitwy, a na polu bitwy można dążyć do otwartej walki i można robić uniki. Czasem twoje kłamstwo, może być unikiem. A uniki są mądre i całkowicie fair. Nie wierzysz? Zobacz jakikolwiek pojedynek bokserski. Zresztą, to jest temat, który wiercił mi dziurę w brzuchu od dawna i jeszcze pewnie nie raz przyjdzie do niego wrócić na stronach Baśni na warsztacie. Na koniec - wróćmy do Stana.
Po czwarte: ma swoją prawdę
Stan zaczyna od pewnej sytuacji. Sytuacji, która dla kogokolwiek innego, nawet dla kogoś tak magicznego jak smok, wydaje się niepojęta. Setka dzieci to nie są rurki z kremem. Nie spotkałem jeszcze osoby, która by tyle miała. A Stan tyle miał. I cokolwiek byśmy nie mówili, jakkolwiek byśmy mu nie dowierzali, dowód, że to jest prawda czeka w chacie Bolovana. Stan był odstępstwem od normy i wiecie co? Każdy z nas jest odstępstwem od normy! Każdy z nas ma swoją prawdę. Tę wynikającą z pierwszej potrzeby i tę, która sprawia, że nasze życie formułuje się w ten a nie inny sposób (czasem zgodnie z nią, czasem jej wbrew). Siłą naszego bohatera było przede wszystkim to, że działał dokładnie tak, jak mówił mu jego wewnętrzny głos. Być może właśnie ta zgodność usprawiedliwia jego wszelkie oszustwa i przekręty. Być może też smok od początku potraktował Stana poważnie, bo czuł, że jest w tym śmiesznym człowieczku jakiś nadrzędny cel. I choć przez cały czas miał przeczucie, że stan go kantuje, do końca nie był tego pewien i bardzo długo zwlekał z potwierdzeniem swoich wątpliwości.
I teraz najfajniejszy moment. Stan mówi, że ma setkę dzieci, smok nie wierzy, a tam BACH! Setka. I to była prawda, do której Stan dochodził, przez całe swoje lawirowanie. Prawda, która sprawiała, że jego oszustwa samousprawiedliwiały się. Nie musiał już kręcić, bo to, co zostało, było jedyną i ostateczną prawdą. Wtedy nieważna była już droga, ważne było tylko to, że pierwotna potrzeba stawała się pełnoprawną rzeczywistością. Kontakt z tą rzeczywistością sprawiał, że jedynym śladem jaki pozostawał po złu, z którym się zmagamy, jest worek złota. Tego duchowego przede wszystkim. I jagnięta, którymi można napchać brzuch. Kto wie, może nie tylko te duchowe.
Do przemyślenia:
Ostatnio pytałem Was o to, co jest Waszą Igłą. Wiecie już?
No dobrze to teraz takie zadanie: Czy czujecie jaka jest wasza pierwotna potrzeba? I na jakie kolejne potrzeby się ona przekłada? I do czego posunęlibyście się, żeby ją zrealizować? A do czego nie?
Tylko proszę Was - bez pierdół - rozmawiacie sami ze sobą... tu nie warto kłamać.
A tekst całej bajki znajdziecie TUTAJ
ilustracje do wpisu sponsorują: Andrew Lang, Robin Jaques, Michael Hagueoraz niezastąpiony Internet.
Komentarze
Prześlij komentarz