SOONCHILD
Na warsztacie: Soonchild, Russel Hoban, Alexis Deacon
Dziś chciałbym Wam polecić książkę. Książkę, która sprawiła, że moja wyobraźnia zaczęła wirować, jak derwisz w transie, albo - precyzyjniej rzecz ujmując - niczym płatki śniegu podczas arktycznej zadymki. Lodowatą, jak północne śniegi, gorącą, jak serce Inuickiego szamana. Bo o tym właśnie, o gorącym szamańskim sercu, jest Enchilladas Russela Hobana.
Główny bohater, John o Szesnastu Twarzach jest inuickim szamanem, ale nie do końca takim z krwi i kości. Tzn. wszystko wie i wszystko potrafi, ale trochę się zapuścił. Przytył, zasiedział się i teraz jedyne jego zajęcia, to ślęczenie przed telewizorem, picie Coca-coli i oglądanie magazynów z rozkładówkami. Czasem coś wystruga, żeby sprzedać w lokalnym sklepie z pamiątkami, czasem coś upoluje. I tyle. Ach... jeszcze jedno - wraz ze swoją żoną, Bez Problemu, John czeka na dziecko. Bo Soonchild to znaczy właśnie Dziecko Na Które Się Czeka. Tylko, że to Dziecko Na Które Się Czeka wcale nie chce przyjść na ten świat. Siedzi sobie tylko w łonie matki i nawet nie kopnie. Dlaczego? Bo tam w środku nie słychać Pieśni Świata. A czym są te pieśni?
Główny bohater, John o Szesnastu Twarzach jest inuickim szamanem, ale nie do końca takim z krwi i kości. Tzn. wszystko wie i wszystko potrafi, ale trochę się zapuścił. Przytył, zasiedział się i teraz jedyne jego zajęcia, to ślęczenie przed telewizorem, picie Coca-coli i oglądanie magazynów z rozkładówkami. Czasem coś wystruga, żeby sprzedać w lokalnym sklepie z pamiątkami, czasem coś upoluje. I tyle. Ach... jeszcze jedno - wraz ze swoją żoną, Bez Problemu, John czeka na dziecko. Bo Soonchild to znaczy właśnie Dziecko Na Które Się Czeka. Tylko, że to Dziecko Na Które Się Czeka wcale nie chce przyjść na ten świat. Siedzi sobie tylko w łonie matki i nawet nie kopnie. Dlaczego? Bo tam w środku nie słychać Pieśni Świata. A czym są te pieśni?
Pozwólcie, że poniżej podzielę się moim własnym tłumaczeniem króciutkiego fragmentu:
- Mój ojciec, Idź Gdziekolwiek, opowiedział mi o nich - powiedział John - Tak samo jak jego ojciec, Cokolwiek Zadziała, opowiedział jemu. Świat jest posklejany z myśli, które żyją w Umyśle Wszystkich Rzeczy, ale zanim pojawiła się myśl, była pieśń. W tych pieśniach mieszkają takie rzeczy, jak smak gwiezdnego światła na języku, jak kolory wilczego biegu, mieszka tam dźwięk czerni kruka, albo głos błękitnego cienia rzucanego przez śnieg. Jest tam nieustający spokój kamieni gładzonych przez morskie fale i pamięć pradawnych deszczy, które napełniały oceany. Bez tych pieśni, nie byłoby świata.
- Nigdy nie słyszałam tych pieśni - powiedziała Bez Problemu.- Słyszałaś, ale nie pamiętasz. Te pieśni mogą słyszeć jedynie dzieci w brzuchach swoich matek. To właśnie przez to, że je słyszą, chce im się wychodzić na świat. Bo te pieśni są tak wspaniałe i nęcące. Kiedy jednak dzieci mają już prawdziwy świat przed oczyma, zapominają o pieśniach - pamiętanie ich byłoby zbyt bolesne. Dzieci umarłyby ze smutku, bo świat ma w sobie tyle złych rzeczy, o których pieśni nie opowiadają...
John musi wyruszyć w swoją największą szamańską podróż, by odnaleźć dla swojego Dziecka Na Które Się Czeka tę jedną, najważniejszą pieśń. Musi stracić swoje wszystkie szesnaści twarzy i stać się Johnem Bez Twarzy, a potem Johnem Który Umarł Raz i Johnem Który Umarł Dwa Razy. Każdy swój krok John stawia w krainach tak malowniczych, że nie sposób się od tekstu oderwać (nawet jeśli akcja czasem osadzona jest w wielkiej białej pustce). Krainach, które na dobre potrafią się zadomowić w naszych snach (w czym nie ma nic dziwnego - utkane są przecież z tej samej, co sen materii). Spotyka tam swoje strachy, swoich przodków i te wszystkie duchy, o których pędzący świat zapomina, wreszcie - spotyka tam samego siebie, kilka razy, przez mgnienie i tysiąclecia.
Soonchild to wszystko, czego poszukuję we współczesnej baśni. Czasem miałem wrażenie, że sam napisałem niektóre fragmenty, przez cały czas miałem wrażenie, że sam chciałbym napisać całość. I chciałbym mieć takiego, jak Soonchild ilustratora. Sugestywne, ołówkowe ilustracje autorstwa Alexis Deacon świdrują wyobraźnię i współtworzą klimat powieści w taki sposób, że często nie wiadomo, czy więcej robi tekst, czy więcej robi obraz. Do tego często wspaniale zaciera się w książce granica, pomiędzy powieścią a komiksem, co też robi wiele, naprawdę wiele dobrego.
Zła wiadomość jest taka, że nie widziałem polskiego wydania książki. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni (jeśli jakiś wydawca byłby chętny, sam bym to przetłumaczył), ale mam też nadzieję, że nie przed wydaniem mojego Timburu, bo miałbym konkurencję nie lada.
Ale ale, dość gadania, na koniec jeszcze chciałbym Wam pokazać kilka ilustracji. Smacznego!
Komentarze
Prześlij komentarz