SZTUKA OPOWIEŚCI W DZIAŁANIU - STRACH (CZ.II)
Kay Nielsen |
Na warsztacie: Storytelling, sztuka opowieści, strach, warsztat
opowiadacza, opowieści grozy
W poprzednim wpisie rozpocząłem rozważania na temat strachu.
Pokrótce starałem się zebrać swoje spostrzeżenia na temat tego,
dlaczego warto opowiadać dzieciakom straszne historie. Wpis
znajdziecie, klikając TUTAJ.
Dziś, tak jak obiecałem, skupię się na kilu technikach,
którymi sam posługuję się, kiedy chcę stworzyć straszną
historię. Zaznaczam jednak, że to moje sposoby działania, przez co
rozumiem, że nie są one żadną uniwersalną metodą na stworzenie
strasznej historii. Piszę po prostu o tym, w czym sam czuję się
dobrze, kiedy opowiadam. I o tym, w jaki sposób opowiadam, żeby
czuć się dobrze. Miejcie to proszę z tyłu głowy podczas lektury
poniższych kilku punktów i na bieżąco starajcie się odpowiadać
na kilka pytań:
- czy taka technika mi pasuje?
Jeśli tak - dlaczego?
Jeśli nie - co jest w niej nie tak i co bym zmienił/zmieniła,
żeby skroić ją na własną miarę?
Jedno pytanie, które należy do moich ulubionych i któremu
przyjdzie mi kiedyś poświęcić osobny tekst: Co jeszcze mogę
zrobić, żeby dana technika była jeszcze lepsza?
W związku z tym, że konspekt tego tekstu okazał się bardzo
obszerny, to z pewnością nie będzie ostatni artykuł poświęcony
temu tematowi.
Czego się boimy?
Zanim zaczniecie budować swoje indywidualne instrumentarium budowania grozy, zastanówcie się, czego Wy się boicie. Co sprawia, że wstrzymujecie oddech, w których momentach jeży Wam się skóra na rękach, a po plecach przebiegają dreszcze? Kiedy najwyżej podskakujecie w kinowym fotelu podczas seansu horroru. Zastanówcie się, jakie kategorie strachów są dla Was znośne, a jakich nie jesteś w stanie nawet zaakceptować. To pomoże Wam zdeterminować, jakie tematy są najbardziej odpowiednie, by w nich rozpocząć swoją przygodę z opowieściami z dreszczykiem.
Podam swój przykład: historie z zombie są dla mnie raczej
zabawne, lubię je, ale nie wzbudzają we mnie strachu, raczej zestaw
innych odczuć (np. mieszankę obrzydzenia i rozbawienia). Podobnie
jest z historiami o wampirach i psychopatycznych mordercach. Ciut
wyżej w skali stoją wilkołaki i inne stwory, których ślepia mogą
gapić się na mnie spomiędzy drzew - ten strach rozumiem i
jest mi dość bliski. Jeszcze wyżej na skali stoją duchy - dusze
zmarłych, które wracają by się zemścić (taka Oiwa na przykład),
albo te, które zamieszkują nawiedzone domy. Na skali strachów, to
są rzeczy, które u mnie wywołują największy znośny strach.
Jednak na nich skala się nie kończy. Dalej są wszelkiego typu
opętania i czarownice. Nie czuję się z tymi historiami komfortowo
i stopień grozy jakim mnie napełniają jest za duży, żebym mógł
swobodnie się w nich poruszać.
strona fun-pic-space.com |
Optymalnymi tematami dla mnie są więc te związane ze stworami i
duchami. Ten kto mnie zna, wie, że jeśli można gdzieś wsadzić
żart, to nie ma siły, która mnie przed tym powstrzyma. Zombiaki,
skazane są więc w moim wykonaniu na pastisz, a więc nie ma mowy o
grozie. Z kolei dochodząc do tego, czego naprawdę się boję
(pierwsze miejsce zajmują zdecydowanie historie o opętaniach)
nie mogę swobodnie badać materiału, który powinienem mieć na
warsztacie. Będę przyjmować do niego postawę obronną, co w moim
przypadku oznacza... uciekanie w żart. Ci, którzy widzieli
Alucardę, w wydaniu Teofila i moim doskonale wiedzą, o co chodzi.
Kiedy już uda się nam wyznaczyć ten złoty środek strachów
własnych, zacznijmy się nim bawić. Wybierzmy jedną, albo dwie
historie i testujmy na znajomych. Szukajmy swojej ulubionej wersji
tej historii. Proponuję zacząć od odpowiedniego ustawienia
perspektywy narracyjnej. Jaka jest najlepsza perspektywa tej
opowieści dla nas. Opowiadajcie wybrana historię za każdym razem
próbujmy dorzucić kolejne punkty, które sprawią, że historia
stanie się niepokojąca.
Do czego dążymy?
To właśnie o niepokój nam przede wszystkim chodzi. Pomyślcie o
tym tak - horror jest najbardziej przerażający nie wtedy, kiedy
wydarzają się najokropniejsze rzeczy, ale zanim one się
wydarzą. Najstraszniejszy jest wtedy, kiedy jeszcze wszystko jest
zakryte.
To trochę jak spacer dookoła budynku - za każdym rogiem może
czaić się coś naprawdę groźnego. Im bliżej rogu więc jesteśmy,
tym ostrożniej idziemy. I kiedy już staniemy, żeby wychylić się
zza węgła, kiedy już prawie mamy spojrzeć, cóż - to jest to
miejsce, w którym emocje gotują się w nas najbardziej. I to jest
właśnie to miejsce na które my - opowiadacze - polujemy. A potem
wychylamy się i... nic tam nie ma. Musimy iść dalej, do następnego
rogu. I znów to samo - za chwilę coś może na nas wyskoczyć. Ale
nikt nie gwarantuje, że tak właśnie się stanie.
Sztuka polega na tym, żeby jak najdłużej prowadzić widza
dookoła takiego budynku i możliwie długo nie dawać mu odetchnąć.
Doskonałym przykładem takiego naciągania struny jest dmuchanie
balonika. Im jest większy tym większe prawdopodobieństwo, że
pęknie. I my musimy opowiadać tak, żeby nasz słuchacz czekał, aż
balonik pęknie. I żeby balon nie pękał. I nie pękał... i nie
pękał. Poniżej filmik poglądowy ;)
Co sprawia, że odczuwamy dyskomfort?
Znacie motyw z wsiadaniem do windy, w której ktoś stoi, ale
twarzą do ściany? Ponoć przejażdżka z kimś takim między
piętrami to jedno z najbardziej nieprzyjemnych doświadczeń, jakie
można sobie zafundować i mało kto je wytrzymuje. Snucie opowieści
grozy, to wstawianie takiego kolesia w zwyczajny świat.
Można to robić małymi przestawieniami w krajobrazie, sugestiami
czegoś niepokojącego, ale bez widocznej intencji straszenia. Te
drobne nic nie znaczące niepokoje będą jak pompowanie balonika.
Choć najpierw wygląda on niegroźnie, naszym zadaniem jest od
początku, sugerować że zaraz groźnie będzie. Że zaraz coś się
stanie. Jednocześnie nie możemy przesadzać z mówieniem o sednie
naszej historii otwarcie. Ale pozostawiony gdzieś kluczyk, cień o
ludzkim kształcie przemykający przez salon w samo południe,
komentarz rzucony półgębkiem przez postacie epizodyczne - to samo
w sobie rozbija komfort słuchacza. Im więcej powrzucamy do
naszego balonika, tym więcej z niego wyleci, kiedy już pęknie.
Nie śpieszmy się i nie przesadzajmy. Dobra groza to taka, którą
dobrze nasączymy naszego odbiorcę. Jeśli przesadzimy - będzie
czuł się niekomfortowo, jeśli zbytnio popędzimy z opowieścią,
nie zdążymy wybudować odpowiedniego nastroju i nasz słuchacz może
nie zarejestrować tego, co ma być straszne.
Jak ukryć świat przed słuchaczem?
Jeśli najwięcej grozy jest w samym oczekiwaniu, to znaczy, że
nasz strach dotyczy tego, czego nie widzimy. To w jaki sposób
stworzymy niedopowiedziany świat, zależy od naszych umiejętności
operowania językiem. Pozwólcie, że temu zagadnieniu poświęcę
jeden z kolejnych wpisów, a dziś zostawię Was tylko z jednym,
skutecznym sposobem maskowania rzeczywistości. A sposób ten zwie
się... zaimek. Spójrzcie:
Coś zastukało. Tam, opodal. Tam, tam blisko. Ale nie mógł
dojrzeć, co to. Po tym czymś, co przed chwilą, jak mu się
wydawało, został tylko nieprzyjemny zapach, jakby to coś,
przebiegło tamtędy…
Brzmi jak pójście na łatwiznę. Nie ma tu prawie żadnego
opisu, a wszędzie tam, gdzie moglibyśmy poczęstować słuchacza
opisem, zostaje rozbabrana plama zaimka. I byłaby to prawda,
gdybyśmy źle balansowali swoją historię. Byłaby to prawda,
gdybyśmy zamiast używać wyobraźni ratowali się wstawianiem w
puste miejsca niewiele mówiących zastępczych części mowy.
Lucy Fleming |
Zaimek może być jednak bardzo potężną bronią. Jego
niekonkretność idealnie nadaje się do budowania dwuznacznych
sytuacji. Sytuacji, w których nasza wyobraźnia zacznie galopować w
swoje najmroczniejsze rejony. „To” czy „Coś” już same w
sobie mają ładunek suspensu – dopóki my, jako opowiadający
historię, nie rozwiążemy zagadki i nie odpowiemy, co konkretnie za
nim stoi, nasz słuchacz jest zdany na naszą łaskę. Np.:
...i nagle stanęło przed nimi właśnie to coś, coś czego
szukali, a jednocześnie coś, czego tak bardzo nie chcieli spotkać
– gigantyczna... gumowa... kura.
Dzięki zaimkom jesteśmy w stanie budować bardzo mgliste
przestrzenie, które stają się zadaniem dla słuchacza. I może to
być zadanie otwarte, albo quiz z kilkoma możliwymi odpowiedziami.
Przy zabawie z zaimkami warto zaszczepić sugestie, czym może być
to, co kryje się pod „coś”. Na przykład:
W lesie było wzgórze, z którego nikt jeszcze nie wrócił żywy.
Niektórzy mówili, że mieszka tam niedźwiedź-ludojad, inni, że
to wilkołak, a jeszcze inni posuwali się nawet do tego, żeby
opowiadać o tym, jak na wzgórzu demon jakiś upatrzył sobie
siedzibę, albo inna moc nieczysta.
Kiedy więc wyślemy bohatera na takie wzgórze i nagle coś
zacznie poruszać się w pobliskich zaroślach, to... no właśnie –
którą z powyższych opcji wybralibyście jako pierwszą?
Niedźwiedzia, wilkołaka, czy może jakiegoś diabła… a ja Wam
powiem, że to była tylko sarna.
Zaimek to świetne narzędzie do poruszenia wyobraźni. Używaj
go, lecz nie nadużywaj. Bo jeśli w twojej opowieści pojawi się za
dużo zaimków – może się okazać, że słuchacz czuje, że tak
naprawdę nic mu nie dajesz, a obrazy które powstają w jego głowie,
to zaledwie szkic.
... i na tym dziś poprzestanę.
W następnej części opowiem trochę więcej o języku i o tym,
czego nie warto robić w historiach z dreszczykiem.
Komentarze
Prześlij komentarz