BARDZO NIEFORTUNNY TEKST
Seria niefortunnych zdarzeń, w wersji Netfliksowej. |
Na warsztacie: Lemony Snicket, Daniel Handler, Seria niefortunnych zdarzeń
Dawno temu, kiedy na ekrany kin wchodziła film Lemony Snicket: seria niefortunnych zdarzeń z Jimem Carreyem jako hrabią Olafem, nie wiedziałem, z czym to się je. Ale film okazał się co najmniej ciekawy, a Carrey swoją kreacją po raz kolejny pokazał, że ma warsztat. Dlatego bardzo ucieszyłem się, kiedy Netfilx zapowiedział swoją serialową adaptację książek. Zrobili to ciut inaczej, Neil Patrick Harris jako Olaf zachwycił zupełnie inaczej, serial wypadł bardzo dobrze, ale gdzieś w połowie sezonu, zdałem sobie sprawę z tego, że w sumie, to warto byłoby przeczytać choć jedną książkę, z której serial czerpie. Na początku tego roku chwyciłem więc Przykry początek, a potem... cóż, nie jadłem, nie piłem, tylko wchłaniałem kolejne tomy. W niespełna dwa tygodnie było po wszystkim (łącznie seria ma trzynaście tomów), a zarówno film jak i serial, przybladły... dość mocno.
Lemony Snicket z miejsca wskoczył bardzo wysoko na listę moich ulubionych książek dla dzieci i młodzieży. Pozwólcie mi więc nakreślić kilka zdań o tym, dlaczego tak się stało. Zacznijmy jednak od wprowadzenia:
O co chodzi? Wyobraźcie sobie, że jesteście rodzeństwem. Kochającym się, szczęśliwym i do tego z bardzo dobrego domu. I nagle, dajmy na to podczas zabawy na plaży zjawia się, gość w meloniku, nazwijmy go panem Poe i oświadcza wam, że wasi rodzice właśnie zginęli w pożarze razem ze wszystkim, co wcześniej nazywaliście domem. Jakby tego było mało, waszym nowym opiekunem zostaje psychopatyczny krewny - nazwijmy go hrabią Olafem, który patrzy na Was swoimi błyszczącymi, błyszczącymi oczami, spod swojej jednej brwi (względnie okiem wytatuowanym na kostce) i myśli o was jedynie w kontekście pozostawionego przez waszych rodziców majątku. I który zrobi wszystko, żeby położyć na nim swoją bezwzględną i kościstą łapę.
Tak to się mniej więcej zaczyna, a potem, ze strony na stronę, z tomu na tom jest coraz gorzej. I to jest wspaniałe. Z wielu powodów, którym poświęcę kilka poniższych zdań.
Po pierwsze - Pesymizm i absurd
Ciężki, czerpany z dna najgłębszej rozpaczy pesymizm. W książkach dla dzieci! Cudownie odświeżająca nutka czerni zalewającej wszechświat. Autor nie pozwala czytelnikowi złapać oddechu, raz po raz przypominając, że choć jest dobrze, to zaraz będzie jeszcze gorzej, że nowy opiekun, który jest zwiastunem polepszenia losu naszych sierot, zaraz zgaśnie. Że choć Olafa nigdzie nie ma, to zaraz się zjawi, popełniając jeszcze ohydniejsze czyny od tych, które już popełnił. Nagromadzenie czerni w tych książkach jest tak intensywne, że w pewnym momencie przekracza swoją masę krytyczną i zaczyna być odświeżająco zabawne. Sam autor raz po raz pogrywa z własnym pesymizmem, dając się ponieść w egzaltowanych frazach wyjętych rodem z powieści gotyckiej albo z opowiadań Edgara Alana Poe'go. Każdy tom rozpoczyna się zresztą od ostrzeżenia: Nie czytaj tej książki! Bo jest smutna, straszna i do cna depresyjna, na kolejnych stronach czeka cię tylko płacz i zgrzytanie zębów, więc na twoim miejscu poszedłbym poganiać za motylami, albo poczytał inną pogodniejszą książkę, dajmy na to o puchatych króliczkach.
Bardzo szybko i bardzo otwarcie przechodzi to na stronę ironii i absurdu, a grobowa atmosfera tak kunsztownie tkana przez autora, staje się wspaniałym placem zabaw (wyobraźcie sobie tylko, że karuzele zrobione są z kości a paliwem do niej są łzy rozpaczy... niemniej - to wciąż karuzele). jest to świetnie zrobione i można się tym naprawdę przednio ubawić.
Poza tym takie opisywanie świata bardzo rezonuje z moim własnym myśleniem o literaturze dziecięcej, które można streścić w następujący sposób: pokaźna część świata jest naprawdę brudna i nie ochronimy przed nią naszych dzieci ukrywając ten brud. Lepiej więc oswajać świat, nawet jeśli to czasem zaboli. W zasadzie, to że boli sprawia, że cała historia nabiera znaczenia i bardziej zaczyna nas obchodzić. Przeżycia małych bohaterów łatwiej wziąć na serio, przez co o wiele lepiej pracują one w czytelniku, niezależnie od wieku.
W takiej konstrukcji o wiele lepiej widać kontrasty pomiędzy tym, co złe, a prawdziwym heroizmem.
Po drugie - Bohaterstwo
Kiedy świat wali się bohaterom na głowy, ich heroiczne czyny wybijają się ponad przeciętność o wiele jaskrawiej. Każdy promyk światła jest cztery razy jaśniejszy, każdy dobry gest w ich kierunku osiem razy bardziej doceniony. Wioletka, Klaus i Słoneczko to w końcu tylko dzieci, więc świat, który odwraca się do nich najgorszą ze stron, mógłby je zmiażdżyć. One jednak, dzięki swojej sile, sprytowi, oczytaniu, zębom a przede wszystkim miłości i trosce o siebie nawzajem, potrafią wykręcić się z największych nawet kłopotów. I choć przez wszystkie siedem książek jedyne co Baudelaire'owie próbują zrobić to utrzymać się na powierzchni - czytelnik kibicuje im jak mało komu.
Dzieciaki działają tam mimo wszystko, raz po raz balansując na tej cienkiej granicy, pomiędzy koniecznością a pójściem na łatwiznę. A przegrana w tej grze zawsze oznacza dla nich jedno - śmierć. Taką prawdziwą i nieodwracalną śmierć. Obserwowanie ich jest świetnym laboratorium moralności dla młodego czytelnika.
Po trzecie - Język
Cała Seria niefortunnych zdarzeń stoi językowo na bardzo wysokim poziomie. Snicket (na razie go tak nazwijmy), poza serwowaniem bardzo złożonych zdań, które wychodzą mu wyjątkowo naturalnie, szpikuje także wypowiedzi słowami, które niekoniecznie nadają się do książek dla dzieci i młodzieży. Wyrafinowane frazy zawsze pojawiają się jednak w towarzystwie odpowiedniego wyjaśnienia. Pojawia się trudne słowo, a potem z ust narratora, albo jednej z postaci mówi "w tym wypadku sformułowanie to oznacza..." po czym pada sformułowanie, które jest albo konkretną, definicją słownikową albo humorystyczną grą z tym sformułowaniem. Jest to tak charakterystyczna cecha Serii..., że mocno przeniknęła także do serialu więc ci z Was, którzy już mieli okazję oglądać, wiedzą o co mi chodzi. W książkach ten zabieg podniesiony jest jednak do kwadratu. Bo słowo pisane i mówione ma jednak swoje przywileje.
To technika, która w bardzo nieinwazyjny sposób umożliwia dzieciakom przyswajanie dodatkowego wyrafinowanego słownictwa i za nią Snicketowi należą się niewątpliwie plusy.
Poza tym, wszystkie książki serii przeładowane są nawiązaniami literackimi, których wynajdywanie jest przyjemne niczym trafienie na melodię skrzypiec, dochodzącą nas z okna kamienicy podczas niedzielnego spaceru.
Po czwarte - Lemony Snicket
Ciekawostka: Lemony Snicket powstał, kiedy autor Serii... Daniel Handler pisał swoją pierwszą książkę Basic Eight. Żeby nie podawać swojego prawdziwego nazwiska podczas zbierania materiałów, przedstawiał się właśnie jako Lemony. A samo brzmienie pseudonimu wzięło swój początek od świerszcza z Pinokia, który z angielska zwał się Jiminy Cricket. Koniec ciekawostki.
Lemony to postać podwójna. z jednej strony jest narratorem historii rodzeństwa Baudelaire'ów, a z drugiej strony jest w nią jakoś zamieszany. Ma coś wspólnego z rodzicami rodzeństwa, ma coś wspólnego z hrabią Olafem, ale nie do końca wiadomo co. Jakby nie chciał się przyznać, jakby to jego zaangażowanie stawiało go w sytuacji ciągłego zagrożenia. Wokół niego i paru innych postaci z powieści tworzy się porywająca zawiesina intryg, zbrodni, siatek przestępczych i tajnych organizacji. Ślady tego wszystkiego rozsiane są po całej serii, sprawiając, że Snicket intryguje, a my chcemy się o nim dowiedzieć jak najwięcej. Kiedy więc przez karty powieści przewijają się inni, noszący to samo nazwisko, przyznam, że sam miałem ochotę krzyczeć - zostawcie dzieciaki w spokoju, dajcie mi więcej Snicketów. Na szczęście Handler zajął się tym w innych książkach. W Polsce ukazała się chyba tylko Nieautoryzowana autobiografia.
Polskim wydawcą Serii jest Egmont. |
Po piąte - Podsumowanie
Książki Serii... na pewno nie spodobają się wszystkim. Pisane są z dystansem i tego dystansu mają uczyć małych czytelników. Są dość mroczne, ale choć czasem zginie w niej jakaś postać, trzeba na ten mrok patrzeć przez palce, jak sobie tego życzy autor. Ta mieszanka pesymizmu, absurdu i humoru sprawiają, że klimat poszczególnych tomów jest absolutnie porywający. Książki warto czytać bo poza tym, że dość mroczne, są też prześmieszne i trudno się od nich oderwać. Ich wielkim atutem jest też to, że są intelektualnie wymagające, a to jest cecha, której brakuje bardzo wielu książkom z półki dzieci i młodzież. Po lekturze młodemu czytelnikowi zdecydowanie zostanie kilka nowych słów na podorędziu, a do tego pewnie nabierze trochę dystansu do świata... co też się przydaje.
Łącznie tomów jak już wspomniałem jest trzynaście i choć prawie każdy (poza ostatnimi) stanowi osobną historię warto czytać je po kolei. Mnie szczególnie do gustu przypadły jeszcze trzy: Tartak Tortur, Winda Widmo i Szkodliwy Szpital. I chyba Winda Widmo zajmuje pierwsze miejsce, pozostawiając za sobą słowo "erzac" (angielski tytuł to Erzac Elevator) oraz ten gorzki uśmiech na myśl o tym co jest, a co nie jest w modzie.
Serial oddaje poszczególne tomy dość wiernie więc jeśli go znacie, to możecie przeskoczyć dalej. Niemniej - zachęcam do lektury. Wasze dzieciaki... i w sumie Was również. A jeśli angielski nie jest Wam obcy to jeszcze jedna rzecz z gatunku "naprawdę warto" - audiobooki w tym języku czyta Tim Curry i jest to naprawdę mistrzowskie wykonanie (cześć znajdziecie na YT).
A na koniec pozwalam sobie dodać jeszcze linki do moich ulubionych tomów. Jeśli kupicie przez nie, to sobie będziecie mogli przeczytać, wydacie tyle, co za zakup książki, a ja dostanę parę groszy prowizji. Zachęcam tedy do skorzystania. (choć jak zawsze przede wszystkim polecam biblioteki ;) )
A na koniec pozwalam sobie dodać jeszcze linki do moich ulubionych tomów. Jeśli kupicie przez nie, to sobie będziecie mogli przeczytać, wydacie tyle, co za zakup książki, a ja dostanę parę groszy prowizji. Zachęcam tedy do skorzystania. (choć jak zawsze przede wszystkim polecam biblioteki ;) )
Polecam także poprzednie polecajki:
Kuba Guzik TUTAJ
Wodnikowe Wzgórze TUTAJ
Komentarze
Prześlij komentarz