JAK SIĘ WYCHODZI ZE STREFY KOMFORTU


 Na warsztacie: Bajka o złotym ptaku


O baśni, która jest bohaterką dzisiejszego wpisu zdarzyło mi się już popełnić całkiem długi tekst. Trochę o wychowaniu, trochę o rytuałach i wędrówce pod prąd tego, co w nas zostało wpojone. Tekst nosi tytuł DREWNIANA KLATKA i serdecznie zachęcam Was do jego lektury. Samą zaś opowieść streściłem TUTAJ. Od jakiegoś czasu jednak historia królewicza szukającego złotego ptaka wraca do mnie jako doskonały przykład wychodzenia ze strefy komfortu. Pozwólcie zatem, że na potrzeby dzisiejszych rozważań wyłuskam kilka interesujących mnie fragmentów tej grimmowskiej opowieści: 

Podczas czuwania przy magicznym drzewie najmłodszy brat odkrywa, że za zniknięcie złotych jabłek odpowiada złoty ptak, którego jedno pióro warte jest więcej niż całe królestwo. Jego ojciec zapragnął nie tylko pióra, ale i całego ptaka, więc kazał swoim starszym synom wyruszyć na poszukiwanie zwierzęcia. Niestety ci, wbrew ostrzeżeniom spotkanego po drodze lisa kończą swoją podróż w rozświetlonej i radosnej gospodzie. 

Dopiero najmłodszy z braci idzie za lisią poradą i wybrał inaczej. Dzięki temu udaje mu się odnaleźć złotego ptaka. Niestety wpada w lekkie tarapaty i  wyrok śmierci, udaje mu się jakoś wykaraskać, zdobywa wspaniałego konia, zarabia kolejny wyrok śmierci, spotyka najpiękniejszą kobietę na świecie i po raz trzeci niemal kładzie głowę pod katowski topór. Za każdym razem z tarapatów wyciągają naszego bohatera rady lisa, za każdym razem ładuje się w kłopoty przez to, jak wyobraża sobie, że świat powinien wyglądać. Każda kolejna wpadka sprawia, że najmłodszy z braci jest w swojej wędrówce o krok dalej. I kiedy udaje mu się zajść odpowiednio daleko, nawet zdrada jakiej doznaje ze strony swoich braci musi mu wyjść na dobre. 

Niech ten skrót będzie naszą bazą do dalszych rozważań. Chętnych zapraszam czy to do zakładki Streszczenia, czy to do zbioru baśni braci Grimm, w którym Bajka o złotym ptaku figuruje pod numerem 57. 


Wstęp - STREFA KOMFORTU

"Strefa komfortu" - to hasło przewijało się w moich rozmowach z ludźmi przez niemal całe lato. W różnych wariacjach, a potem zyskało status czerwonego samochodu, o którym pomyślało się o poranku, a potem przez cały dzień raz za razem spostrzegało się go gdzieś na ulicy. Od rozmów, przez filmiki, aż po prasowe artykuły: wszędzie ta strefa komfortu. 

Panowie kołoczowie i panie kołczowniczki, trenerzy i trenerki personalne radzą, żeby wychodzić ze strefy komfortu, pojawiają się poradniki, jak to robić w biznesie, fitnessie i życiu osobistym, a historie ludzi, którzy rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady hodować hucuły zawsze mogą liczyć na dobrą kilkalność, do tego przyprawiają o zazdrość (nie żebym chciał hodować hucuły, ale sama odwaga powiedzenia "basta" zawsze imponuje). Tymczasem sam termin funkcjonuje raczej na prawach powiedzonka, a na pewno nie jest terminem naukowym. Mniej więcej wiemy, że chodzi o to, by opuścić ten obszar naszego życia, w którym jest nam wygodnie i bezpiecznie, i rzucać sobie wyzwania poszerzające nasze kompetencje – żeby się rozwijać, żeby podbijać świat, żeby poszerzyć horyzonty. Bo przecież "Życie zaczyna się poza twoją strefą komfortu". Nie pamiętam kto to powiedział, ale świetnie wygląda na koszulkach motywujących. Czy jest prawdą? Nie do końca. A przynajmniej nie, jeśli potraktujemy ten cytat jako ostateczną i jedyną prawdę. Samo powiedzenie sobie: "Dobra – Wychodzę!" to trochę za mało. Jak wszystko w życiu i ten proces ma swoje etapy. 

Przyjrzyjmy się najmłodszemu bratu z opowieści o złotym ptaku i spróbujmy określić, w jaki sposób powinno się zabrać za wychodzenie ze strefy komfortu. 


Po pierwsze - ZŁOTE PIÓRO

Jeśli nie mamy po co wychodzić ze strefy komfortu, nie róbmy tego. Nie ma przecież sensu narażanie swojego ciała, myśli i emocji na demolkę dla samej tylko demolki. Nie ma sensu ładować się w stresujące sytuacje, tylko po to, żeby na chwilę wyjść ze swojej strefy komfortu. Żeby jakiekolwiek wyjście ze strefy komfortu miało sens, na horyzoncie musi pojawić się wartość, warto ruszyć w pogoń. Najlepiej żeby to była wartość nie byle jaka. 

Dla naszego baśniowego bohatera tą wartością było złote pióro. Pióro tak cenne, że samo warte było więcej niż całe królestwo. A przecież pióro to tylko ułamek wartości, jaką stanowi cały ptak. Żeby w ogóle wyruszyć w drogę, najpierw musi pojawić się coś na tyle wartościowego, żebyśmy nie mieli wątpliwości co do drogi, która nas czeka. Co istotne - sama wartość nie jest jeszcze celem. Wartość po prostu jest, cel ("Chcę go mieć!") określa dopiero król. 

Jak więc wartość stała się dla królewicza celem?  Po pierwsze przyszła z zewnątrz - ptak przyleciał przecież spoza królestwa. Po drugie - zaczęła wywierać realny wpływ na najbliższe otoczenie - z królewskiego drzewa zaczęły znikać złote jabłka (konfrontacja dwóch wartości). Do tego można jeszcze dodać osobisty kontakt królewicza z ptakiem (widział go jako jedyny z braci). Po trzecie wartość została zidentyfikowana przez najwyższą instancję królestwa - to król mówi, ile tak naprawdę warte jest jedno pióro. Król potrafi przy tym ustawić samego siebie w odpowiednim miejscu szeregu: pióro warte jest więcej niż on i wszystko co posiada. Po czwarte rodzi się pragnienie - król zaczyna pożądać całego ptaka.  

Żeby więc wyjść ze strefy komfortu, musimy dostrzec coś spoza niej, określić tego wartość i zapragnąć to zdobyć. Warto też pamiętać, że aby pojawiło się pragnienie, musimy wejść z daną wartością w osobistą relację. Dopiero kiedy mamy tak jasno określony cel możemy w ogóle zacząć myśleć o wychodzeniu gdziekolwiek z nadzieją, że uda nam się osiągnąć cel. W przeciwnym wypadku możemy się co najwyżej zgubić. 


Po drugie - GOSPODY

Takie pogubienie przytrafiło się braciom głównego bohatera. Pochodzili oni z tej samej rodziny, z tego samego królestwa i król wyznaczył im takie samo zadanie. Różnica pomiędzy nimi a najmłodszym królewiczem polegała na tym, że kiedy złoty ptak przylatywał do ogrodu, to ten ostatni go zobaczył. Można więc pokusić się o stwierdzenia, że wartość reprezentowana przez pióro od początku nie była ich wartością. Dlatego nie miało żadnego znaczenia, że opuścili oni swoją strefę komfortu. Przy pierwszej nadarzającej się sposobności pogubili drogę.  

Kiedy już przyjdzie nam wyrwać się z naszej własnej strefy komfortu, po pierwsze musimy mieć ku temu powód. Po drugie zaś - musimy zrobić to w określony sposób. Jeśli postąpimy tak, jak bracia naszego bohatera, nie będzie mowy o zmianie, a przecież o zmianę chodzi (do tego jeszcze wrócimy). Następuje zaledwie przesunięcie strefy komfortu: z królestwa do wygodnej gospody. Musimy jednak pamiętać, że choć poziom komfortu mógł być wysoki, a bracia mogli dostrzegać podobieństwo między luksusową i jasną gospodą a swoim domem, to gospoda nie była królestwem. Do tego leżała daleko poza władzą króla. 

Starsi bracia szukali złotego ptaka tylko dlatego, że poprosił ich o to ojciec. To nie był ich ptak, więc kiedy pojawiła się szansa na zaznanie choć namiastki znajomego świata, od razu się jej uchwycili. Bracia naszego królewicza ruszyli w nieswoją drogę i doprowadziło ich to do degeneracji. Może więc lepiej, żeby nie opuszczali swojej strefy komfortu i zostali w królestwie. Może za jakiś czas, coś innego wezwało by ich do drogi. 

Przychodzi mi do głowy takie przeniesienie na warunki współczesne: powiedzmy, że wyjeżdżamy na wakacje do luksusowego hotelu, ale w kraju, który nie należy do najbezpieczniejszych. Wtedy niby niczego nam nie brakuje, mamy baseny, sauny i nielimitowane drinki, ale jedynie w dość ograniczonej przestrzeni. Na wycieczki musimy jechać z obstawą, a samodzielny wypad na miasto oznacza ryzykowanie życia. Niby wychodzimy ze strefy komfortu, ale tak naprawdę nie wychodzimy, bo jednak hotel to taki erzac naszego własnego świata (może tylko podmalowany farbkami o nazwie "luksus" i "egzotyka"). Przebywanie w tych warunkach na krótką metę ma w sobie coś przyjemnego, ale po pewnym czasie może wpływać na nas destrukcyjnie. Starsi bracia są tego najlepszym przykładem. 

Najmłodszy królewicz nie wszedł do tej samej gospody. Zamiast tego wybrał, ciemną i smutną gospodę po drugiej stronie drogi - zaakceptował, że wyjście ze strefy komfortu, to wyjście w nieznane i na całego.  Może stało się tak dlatego, że jako jedyny skorzystał z pomocnika. 


Po trzecie - LIS

O lisie pisałem wiele w poprzednim artykule, więc pozwolę sobie tylko przypomnieć, że był on dla królewicza doradcą, pomocnikiem i wybawcą. Był połączeniem tego, co pochodzi z lasu i tego, co ludzkie. Bo w lisa zaklęty był człowiek - brat najpiękniejszej kobiety świata. Mógł więc reprezentować to miejsce, w którym nasza intuicja, czy podświadomość kontaktują się z nami. Jako kolejny punkt niezbędny do prawidłowego wychodzenia ze strefy komfortu możemy więc dodać: słuchanie własnych trzewi. Nie tyle głosu rozsądku, co przeczuć i intuicji. Królewiczowi co prawda wielokrotnie zdarzało się tego nie robić i, w konsekwencji, popadać w koszmarne tarapaty, ale, gdy było już bardzo źle, znów pojawiał się lis, który korygował stare przyzwyczajenia. 

Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że mamy zostawić rozum w szufladzie zanim wyruszymy w drogę. Nic z tych rzeczy! Jeśli mamy czegoś nie zabierać, to swoich przyzwyczajeń. To one w wędrówce poza strefę komfortu najbardziej nam przeszkadzają. To one wpędzały też raz po raz królewicza w tarapaty. Rozum i intuicja to całkiem dobrzy przyjaciele, o czym często się nie mówi. Ale to rozum egzekwuje to, co intuicja mu podpowiada. Dopiero ich współpraca pcha nas do przodu. 

Może to zresztą najważniejsza część całej podróży. Walka z przyzwyczajeniami i balansowanie na ostrzu noża. Lubię nazywać to "prawem przygody". Kiedy idziemy, to idziemy - tacy, jak wyszliśmy z domu. Niedoskonali. Gotowi, żeby schrzanić każde postawione na naszej drodze zadanie, ale przy tym zdeterminowani, żeby odnaleźć tę wartość, po którą wyruszyliśmy. I jakaś siła, która się nami opiekuje (Bóg, intuicja, wszechświat etc.) będzie nas przestrzegać i będzie upominać, a potem patrzeć, jak po raz kolejny lecimy twarzą w stronę ziemi. A kiedy, przez swoje głupie błędy, znów będziemy leżeć gdzieś w rowie przy gościńcu, cali umorusani błotem i własną krwią, kiedy powoli zbliżać się będzie do nas kolejny wyrok śmierci, ta wyższa siła spojrzy na nas z politowaniem i powie: "Boże, ale z Ciebie oferma; w zasadzie to już powinieneś tam zostać, ale wiesz co? Podoba mi się, że ciągle idziesz w dobrą stronę, jeszcze tym razem ci pomogę". I pomaga. W działaniu tej dziwnej siły, którą w naszej opowieści reprezentuje lis, nie ma czegoś takiego, jak za dużo porażek. Jest tylko ta jedna, aktualna, z której trzeba nas wyratować. I lis zawsze zrobi to chętnie, o ile nasz wewnętrzny kompas dalej wskazywać będzie właściwy kierunek. Bracia pokazali, że im nie zależy, więc lis postawił na nich krzyżyk już w gospodzie. Najmłodszy królewicz, choć wielokrotnie popełniał ten sam błąd, pozostawał w lisich łaskach. 


Po czwarte - ZNOWU LIS

Na lisa można spojrzeć w jeszcze jeden sposób. Może każde wychodzenie ze strefy komfortu potrzebuje kompetentnego, wyrozumiałego i ekstremalnie cierpliwego przewodnika albo mentora. Bo przecież za progiem naszej strefy komfortu jest świat, którego my absolutnie nie rozumiemy i do konfrontacji z którym w ogóle nie jesteśmy przygotowani. Więc zanim nauczymy się stawiać samodzielne kroki, u naszego boku musi być ktoś, kto nie pozwoli nam zginąć. Może to właśnie reprezentuje lis. Powiedzenie, że jest zarówno głosem intuicji, jak i przewodnikiem zewnętrznym byłoby bałaganiarstwem, ale wydaje mi się, że jeśli chcemy skonstruować mapę prawidłowego wychodzenia ze strefy komfortu potrzebujemy ustawić lisa także w tej pozycji. Lis pokrywa nam więc dwa punkty - podążaj za intuicją, bo twoje stare przyzwyczajenia nie na wiele się zdadzą i znajdź sobie przewodnika, bo twoje przyzwyczajenia nie na wiele się zdadzą. 

I jeśli już mówimy o lisie i tym, z jakich opałów potrafi wyciągnąć naszego bohatera, musimy pamiętać o jednej bardzo ważnej sprawie: bycie poza strefą komfortu to walka o życie! 


Po piąte - WYROKI ŚMIERCI 

Jeśli jesteśmy po drugiej stronie, to jedziemy bez trzymanki. Nie jest miło i bezpiecznie, a gra toczy się o najwyższą stawkę. Czasem rozumianą zupełnie dosłownie, a czasem tylko metaforycznie (możemy się zmarnować), nasza strefa komfortu jest przecież po to, żebyśmy byli bezpieczni. Wychodzenie z niej jest świadomą rezygnacją z tego bezpieczeństwa. To jest ekscytujące, to sprawia, że adrenalina dostaje się do naszego krwiobiegu litrami, a my czujemy, że żyjemy. Niestety ciągłe granie va banque może nas po prostu wykończyć. Psychicznie i fizycznie. Poza strefą komfortu na pewno przyjdą momenty, kiedy nasza głowa znajdzie się na pieńku, albo skończymy na dnie studni zdradzeni przez najbliższych. Zanim wyruszymy w naszą podróż, warto wziąć to pod uwagę. Jeśli nie czujemy się gotowi, może warto poczekać, trochę się przygotować, a dopiero potem ruszyć. Wbrew kołczom i mówcom motywacyjnym. Jeśli nie czujesz się wystarczająco silna czy silny, poczekaj. Zastanów się, czego potrzebujesz żeby postawić pierwszy krok i spróbuj to zdobyć przed opuszczeniem królestwa. Bardzo irytuje mnie mówienie, że rozwijamy się tylko poza strefą komfortu. Nie - w strefie komfortu też można się rozwijać i to całkiem nieźle! Pewnie na plecach tej koszulki z motywacyjnym napisem jest drugi napis, którego nikt nie czyta: "Życie w strefie komfortu już się zaczęło!".

Pamiętaj też, że pierwsze kroki są proste, ot wybrać taką a nie inną gospodę, ale potem gra zaczyna nabierać rozpędu. I to jest wspaniałe. Jabłka na drzewach są bardziej soczyste, mech pachnie intensywniej, światła stają się bardziej jaskrawe, a melodie piosenek wwiercają się w nas o wiele głębiej. Pamiętajmy jednak, że  po tej drugiej stronie zza pni drzew przyglądają się nam prawdziwe wilki, rany są głębsze, a przez ruchome piaski nikt nie przerzucił jeszcze kładki. Jeśli dobrze przygotujemy się do naszej wyprawy, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wyjdziemy z niej zwycięsko. Może ze złotym ptakiem, może z szybkim jak wicher koniem, albo księżniczką, a może zgarniemy wszystkie te nagrody. 

Pamiętajmy też, że strefa komfortu to miejsce, którego nie opuszczamy na zawsze. Musimy do niego wrócić, żeby odpocząć i nacieszyć się tym, co odkryliśmy. W przeciwnym całe nasze życie będzie jednym wielkim dryfowaniem. A nie po to buduje się statki, żeby dryfowały, prawda? 


***

Jeśli podobał Wam się ten tekst, zachęcam także do podobnych rozważań, tym razem o błędach Czerwonego Kapturka. Tekst znajdziecie TUTAJ


Wasz 

Gadający Świstak 











Komentarze

Popularne posty