O PROWADZENIU DZIECI (I NIE TYLKO)
Dzieciaki w akcji. fot. Konstancja Lasota |
Na warsztacie: pedagogika teatru, praca z dziećmi, edukacja, sztuka, storytelling, teatr, komunikacja
W pierwszych tygodniach sierpnia Aga Batóg zaprosiła mnie do współpracy przy projekcie "Zwierzaki Sceniczne", realizowanym przez Lufcik w ramach programu "Lato w Teatrze", a partnerem całego przedsięwzięcia był Pałac Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej. Tak się akurat złożyło, że do projektu dołączyłem dopiero w połowie, więc wpadłem w sam środek szalonego wiru, w którym Lufcikowi artyści próbowali okiełznać tornado rozszalałych uczestników. Zanim na dobre udało mi się złapać tempo tej pędzącej machiny, miałem okazję obserwować trochę z boku, jak cała ekipa uwijała się wokół swoich tematów, a jeszcze bardziej – wokół i z dzieciakami. To był moment, w którym uzbierało się trochę przemyśleń, na temat pracy pedagoga teatralnego... i nie tylko.
Drugi projekt "Inny nie znaczy gorszy", który Lufciki realizowały we współrpacy z Ewangelickim Centrum Diakonijnym Słoneczna Kraina i MDK Bogucice-Zawodzie, musiałem odpuścić z powodów osobistych, ale w rozmowach z Agnieszką utwierdziłem się w prawie wszystkich poprzednich rozważaniach.
Zbierzmy je więc w kilku najważniejszych punktach.
PO PIERWSZE - KAŻDY JEST INNY
Może to oczywiste, ale w przypadku pracy z grupą to pierwsze założenie, o którym muszą pamiętać osoby prowadzące warsztat. Mogą zdarzyć się dzieci zupełnie stabilne, troszeczkę rozchwiane emocjonalnie i rozbujane jak łajba podczas sztormu. Mogą zdarzyć się dzieci, które mają za sobą historie tak traumatyczne, że nie sposób pojąć ich umysłem. Dzieci ze spektrum autyzmu, dzieci nadpobudliwe, dzieci z depresją, dzieci z orzeczeniami, o których wiemy i z orzeczeniami, o których nie wiemy, bo rodzicom zapomniało się powiedzieć ("no ma, ale przecież sobie poradzi"). Dzieci bez rodziców, którym przyszło wychowywać się w rodzinach zastępczych, dzieci zbyt przez rodziców rozpieszczone, albo te trzymane zbyt krótko. Dzieci rodziców nieobecnych emocjonalnie i niedorosłe dzieci alkoholików. Dzieci polskie, romskie i ukraińskie. Jest z czego wybierać. Wreszcie dzieci, które wrzucone w grupę składającą się z powyższych przypadków, zaczną zachowywać się w nieprzewidywalny dla nikogo sposób. Każdy jest inny, a inny nie znaczy gorszy... inny znaczy inny.
Grupa w akcji. Fot. Aleksandra Staszczyk |
PO DRUGIE - DYNAMIKA GRUPY
Różnorodność i nieprzewidywalność zestawu uczestników oraz tego, jak na siebie zareagują, wymusza na prowadzącym takie skonstruowanie planu zajęć, w którym znajdzie się miejsce na każdą z możliwych inności. Oczywiście, muszą być jakieś punkty, do których z grupą zmierzamy i do których, jeśli dobre wiatry pozwolą, uda nam się dopłynąć. Przede wszystkim jednak musimy zadbać o atmosferę na statku (że pozwolę sobie pozostać w tej marynistycznej metaforyce). Oznacza to, że konieczne będzie dostrzeganie potrzeb każdego z uczestników zajęć z osobna, przy jednoczesnej próbie wplecenia poszczególnych osób w całość grupy i w proces. Zadanie to przypomina czasem pracę sapera, który nie dość, że sam lawirować musi przez minowe pole, to jeszcze identyfikować i rozbrajać miny. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że możemy posiadać cały wachlarz narzędzi i trików, których nauczyliśmy się wcześniej, ale kiedy przychodzi co do czego, naszym najważniejszym narzędziem jest otwartość na drugiego człowieka, chęć rozmowy i empatia.
Kiedy myślę o czasie spędzonym z dzieciakami podczas Lata w Teatrze, najlepiej nie wspominam tych momentów, w których działy się zajęcia, ale tych, w których musieliśmy zrobić krok w tył, bo akurat wybuchła jakaś chryja (a to ktoś kogoś obraził, a to ktoś kogoś popchnął, albo po prostu zagalopował się gdzieś daleko podczas wykonywania zadania). Wtedy włączał się cały geniusz czy to Agnieszki, czy Piotra, którzy albo brali sytuację i wykorzystywali ją jako paliwo do zajęć, albo pauzowali proces, żeby skupić się na grupie i na poszczególnych uczestnikach. Wtedy z małego człowieka potrafiło wylać się tyle szczerych emocji, że nie sposób odgadnąć, gdzie pomieściło się to wszystko. Niektóre wypowiedzi do dziś we mnie rezonują.
Chłopaki w akcji. Fot. Aleksandra Staszczyk |
Przyznam, że najbardziej lubiłem przyglądać się takim sytuacjom z boku. Kiedy np. Weronika siadała ze swoimi podopiecznymi i zaczynały się poważne rozmowy o życiu. Zazwyczaj mogłem się temu przyglądać zza szklanych drzwi, więc nie słyszałem słów, ale to jak emocje odbijały się na twarzach dzieciaków, jak przytakiwały, kręciły głowami, albo gestykulowały mówiło samo za siebie. Były tam w 100%, bo Weronika zrobiła dla nich miejsce.
Budowanie grupy i budowanie jednostki w grupie to nie tylko wspólne wykonywanie zadań, ale też miejsce na rozmowę, miejsce na uwagę dla każdego z osobna. Każdy może wnieść coś do grupy, jeśli tylko mu na to pozwolimy. My, prowadzący, mamy ten dar schowany w kieszeni. Ważne, żebyśmy potrafili wyciągnąć go w odpowiednim momencie.
PO TRZECIE - PROWADZĄCY
Lubię etymologię słowa pedagog. Paidagogos to z greckiego ktoś, kto prowadzi dziecko. Co jednak znaczy "prowadzić". Podczas pracy przy "Zwierzakach Scenicznych", a także później, w rozmowach o "Inny nie znaczy gorszy" ugruntowało się we mnie przekonanie, że kiedy stawaliśmy przed grupą, to nie stawaliśmy jako nauczuciele, czy edukatorzy, ale przede wszystkim jako artyści swoich dziedzin. Agnieszka Batóg (poza tym, że z Weroniką ogarniały całość) była reżyserką, Agnieszka Dwojak - tancerką, Piotrek Myszczyszyn - cyrkowcem, Magda Piętnoczka - aktorką, Marta Michalska - mimką. Żeby wymienić tylko niektóre z zaangażowanych osób. Nawet ja, przy całym moim belferskim zacięciu, kiedy prowadzę zajęcia, jestem przede wszystkim opowiadaczem. Mam poczucie, że to jeden z podstawowych warunków dobrej pracy z teatrem. W pierwszej kolejności jesteśmy specjalistami w swoich dziedzinach, a dopiero w drugiej możemy się tym podzielić. Może to jest gwarancja naszej szczerości jako prowadzących. Zrobiliśmy swoje w swoich dziedzinach, więc mamy coś do powiedzenia.
Piotrek Myszczyszyn w akcji. Fot. Konstancja Lasota |
PO CZWARTE - PO CO TO WSZYSTKO?
No właśnie. Tylko po co mówić? Po co dzielić się tym, co wypracowaliśmy z dzieciakami, które czasem nawet nie są tym zainteresowane? Odpowiedzi jest kilka, więc pozwólcie, że podzielę się tymi, które według mnie są najważniejsze. Najważniejszą jest: człowiek. Ten uczestnik, który przez chwile może znaleźć się w przyjaznym otoczeniu, w którym nikt nie będzie go osądzał, w którym będzie czuł wsparcie, pomimo całego bagażu, z jakim się zjawił. Może przez to, że ktoś się nad nim pochyli (i nie, nie chodzi tutaj o patrzenie z góry na poszkodowanego, ale na pochylanie się nad dostrzeżonym w trawi skarbem), zrobi dla niego specjalne miejsce i doceni, gdzieś w małej głowie, albo w małym serduszku zrobi się przestrzeń na wrażliwość. Nawet jeśli nic nie wyniesie z teatralnej części zajęć, zrealizuje się w grupie, wzmocni i zabierze ze sobą w świat choć odrobinę wrażliwości. To już i tak będzie dużo.
Czasem wystarczą małe gesty, żeby kogoś wzmocnić. Pozwoliliśmy na przykład skorzystać najstarszej z uczestniczek z profesjonalnego wizażu scenicznego. Niby nic, ale to było dla niej tak ważne, że zbrodnią byłoby jej odmówić. Zresztą, gdybyście widzieli metamorfozę w zachowaniu, jaka potem nastąpiła...
Warsztaty to spotkanie, co ważne jest szczególnie teraz... tzn. nie w czasie pandemii, ale w czasach, gdy coraz większa część naszego życia przenosi się do sieci. To poligon, na którym trenować można swoje społeczne umiejętności, bezpośrednią komunikację i uczyć się drugiego człowieka. Z perspektywy czasu, to może być jedna z największych wartości, jakie mali uczestnicy wyniosą z pracy nad swoją opowieścią, czy etiudą.
Marek Stawarz w akcji. Fot. Konstancja Lasota |
Praca ze sztuką otwiera. Uczy wrażliwości, uczy odbioru kultury, w tym przypadku teatru. Daje pewność siebie, pokazuje nowe, nieuświadomione wcześniej talenty. Inspiruje. Pewien chłopak z grupy Marty nie dość, że wkręcił się w pantomimę, to odkrył w sobie cechy lidera. Pod każdym zadaniem może skrywać się coś więcej i tylko dzięki wrażliwości prowadzącego, to może wyjść na zewnątrz.
I jeszcze coś. Rozmowa. Nie wiem, czy uczymy rozmawiać, ale stwarzamy do tego przestrzeń. Poprzez słowo, ale też ruch, gest, narzędzia, które w swojej pracy wykorzystujemy. A nade wszystko poprzez stworzenie przestrzeni dla każdego z uczestników. Nawet jeśli każdy jest inny.
Bo jeśli inny nie znaczy gorszy, a po prostu inny, to naszym zadaniem jest wysłuchać go na równych prawach. I mam nadzieję, że to udało się nam zasiać w naszych uczestnikach.
PO PIĄTE - KRUCHOŚĆ PROCESÓW
Jak już wspomniałem - w swojej pracy jesteśmy trochę jak saperzy. Jeden niewłaściwy ruch, jedno źle wypowiedziane słowo i cały misternie budowany proces obraca się w perzynę. Inna metafora, która przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o warsztatach, to praca ogrodnika. W zasadzie dajemy naszym uczestnikom jedynie ziarenka, z których być może coś wykiełkuje. Do tego jednak potrzebne są optymalne warunki. I już przy wyborze partnera do projektu warto sobie ułatwiać życie. Czasem od marmurów i kryształowych żyrandoli milsze są murale, skromne sale i wielkie serca współorganizatorów.
Naszym zadaniem jest dbać o uczestników (co samo w sobie zżera tyle energii, że redbulle, kawa i batoniki przestają pomagać), a nie użerać się z tym, czy pieczątka przybita jest krzywo, albo czy można skorzystać z dodatkowego krzesła. To trochę tak - jeśli zadaniem prowadzących jest budowanie przyjaznej atmosfery, to dobrze, żeby sami prowadzący też czuli się mile widziani. Dlatego ważny jest dobry partner projektowy. Powtórzmy: ważny jest dobry partner projektowy. Dbajmy o swoją energię.
PO SZÓSTE - ZIARENKA
Nie wiadomo, co zostanie z naszej pracy, ale chyba nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest proces sadzenia tychże. Jeśli coś wyrośnie, świetnie, jeśli nie - cóż. Nie zawsze się udaje. Może jeszcze nie nadszedł ten czas, a może tamto zasadzone przez nas ziarenko stanie się świetnym nawozem dla innego, które zasadzi ktoś inny. Jednak w całym tym procesie jest jeszcze jeden istotny szczegół - radość ogrodnika. To, że pomimo zmęczenia, jakie niesie ze sobą praca, pomimo wymagających uczuć uczestników i zawiłości w dynamice grupy, możemy być częścią procesu, możemy patrzeć, jak coś się zaczyna, przebija przez glebę i wystawia z niej pierwsze listki. Delikatne, wrażliwe na każdą zmianę temperatury czy powie wiatru, ale jednak wzbijające się ku słońcu.
Aga Batóg... po akcji. Fot. Krzysztof Bętkowski. |
Obserwowanie tego procesu potrafi napełnić ciepłem i sensem. Wiele z tego, co wydarza się podczas warsztatów nie da się opowiedzieć na zewnątrz, ale to w nas zostaje. Czasem w postaci refleksji, częściej - niewysłowionego uczucia, że zrobiliśmy coś dobrego, że zrobiliśmy coś ważnego, że zrobiliśmy coś dla drugiego człowieka. Coś, co, być może, zmieni jego życie.
Na koniec zobaczcie jeszcze jak Zwierzaki wyglądają w ruchu:
Projekt „Inny nie znaczy gorszy - podobieństwa i różnice, czyli edukacja przeciw dyskryminacji” prowadzony jest przez Fundację W TO MI GRAJ i dofinansowany z budżetu Miasta Katowice.
Komentarze
Prześlij komentarz