WIĘCEJ MOCY (o mojej sztuce opowiadania)
Foto z archiwum Lufcika na Korbkę (autor: Konstancja Lasota z LifeStory) |
Na warsztacie: sztuka opowiadania, storytelling, na scenie, sztuka przemawiania, sztuczki, wystąpienia publiczne
Ostatnio pisałem o "zbieraniu poziomek", czyli o tym co zrobić, kiedy podczas przemawiania wasz wzrok zacznie się ślizgać po podłodze w poszukiwaniu słów (tekst znajdziecie TUTAJ). Dziś będziemy kontynuować temat przekuwania błędów w mocne strony, a głównym zagadnieniem będzie ukrywanie się przed publicznością - za pulpitami, statywami i własnym ciałem.
Tacy sami, a ściana między nami
Zacznijmy od wykorzystania pulpitów. Zostały stworzone po to, żeby mówca miał gdzie położyć kartki z notatkami, postawić szklankę wody i podeprzeć się podczas przemawiania. Niestety stanowią też barierę dzielącą mówcę i słuchaczy. Bardzo łatwo z trybu "oparcie" można przejść w tryb "osłona", za którą można się schować przed spojrzeniami. To samo tyczy się statywów albo na przykład stojących na scenie krzeseł.
Powiem szczerze, nieczęsto zdarzają mi się pulpity, bo jednak opowiadanie historii rządzi się swoimi prawami, ale kiedy już muszę stanąć za czymś, co dzieli mnie od słuchaczy stosuję dwie sztuczki, które ustrzec mnie mają przed "chowaniem się".
Po pierwsze, jeśli to pulpit, wyobrażam sobie, że moim zadaniem jest wgnieść go w ziemię, bo jest przeszkodą między mną a moimi słuchaczami. Sprowadza się to zwykle do mikroruchów - np. dociskania blatu do podłoża, ale dzięki temu wytwarza się pewna bardzo ważna intencja: chęć skrócenia dystansu, przejścia do moich słuchaczy. Może tego nie widać, ale słuchacze zazwyczaj czują takie rzeczy. Efektem ubocznym jest zaś to, że przeszkoda stojąca między mną a widownią wyzwala dodatkową moc.
Po drugie, każdy obiekt, o który możemy się podeprzeć może być dla nas po prostu dodatkową nogą. A każda dodatkowa noga, to stabilniejsza pozycja i większy spokój. W tym wypadku wystarczy, że zdamy sobie sprawę z tego, że stoimy stabilniej. Warto wzmocnić takie poczucie jakimś wyobrażeniem.
Dla przykładu, kiedy stoję przy mikrofonie, lubię chwycić jedną ręką statyw i przez chwilę pomyśleć, że jestem rock manem, który zapowiada kochany przez wszystkich hit. Ta myśl daje poczucie komfortu, a ręka na statywie połączenie z "trzecią nogą".
Więcej mocy!
Drugi błąd, na którym możemy wybudować całkiem solidne narzędzie wzmacniające to naturalna tendencja do krycia się za własnym ciałem. Kiedy trema występu nas zżera, zdarza się, że krzyżujemy ręce, albo nogi, żeby odgrodzić się od publiczności. To pokazuje naszą sceniczną niepewność, a przez to podważa naszą wiarygodność jako mówców i specjalistów. Słusznie więc podręczniki dotyczące występów publicznych piętnują takie zachowania.
Co jednak zrobić, kiedy wiemy, że na 99% skrzyżujemy nogi, ręce, albo wykonamy inny stresowy, niepożądany gest?
Moja propozycja jest taka, żebyśmy inaczej ten gest "zaprogramowali". Dokonali pewnego mentalnego przestawienia, które pozwoli nam z takiego gestu czerpać siłę. Sztuczka składa się z trzech etapów, ale żeby zadziałała - przede wszystkim musimy zdawać sobie sprawę z występowania stresowego odruchu obronnego. NASZEGO ODRUCHU! Warunkiem sine qua non jest więc nasza świadomość scenicznych nawyków.
Ciało zacznie reagować w niekontrolowany sposób w momencie, kiedy poczuje zagrożenie, albo - innymi słowy - będzie potrzebowało więcej mocy, żeby poradzić sobie z sytuacją. Skorzystajmy z tego!
Pierwszym etapem sztuczki jest więc uświadomić sobie, że teraz potrzebuję mocy i... uwaga uwaga: ta właśnie pozycja da nam potrzebną moc.
Pozycja stresowa w ten sposób przestanie być pozycją obronną, a pozycją kumulowania energii. Kumuluję energię, żeby za chwilę eksplodować.
To jednak nie wystarczy – nasze ciało bywa łatwowierne, ale nie aż tak. Żebyśmy naprawdę uwierzyli w to, że teraz jest moment kumulowania siły (a nie obrony), warto wzmocnić dany gest. Jeśli na przykład krzyżujemy ręce na piersiach, na moment dociśnijmy je mocniej do siebie. Pójdźmy w ekstremum!
Będzie to miało dwa skutki. Po pierwsze nasz mózg da się o wiele łatwiej przekonać, że mamy pełną kontrolę nad sytuacją, po drugie zaś - publiczność zupełnie inaczej odbierze nasze zachowanie. Nie będziemy tymi, którzy się wycofują, ale tymi, którzy przygotowują się do ataku. I to prowadzi nas do fazy trzeciej:
AKCJA! Zebraliśmy energię, więc teraz możemy ją oddać swojej publiczności. Czasem może to być eksplozja gestu albo słowa, a czasem przejście od kondensacji do rozluźnienia. Obie rzeczy się sprawdzają, bo obie oznaczają zmianę jakościową w naszej obecności na scenie.
Podsumowując: gdy zdamy sobie sprawę z tego, że właśnie dopadł nas stres, mówimy sobie, że to jest właśnie nasza pozycja mocy (sugestia), następnie wzmacniamy gest fizycznie (najprościej przez dodatkowe napięcie mięśni), a potem puszczamy i wykorzystujemy zebraną w ten sposób energię. Całość nie traw dłużej niż dwie sekundy, a daje solidnego kopa.
Przy okazji - wygooglujcie sobie Technikę Jacobsona. To z niej wziął się pomysł na ten trik. Poza tym to chyba moja ulubiona z technik relaksacyjnych. Skuteczna, szybka i w dużej mierze oparta na badaniu odczuć ciała.
Podsumowanie - sztuczki i przekonania
Myślowe sztuczki to potężne narzędzie w przerabianiu przeszkód na atuty sceniczne. Żeby dobrze zadziałały, musimy obserwować nasze ciało i zdawać sobie sprawę z naszych scenicznych przypadłości.
Jest jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz, która leży u podstaw dobrego wystąpienia: nasze przekonanie, że przychodzimy do publiczności z czymś naprawdę ważnym. Bez tego nie będziemy mieli motywacji, by przekraczać bariery, które od słuchaczy nas dzielą i wszystkie triki pozostaną tylko bezcelowymi trikami.
Życzę Wam zawsze dobrego celu wystąpienia, spokoju podczas mówienia i tego, żebyście z przedstawionych wyżej trików musieli korzystać jak najmniej.
Wasz
Gadający Świstak
Komentarze
Prześlij komentarz