Do Wałbrzycha trafiłem przez Agnieszkę Batóg, która tak lubi to miasto, że mówi o nim pieszczotliwie „Wałbrzyszek”. Dlatego uparła się, że kolejny spacerownik zrobimy właśnie w tym mieście. Żeby było zabawniej, chciała go oprzeć na prozie Brunona Schulza - patrona roku. Moim zadaniem było zrobienie wizji lokalnej i wyszukanie zakamarków, w których słychać choćby szept Schulza.
W takich przypadkach chodzi przede wszystkim o próbę zaprzyjaźnienia się z duchem miasta. Z jednej strony przemaszerowanie przez najważniejsze atrakcje, z drugiej - po prostu zagubienie się w przypadkowych uliczkach. Powiedzenie Wałbrzychowi "Prowadź!" i pokorne poddanie się jego wskazówkom z nadzieją, że ten duch miasta będzie dla nas łaskawy.
Przyjazd i Piaskowa Góra
Mam wrażenie, że pierwszym miejscem, w którym udało mi się tego ducha dostrzec była Piaskowa Góra - monumentalna zbieranina bloków w pastelowych kolorach, która rozsypała się po krajobrazie, jakby jakieś dziecko nieopatrzeni trąciło pudło z klockami Lego. I pewnie nie zwróciłbym na to miejsce uwagi, bo ileż podobnych osiedli rozsianych jest po całej Polsce, ale to, w jaki sposób Piaskowa Góra obrosła kolorami, i to, jak dużo przestrzeni dla siebie zagarnęła, sprawiło, że całość stała się hipnotyczna. Mówiła: "Patrz na mnie!" A potem dodawała: "Jestem, jaka jestem". Miała rację, że upominała się o moją uwagę. Nic dziwnego, że Joanna Bator upodobała sobie to miejsce w swoich książkach (jedna zresztą nosi tytuł Pisakowa Góra). "Oto ja" - po raz pierwszy usłyszałem cichy szept wałbrzyskiego ducha.
Na wjeździe do miasta - korki. Wrocławska była remontowana, do tego jakiś niezbyt ogarnięty kierowca postanowił, że zrobi lewoskręt w miejscu niedozwolonym. Ktoś trąbił, ktoś inny próbował przecisnąć się koło zawalidrogi, deszcz delikatnie zaczął spływać po szybie mojego samochodu. Wreszcie lewoskręciarz dał za wygraną i ruszył przed siebie, a my za nim. Pomalutku, tip topami. Po lewej blok mieszkalny pokryty olśniewającą szmaragdową mozaiką. Kawałek dalej kolejny budynek o podobnej fasadzie. Gdyby warunki na drodze były lepsze, oba budynki pewnie umknęłyby mojemu wzrokowi. "Oto ja..." szepnął duch Wałbrzycha.
Foto: Krzysztof Bętkowski
Chwilę później mijałem budynek dworca kolejowego Wałbrzych Miasto, przypominający raczej budynek uzdrowiska (tym zresztą dawniej był) z kosmykiem zegara wystającym z rudej kopuły. Zacząłem się zastanawiać, jak powinno się poznawać nowe miasta. Czy może jednak to kolejowe dworce nie powinny być punktem startu - przynajmniej dla tych, którzy (tak, jak ja) przybyli odnaleźć ducha miasta. Samochód odcina nas od detalu, każe skupić się na tym, co przed nami, ogranicza naszą uwagę jedynie do koryta jezdni. Czasem może będziemy mieć szczęście i ktoś zastawi nam drogę przy budynku o szmaragdowej fasadzie, ale ile podobnych umknie tylko dlatego, że pędzimy z prędkością dalece przekraczającą prędkość spaceru? Postanowiłem, że przejdę się po Wrocławskiej następnego dnia... w ramach zadość uczynienia.
Stara Kopalnia
Moją bazą wypadową była Stara Kopalnia. Tutaj mieści się WOK, tutaj całkiem przyjemny hotel. Wałbrzych ze swoją przeszłością mógłby zostać przeniesiony na Górny Śląsk i nikt nie zauważyłby, że to miasto jest nietamtejsze. Było tu siedem kopalń, były wielkie przemysłowe rody niemieckie, ba - była nawet ta sama Daisy, co w Pszczynie. Dziś z tej przeszłości miasto próbuje zrobić swój atut, co również jest pewną stałą górnośląskich, poprzemysłowych miast.
Wizytówką tej zmiany jest dla miasta właśnie Stara Kopalnia, utworzona w miejscu dawnej kopalni Julia. Jest to na pewno piękny obiekt, świetnie zorganizowany i przemyślany. Poza muzeum znajdują się tu restauracja, hotel, Wałbrzyski Ośrodek Kultury i kilka innych przystosowanych do szerzenia kultury jednostek - pełna nazwa to zresztą Stara Kopalnia, Centrum Kultury i Sztuki.
Czy robi wrażenie? Na pewno nie ma się czego wstydzić i śmiało mógłby stanąć w szranki chociażby z zabrzańską Guido, choć myślę, że to nie jest pytanie do mnie, bo jednak przyjechałem z Górnego Śląska i zbyt często zdarza mi się odwiedzać podobne obiekty ze względów zawodowych. Przez to też moje oko po prostu przyzwyczajone jest do podobnej infrastruktury i nie potrafi jej odpowiednio docenić. Musicie sami się tam wybrać, sami ocenić, sami spróbować usłyszeć tam wałbrzyskiego ducha.
Na pewno warto pomyśleć o Starej Kopalni jako o miejscu wypadowym do zwiedzania miasta. Tamtejszy hotel jest naprawdę porządny. Do tego, to jedna z czterech wielkich atrakcji Wałbrzycha. Poza Kopalnią jest jeszcze Muzeum Porcelany, Palmiarnia i creme de la creme czyli Zamek Książ.
Książ i Palmiarnia
W to, że Książ jest spektakularny, nie ma co wątpić. Wznoszący się ponad linią lasu zamek zgrabnie odcina się na tle nieba. Pomimo swojego ogromu (to największy zamek w województwie) sprawia wrażenie przytulnego. Poza tym widok z okien górnych pięter musi zadowolić każdego estetę. Do tego kolejne sale pełne są przepychu i elegancji w najlepszym guście. Gust ten zresztą należał do Księżnej Daisy von Pless, która ukochała to miejsce, jak żadne inne na świecie. To tutaj uciekała od zgiełku życia w Pszczynie, tutaj też urządzała uczty, na których rozstrzygały się losy ówczesnego świata. Niestety, nie dane jej było zaznać tutaj wytchnienia. Ta kobieta wielkiej urody, wielkiej roztropności i wielkiego serca, swoimi działaniami dość znacząco zaszła za skórę nazistom, którzy usunęli ją z zamku (ten miał stać się siedzibą Hitlera). Schyłek życia Księżna spędziła osamotniona, w willi w ogrodzie pałacu Czettritzów w Wałbrzychu (obecnie przy ul. Moniuszki).
Foto: Krzysztof Bętkowski
Ja też nie znalazłem ukojenia w czasie zwiedzania tego wspaniałego obiektu. Z jednej strony przeszkadzał mi zacinający deszcz, z drugiej rozkrzyczana wycieczka, która skutecznie zabijała przyjemność obcowania z tym miejscem. Książ zasługuje jednak na drugą szansę i kiedy tylko wrócę do Wałbrzycha, zdecydowanie odwiedzę to miejsce ponownie.
Ukojenie przyszło do mnie dopiero w Palmiarni, która zaoferowała mi delikatny półmrok dżungli, szemranie wody, a dalej wygłupiające się na swoim lemurzym gaju lemury katta i zapach czerwca na Sardynii w sekcji śródziemnomorskiej. A to wszystko w akompaniamencie dudniących o szyby szklarni kropel deszczu. Choć to miejsce jest w Wałbrzychu, poczułem, że wypadam na moment z czasu. Lubię wypadać z czasu.
W tamtejszej kawiarni wypiłem kawę i ruszyłem dalej - do Muzeum Porcelany.
Muzeum Porcelany i Park Sobieskiego
Podczas kawowej przerwy przypomniało mi się, że przecież przyjechałem do Wałbrzycha szukać nie tylko ducha miasta, ale i tych połączeń, które będą mogły pożenić miasto z Schulzem. Tymczasem kolejne odwiedzane przeze mnie miejsca na tyle potrafiły zaprzątnąć moją uwagę, że mniej myślałem o drohobyckim pisarzu. W dalszą drogę ruszyłem więc z postanowieniem, żeby tego Schulza znaleźć.
Niestety - w Muzeum Porcelany, choć duch Wałbrzycha wychylał się zza każdej filiżanki, nie potrafiłem znaleźć nic Schulzowskiego. Być może dlatego, że ten artysta kojarzy mi się raczej ze sztuką odpadu - sparciałymi suknami, niedosztukowanymi manekinami, czy kobietami o wybujałych kształtach, które młodzi chłopcy wymykają się podglądać przez dziurkę od klucza. Tymczasem eksponaty w wałbrzyskim Muzeum Porcelany to misterne, delikatne i pięknie zachowane dzieła sztuki, które swoimi artystycznymi liniami przypominają raczej ruchy dłoni baletnic, niż zagmatwany szyk schulzowskiego zdania.
Do tego teren wokół obiektu jest bajeczny (a przynajmniej tak bym pomyślał - gdyby nie deszcz). Podobnie zresztą jak w przypadku Starej Kopalni... ale to tak na marginesie.
Foto: Krzysztof Bętkowski
Dawna nazwa Wałbrzycha, Waldenburg, czyli "leśny gród", zobowiązuje do odwiedzenia jednego z miejsc, które buduje dzisiejszą tożsamość Wałbrzycha - Parku Sobieskiego. Może jest tam niezbyt turystycznie, ale przecież to właśnie w takich miejscach mieszkają duchy miast, prawda? To w takie miejsca udają się lokalsi w swój wolny dzień albo chociaż popołudnie. To stąd można spojrzeć na miasto z góry i powiedzieć, "Patrz, to mój Wałbrzych", a potem wolnym krokiem udać się do znajdującego się tu schroniska PTTK Harcówka na gorącą czekoladę... albo skorzystać z punktów gastronomicznych rozsianych na obrzeżach. Jest tu wszystko, żeby poczuć się swojsko. Stoły do szachów, chińczyka czy ping-ponga, place zabaw, fontanny, świetnie przygotowane ścieżki edukacyjne i wspaniały wąwóz. Tu można zniknąć na długie godziny zapominając, że jest się w centrum drugiego co do wielkości miasta Dolnego Śląska. I tylko czasem gdzieś między drzewami migną dachy miasta i wtedy "Oto ja" niespodziewanie wpadnie w ucho.
Duch miasta
Chciałem wracać do hotelu, ale wizyta w parku Sobieskiego sprawiła, że postanowiłem jeszcze pokluczyć po uliczkach Wałbrzycha. Odwiedzić Rynek i drugi rynek (Plac Magistracki) i po prostu dać się ponieść plątaninie uliczek. Pomimo deszczu i zmęczenia, miasto porwało mnie na kolejne godziny. I co zakręt słyszałem tylko ciche "Oto ja". Przy Teatrze Lalki i Aktora pomyślałem nawet "Hej! Tutaj jest całkiem schulzowsko", a potem to samo pomyślałem wędrując ulicą Narutowicza i jeszcze na ulicy prowadzącej do Teatru Szaniawskiego (Zajączka). I dalej przy wielkim muralu z psami, który górował nad placem zabaw przy ulicy Słowackiego. Miasto zaczęło się splatać w jeden, żyjący organizm, powtarzający raz po raz: "Oto ja, oto ja, oto... ja...".
Zapadł wieczór, rozpadało się na dobre, a ja siadłem do komputera, żeby przesłać Agnieszce swoje przemyślenia na temat miasta. Odpaliłem nowy dokument tekstowy i napisałem: oto ja...
Nie, nie przemówił przeze mnie duch Wałbrzycha. Raczej w tej swojej wędrówce przez kolejne ulice, przez deszcz, Schulza i rozwrzeszczanych turystów w Książu, udało mi się poczuć moment. Mój własny moment w tym mieście. Wypaść z czasu i być w nim jednocześnie. I chyba o to w tym wszystkim chodziło. Po mnie przyjadą inni - Agnieszka, Michał Wajdzik-Radziejowski, Kinga Szema, spotkają tu grającego w musicalu „Daisy” Wojtka Marka Kozaka, i wspólnie połączą moją wizję lokalną ze swoją artystyczną. Zrobią to po swojemu i, być może, też dostrzegą ducha miasta. Ale będzie to inny duch - ich duch.
Pożegnanie
Przed wyjazdem wstąpiłem jeszcze raz do Palmiarni, żeby na chwilę wypaść z czasu. Woda szemrała jak poprzednio, lemury wygłupiały się na swoich wybiegach, kawa była mocna i aromatyczna. Przez szyby oranżerii wdzierały się do środka nieśmiałe, pożegnalne promienie słońca.
- Do zobaczenia - pożegnałem ducha Wałbrzycha.
- Do zobaczenia - odpowiedział.
Tekst Powstał w ramach zadania "Uliczne Spotkania. Fabularyzowany Spacerodźwięk".
Projekt "Uliczne Spotkania. Fabularyzowany Spacerodźwięk" zrealizowała Fundacja w To Mi Graj, a dofinansował Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego.
Komentarze
Prześlij komentarz