WTORKOWA PORCJA OPOWIEŚCI - PAN ROMAN (CZ. I)
Szanowni,
tak jak Wam to obiecałem, przez czas wakacji pojawiać się będą na blogu historie zasłyszane - takie, które wypłynęły na powierzchnię w czasie minionego tygodnia i które w jakiś sposób mnie urzekły. Czy będą spektakularne? Zobaczymy, co przyniesie los. Na pewno ta dzisiejsza należy do tych bardziej kameralnych. A jej bohaterem będzie Pan Roman.
Wszystko zaczęło się od tego, że kumpel złapał na maskę samochodu łanię. Stała sobie na ciemnej drodze i zupełnie nie wiedziała, jak poprawnie łapać stopa. Skończyło się to tak, że jakiś pan jeleń został wdowcem, a samochód kumpla zwinął się w harmonijkę. Kumplowi nic się nie stało.
Po oględzinach okazało się, że przy odrobinie wysiłku i sprowadzeniu kilku części uda się auto naprostować, a że kumpel żywił do niego raczej pozytywny stosunek, postanowił odratować ile się dało. Pozamawiał części, powymieniał co trzeba, poprostował gdzie się da, aż samochód zyskał mniej więcej ten sam kształt, co przed nocnym spotkaniem z łanią. Wreszcie nadszedł czas na przemalowanie części tak, żeby stanowiły spójną całość. I tu właśnie pojawia się Pan Roman (a przynajmniej tak na potrzeby naszej opowieści go nazwijmy).
Pan Roman ma siedemdziesiąt dwa lata i jest lakiernikiem, z tych, którzy cały swój fach noszą w opuszkach palców. Z tych, co to jadąc po równej powierzchni, doskonale wiedzą, że równa to ona jest tylko na oko, ale żeby była naprawdę równa, to szpachlę będzie trzeba położyć tu i tam. Z tych, którzy czują rdzę, tam, gdzie występuje dopiero potencjał rdzy.
Pan Roman to ktoś, kto zawsze ma dwie wiadomości - złą i dobrą. Pierwsza objawia się w słowach "Jezu, jak krzywo", druga w słowach: "spokojnie, to się zrobi". Do tego wszystkiego należy do osób dbających o pieniądze swojego klienta. Być może właśnie dlatego cieszył się w swojej okolicy niezwykłą estymą.
Jego własnymi pieniędzmi zarządzała jednak jego małżonka, która w czasie, kiedy pracował nad samochodem kumpla, pojechała akurat do sanatorium. Przy okazji zabierając Panu Romanowi większą część środków do życia. Żył więc z tego, co na bieżąco zarabiał.
I w zasadzie piszę o nim, głównie dlatego, że uwielbiam takie postacie. Są jak mityczni tytani, spowici mgłą przedwieków, o których wiemy, że istnieli, ale dziś stanowią jedynie odprysk jakiejś starej niecyfrowej mitologii, do której powoli tracimy dostęp i do której, przyznam, bardzo mi tęskno. Takie postacie jak Pan Roman niosą ze sobą pewną nieuchwytną jakość, która przewija się przez każde słowo opowieści o nim. Wiem, że może nie czuć tego w powyższych akapitach, ale kiedy kumpel nam o nim mówił, wstępowała w niego dziwna energia, jaką wcześniej zdarzało mi się słyszeć od osób, które spotkały akurat celebrytę, albo swojego idola. Albo które właśnie się zakochały.
Pan Roman jest lakiernikiem. Ma siedemdziesiąt dwa lata. Zna się na robocie. To wystarczy.
Wystarczy, żeby znalazło się dla niego miejsce na łamach tego bloga.
Na zakończenie scenka, ze spotkania kumpla z Panem Romanem:
Rozmawiają o sprawach związanych z odmalowaniem złaniowanego samochodu, gdy nagle Pan Roman pyta:
- Może jedzie pan zaraz do miasta?
- No mogę jechać - odpowiada kumpel.
- A mógłby mi pan przywieźć... czekolady? Takie z orzechami.
- No mogę - odpowiada kumpel.
- Bo widzi pan... każdy ma jakieś nałogi.
- No ma... - odpowiedział kumpel.
Czekolady przywiózł, a kiedy po południu jeszcze raz zahaczył o warsztat Pana Romana, zauważył, jak stary lakiernik z uśmiechem na twarzy coś przeżuwał.
- Jak tam? - zapytał kumpel, mając na myśli pracę nad samochodem.
- Jedną już zjadłem... - odparł Pan Roman - No... zostały jeszcze trzy kosteczki.
Wiem, że nie można tego wpisu nawet nazwać historią, ale bardzo chcę zachować Pana Romana w pamięci. I to jest moja metoda na to.
Gadający Świstak
Dzięki za uwagę i zapraszam za tydzień. A na koniec pozwolę sobie jeszcze na autopromocję:
Dwa tygodnie temu światło dzienne ujrzał mój ebook - DZIŚ JESTEŚMY TUTAJ. LISTY Z PODRÓŻY NIEWIELKICH. To zbiór listów, które były moimi ćwiczeniami z wrażliwości względem nowych miejsc. Znajdziecie tam trochę Toskanii, trochę Sardynii i trochę Peloponezu. Będzie Szlak Świętego Jakuba i wędrowanie bo zaśnieżonej Polsce. Zapraszam serdecznie do zakupu (kliknijcie na tytuł, albo TUTAJ).
PS. Kiedy skończyłem pisać tekst, odwracam głowę, a tam za oknem... łania. Chciałem zrobić zdjęcie, niestety zanim sięgnąłem po telefon - zwierzę czmychnęło w las.
Pozostałe części cyklu:
Część drugą - TUTAJ
Część trzecią - TUTAJ
Część czwartą - TUTAJ
Część piątą - TUTAJ
Część szóstą - TUTAJ
Część siódmą - TUTAJ
Część ósmą - TUTAJ
Część dziewiątą - TUTAJ
Roześmiałam się czytając rozmowę kumpla z Panem Romanem. Jak co to mnie też można takie czekolady 😅 Mam wreszcie trochę luzu, więc nadrabiam blog. Z ogromną przyjemnością jak zwykle!
OdpowiedzUsuń