WTORKOWA PORCJA OPOWIEŚCI - KAPLICZKA I WINNICA (CZ. IX)
Szanowni.
Jeśli śledzicie Wtorkową Porcję Opowieści, to pewnie zauważyliście, że w zeszłym tygodniu nie było wpisu. Wzięło się to stąd, że byłem na urlopie. Nie mam więc skrupułów, żeby w tym tygodniu wypuścić dwa wpisy z tej serii. Zwłaszcza, że dziś środa, a moje zwyczajowe obsuwy sprawiły, że to właśnie środa jest dla mnie wtorkiem.
Pierwszy znajdziecie TUTAJ.
A drugi – poniżej. Smacznego!
KAPLICZKA
W sobotę wybrałem się na wycieczkę kranojoznawczą po dzielnicy, w której mieszkam. Przewodnik opowiedział nam historię jednej z tutejszych kapliczek i właśnie ją, chciałbym Wam przytoczyć. Jego opowieść zaczynała się w okolicach wojny trzydziestoletniej, kiedy to we wsi (wtedy była tu wieś) stacjonowały oddziały Szwedów.
Wiadomo - jak gdzieś stacjonuje jakiekolwiek wojsko, to mieszkańcy nie mają łatwo. Żołnierz co chce, to zabierze. Nie prosi, nie pyta, wszystko jest jego. Tak samo postępowali Szwedzi. Żołnierze, poczynali sobie frywolnie do tego stopnia, że lokalna ludność nie wytrzymała i pewnej nocy po prostu chwyciła za widły, siekiery i inne gospodarskie gadżety, a potem wymordowała cały oddział.
Ciała żołnierzy wrzucono do zbiorowej mogiły za wsią i kiedy ktoś pytał, gdzie się podział oddział, to chłopi strugali jarząbka i mówili, a byli i se poszli. Na ślady zwłok trafiono dopiero dwieście lat później, kiedy las za wsią był już częścią wsi i kiedy budowano w tych okolicach nasyp kolejowy. Ktoś przypomniał sobie o oddziale, który "był, ale se poszedł".
Coś trzeba było z tymi kośćmi zrobić. Postanowiono że zakopią je pod lokalną kapliczką, gdzie zresztą pozostają do dziś. Zrobił się jednak problem, bo kości niekatolickie, niepoświęcone, więc i aurę złą rozsiewały. Tak przynajmniej myśleli miejscowi.
- Myślicie, że to prawda? - zapytał przewodnik.
- Gdzie tam, zabobon - odpowiedział ktoś z grupy.
- To patrzcie.
Zaczął wskazywać na kolejne bloki otaczające kapliczkę.
- Tu żona zadźgała męża pijaka... nożyczkami.
- A tu chłop się powiesił.
- A tu matka w depresji poporodowej udusiła swoje dziecko poduszką.
Lokalski, którzy byli na tej samej wycieczce dodali też kilka swoich historii. Zrobiło się tak przyjemnie upiornie. Serię niefortunnych zdarzeń zakończył, jak to w legendach, ksiądz, który poświęcił jeszcze raz kapliczkę. I od tamtego czasu był już spokój.
Na koniec przewodnik dodał:
- Może to szwedzkie kości, a może czarownica, którą utopiono w okolicznym stawie. A gdzie był ten staw? A tutaj. Wskazał na chodnik po drugiej stronie ulicy, dokładnie przy bloku, gdzie żona zabiła męża nożyczkami.
WINNICA
Druga historia należy do tych wyczytanych. Gdzieś pod koniec września mam opowiadać baśnie naszych wschodnich sąsiadów. Dorwałem więc przepiękny zbiór ukraińskich baśni, gdzie trafiłem na kapitalną historię z gatunku "świetna, ale mało opowiadała". Pozwólcie więc, że zostawię ją tutaj:
Mikołaj odziedziczył winnicę. Wybrał się na obchód, patrzy, a winnica zarośnięta dość wysoką trawą.
- Muszę wrócić tu jutro z motyką i wszystko przekopać - powiedział do siebie i odszedł.
Tak się złożyło, że w trawie mieszkały małe liski, które usłyszały słowa Koli i bardzo się przestraszyły.
- Uciekajmy! Był tu taki pan i powiedział, że jutro wróci z motyką. On nas zabije! - powiedziały, gdy wróciła ich matka.
Lisica spojrzała na odchodzącego mężczyznę i uśmiechnęła się:
- Nic się nie przejmujcie drogie dzieci. Ja go znam. To Mikołaj... on jest strasznie leniwy, więc bawcie się i nie zważajcie na jego groźby.
Lisiątka posłuchały matki i bawiły się jak dawniej. A Mikołaj, choć obiecał, że wróci z motyką następnego dnia, nie wrócił.
Przyszedł dopiero trzy miesiące później, kiedy trawa wyrosła jeszcze wyżej.
- Muszę wrócić tu jutro z kosą i raz na zawsze pozbyć się tego zielska - powiedział do siebie i odszedł.
Małe liski znów to usłyszały i znów się przeraziły.
- Uciekajmy! Był tu ten sam pan i powiedział, że jutro wróci z kosą. On nas zabije! - powiedziały, gdy wróciła ich matka.
Lisica znów je uspokoiła:
- Kochane dzieci, to Mikołaj. On jest bardzo leniwy. W ogóle się nie przejmujcie jego słowami i bawcie się dalej.
Liski posłuchały matki, a na powrót Mikołaja musiały poczekać kolejne trzy miesiące.
Kiedy Kola znów zjawił się w winnicy, trawa sięgała mu do ramion.
- Ojoj - powiedział do siebie - wyrosło tak, że jutro będę tu musiał wrócić z zapałkami i wszystko wypalić.
Małe liski powtórzyły to matce, na co ona odparła:
- Zabierajcie swoje rzeczy. Musimy uciekać!
- Ale dlaczego? - zdziwiły się liski - przecież mówiłaś, że Kola jest bardzo leniwy.
- Właśnie dlatego! - odparła lisica - Podpalenie trawy nie wymaga wysiłku, więc na pewno to zrobi.
Lisia rodzina uciekła, a Mikołaj wrócił następnego dnia i podpalił trawę... bo był leniwy.
***
Tyle, albo prawie tyle ode mnie. Bo jeszcze oczywiście będę Was zachęcać do Dziś jesteśmy tutaj.
Autopromocja.
Pamiętajcie o wakacyjnym ebooku - Dziś jesteśmy tutaj. Listy z podróży niewielkich.
Do poczytania nad basenem czy w samolocie, żeby dobrze nastroić się na urlop. Do pobrania TUTAJ.
Zapraszam również do poprzednich części cyklu.
A znajdziecie je:
Część pierwszą - TUTAJ
Część drugą - TUTAJ
Część trzecią - TUTAJ
Część czwartą - TUTAJ
Część piątą - TUTAJ
Część szóstą - TUTAJ
Część siódmą - TUTAJ
Część ósmą - TUTAJ
Część dziewiątą - TUTAJ
Komentarze
Prześlij komentarz