LEKCJA CZWARTA - ENTUZJAZM (10/10)

Lato w Teatrze, czyli przelewanie entuzjazmu na młodych ludzi, żeby oni mogli przelewać go dalej. 
dla: Lufcik na Korbkę (foto. Muzeum Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie)

Moja skuteczność w pisaniu urodzinowych postów jest tak ogromna, że niedługo dojadę do jedenastego roku pracy z opowieścią, a dopiero jestem przy czwóreczce. Nic tam! Życie pędzi, ale nie będziemy go przecież gonić. To nie jest walka na śmierć i życie, ale spokojny spacerek przez słoneczne popołudnie ze szklaneczką tonic espresso w dłoni, ze słomkowym kapeluszem nasuniętym na czoło i ciepłymi dźwiękami karaibskiej muzyki unoszącymi się gdzieś w tle. Nie ma tu miejsca na marsową minę i na smutne myśli - bo i po co...? 

Taki wstęp nie jest tylko i wyłącznie wymówką, ale raczej sprytnym zagajeniem, o czym będzie w dzisiejszym tekście. A będzie o... entuzjazmie... a dokładniej o tym, że entuzjazm to waluta, którą handluję jako opowiadacz historii. O sensach już pisałem (TUTAJ), ale ostatnio nachodzi mnie myśl, że poza sensem, jest jeszcze produkt, w którym opakowane są moje sensy. A tym produktem nie są same opowieści, ale entuzjazm właśnie. I owszem, to co robię to przede wszystkim szeroko rozumiany storytelling - opowiadanie, pisanie i edukowanie, ale jeśli nie ma w tym wszystkim entuzjazmu, to moje spotkania są jak jedzenie pozbawione wartości odżywczych. Mam też wrażenie, że nawet jeśli ludzie przychodzą na opowieści, to ostatecznie wynoszą coś innego. Moim obowiązkiem więc jest dbanie o to by w każdym słowie była choć szczypta entuzjazmu. I słowo obowiązek jest tutaj chyba najbardziej adekwatne. 

Żeby to dokładnie wyjaśnić, pozwólcie, że opowiem Wam o pewnej rozmowie: 

Jakiś czas temu rozmawiałem ze swoim przyjacielem, który jest policjantem. Opowiadał mi o tych wszystkich okropnościach, z którymi styka się na co dzień. O ludziach cierpiących przez innych ludzi i o ludziach zdemoralizowanych, którzy to cierpienie sprawiają. Trafił na jakąś sprawę, o której nie mógł za bardzo mówić, więc rzucał tylko półsłówkami, ale kiedy go słuchałem, dotarło do mnie, że wynik jego pracy zawsze będzie co najwyżej zerowy. Pracuje ze zbrodnią i nieszczęściami - to w nie wkłada swój wysiłek i to go energetycznie drenuje. I nawet jeśli odniesie sukces w śledztwie, to życiowo nie będzie to sukces, którym łatwo się z powrotem napełnić. Bo i jak? Przecież życia ofierze nie zwróci. Często nawet nie ograniczy strat... jedynie odkryje smutną prawdę minionych wydarzeń. I z tym zostanie. Minus i minus nie dają przecież plusa, tylko jeszcze większy minus. Gdzieś w opowieści mojego przyjaciela padło zresztą, że każde śledztwo jest jak wpadanie do dziury i mozolna próba wydostania się z niej. 

W kontekście pożyteczności społecznej - praca ta jest wyjątkowo ważna, ale w kontekście osobistym, widzę, jakie spustoszenia może wywołać we wnętrzu człowieka. 

I jeszcze raz Lato w Teatrze i jeszcze raz z Lufcikiem, tym razem w Pyskowicach. Dalsze nakręcanie entuzjazmu (Foto. Krzysztof Bętkowski - Teatr Zły)

Tamta rozmowa doprowadziła mnie do próby spojrzenia na różne zawody pod kątem tego, czy bardziej budują, czy raczej robią w człowieku dziurę. W głowie zacząłem też dla zabawy klasyfikować różne prace. Te które budują, te które są neutralne i te które są takim działaniem na deficycie jak opisany powyżej przykład - zasypywaniem dziury. Lekarz - zasypuje dziurę, bo próbuje z zepsutego zrobić naprawione (choć czasem potrafi nadsypać ponad powierzchnię olbrzymi kopczyk nadziei i drugiej szansy), policjant - wiadomo - dziura, księgowy - raczej neutralny (chyba, że mafii to wtedy nie), nauczyciel - buduje, pan od sprzedaży fotowoltaika - raczej w górę, pan od reklamacji - raczej w dół itd. Wszystko oczywiście wybitnie subiektywne i uproszczone. Zdaję sobie sprawę, że niektóre zawody mogą falować - czasem w górę, czasem w dół, a inne niezauważalnie wznosić się albo opadać w człowieku. Niemniej problem w mojej głowie zaczął się, kiedy próbowałem dopasować do tej klasyfikacji zawód opowiadacza. 

Mam bowiem wrażenie, że zawód opowiadacza i większość zawodów artystycznych leży gdzieś obok. Bo w zasadzie nic nie daje. Nie robię nic pożytecznego społecznie - z moich opowieści nie będzie leków, nie będzie szkół, ani nowych dróg. Raczej też nie uda mi się rozwiązać kwestii głodu, złapać morderców czy nawet ugasić pożaru. Więc co mogę? Jaka w ogóle jest wartość w tej mojej śmiesznej sztuce opowiadania historii?


Pracuj tak, żeby wszystko co robisz sprawiało twoim odbiorcom radość. Na przykład wyskocz przez okno (Foto. MBP Radzyń Podlaski)

I tu mogę wreszcie wrócić od tego od czego zacząłem - sprzedawania entuzjazmu. Opowiadacz i w ogóle artysta nie jest osobą, która sama ma coś zbudować, ale która swoimi działaniami ma wesprzeć tych, którzy działają w pozostałych kategoriach. Nie masz siły poza prostym: chodź, posłuchaj, ja cię zdopinguję, pokażę, że świat wcale nie jest taki czarny jak ci się wydaje. Dodam ci tej odrobiny mojego entuzjazmu, kiedy będziesz badać zbrodnie. Czujesz, że życie cię zdołowało - masz tutaj coś ode mnie. Może dzięki temu, dziura, którą wywierciło w tobie życie, będzie odrobinę mniejsza, odrobinę bardziej znośna. Albo nie chcesz już iść dalej w swoich badaniach, bo trafiłeś na mur. Chodź posłuchaj chwilę, ja dam ci tę siłę, która pomoże zrobić pół kroku do przodu. Tylko pół, ale może to pół pozwoli ci zamienić energię potencjalną w ruch. I coś zmienić. 

Ja sam może nigdy nie będę zmianą, ale tym delikatnym wiatrem, który pozwala zmieniać coś innym. Czasem popycha czyjś żagiel i przypomina o tym, jak fajna jest żegluga, albo nawet nic nie popycha, ale chłodzi twarz w zbyt gorący dzień i pozwala zaznać otuchy. I może to mało, ale z drugiej strony - zdarzają się chwilę, kiedy drugiemu człowiekowi tylko to jest potrzebne... odrobina entuzjazmu spływającego na niego z zewnątrz. 

Na koniec - jak sam napełniam swoje rezerwuary Entuzjazmu - z tymi ludźmi, czyli na festiwalu Puzzle Kultury (Foto. Alex Kwoka)


Mogę się absolutnie mylić, ale kiedy widzę siebie jako sprzedawcę entuzjazmu, czyli kogoś, kto swoimi działaniami wspiera działania innych - czuję się w obowiązku do dbania o swój własny entuzjazm. I mogę sobie pomarudzić kiedy przygotowuję się do zajęć (pozdrowienia dla Krzyśka z Lufcika), mogę zwyczajowo powiedzieć do żony przed wyjściem, że nie chcę do pracy, ale kiedy staję przed ludźmi mam przede wszystkim entuzjazm. Więcej - mam obowiązek entuzjazmu, niezależnie od tego jak się czuję, albo co myślę. I to stawia przede mną pewien dość ważny warunek - jeśli mam sprzedawać entuzjazm, to musi on być najwyższej jakości. Nie można być nieszczerym, bo ludzie to wychwycą, nie można też lecieć na pół gwizdka, bo ludzie wychwycą i to. Trzeba być zawsze na sto dziesięć procent. I jeśli się to udaje, mogę zarazić kogoś swoim entuzjazmem. 



Wasz 

Gadający Świstak

PS. 


Zapraszam też do nabycia książki Dziś jesteśmy tutaj, którą znajdziecie TUTAJ
(tak, to jest autopromocja). 

Komentarze

Popularne posty