BIELSKA PIOSENKA


Rudzielec przy Banialuce
Foto: Krzysztof Bętkowski


Dopadł mnie korek przed Czechowicami. W samochodzie Maria Koterbska śpiewa akurat, że to tylko strzęp melodii przywiany przez wiatr. Pięknie śpiewa, a ja próbuję sobie poukładać tę melodię, przez którą właśnie stoję w tym korku. Jej tytuł to “Bielsko-Biała”. Mamy razem z Lufcikami i fundacją W to mi graj przetańczyć to miasto, opowiedzieć o nim i to najlepiej w rytm piosenek Pani Koterbskiej, która w tym roku skończyłaby sto lat - stąd jej płyta w moim samochodzie. Zbieram więc gromadzone przez lata strzępy, oswajam Bielsko-Białą, układam miasto w bardziej zrozumiałą dla siebie piosenkę, a może nawet cały album. 

Bo z miastami jest trochę jak z piosenkami. Wpadają nam w ucho albo w oko i już po pierwszych dwóch, trzech taktach wiemy, czy nam się podobają, czy nie. Od razu słyszymy, czy dany kawałek nas uspokaja, wzbudza w nas niepokój albo dodaje nam energii. A potem ciało idzie za tym pierwszym wrażeniem i za każdym razem, kiedy słyszymy ten czy inny utwór, zaczynamy się utwierdzać w naszym pierwszym odczuciu. Zauważamy to, co do niego pasuje, odrzucamy zaś to, co kompletnie nie zgrywa się z rytmem, jaki na początku zauważyliśmy. 

Okładka


Bielsko-Biała w mojej głowie grało już od dziecięcych lat. Na ścianie w pokoju moich rodziców wisiał rysunek przedstawiający Zamek Książąt Sułkowskich. Elegancka, symetrycznie ułożona na papierze bryła budynku, równe schody i chaotycznie kreślona roślinność. Wszystko otoczone lekko wypłowiałym passe-partout. Rodzice wygrzebali ten rysunek z teczki mojej cioci, która narysowała go na jednym z plenerów architektonicznych i przez długi czas był to jedyny obrazek, jaki wisiał na ścianach naszego domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to za miejsce, że jego początki sięgają aż XIV wieku i że ten galicyjski sznyt fasady, który ciocia jako studentka kreśliła swoim piórkiem, został nadany budynkowi za kajzera, w latach 1855-1864. Dziś mieści się tam Muzeum Historyczne, gdzie można zapoznać się z pradziejami Podbeskidzia i wystawami sztuki polskiej i europejskiej obejmującej swoim zakresem dzieła tak stare jak sam zamek aż po XXI wiek. Poza kolekcjami w zamku znajdziemy też kilka pięknie zachowanych pomieszczeń z moim ulubionym Salonem Muzycznym na czele.

Kiedy byłem chłopcem, nie miałem pojęcia o tych wszystkich rzeczach. Po prostu chłonąłem rysunek mojej cioci, tak jak chłonie się okładkę płyty tuż przed otwarciem. 

Pierwszy dźwięk


Korek rusza i ja próbuję ruszyć, ale za szybko puszczam sprzęgło i mój samochód gaśnie. Łapię za kluczyk, żeby nie robić zatoru, odpalam i wtedy przypomina mi się kolejny takt tej melodii, którą jest w mojej głowie Bielsko-Biała. To lekko przepalony falset odpalanego Fiata 126p. Choć szanse, że ten, którym jeździliśmy były jak jeden do dwóch, w mojej głowie nasz Maluch zawsze był bielski. W produkcji tego samochodu wiodły bowiem prym Tychy, gdzie z linii produkcyjnej zjechało ponad dwa miliony sztuk kultowego Małego Fiata, podczas gdy bielska Fabryka Samochodów Małolitrażowych może poszczycić się ponad milionowym nakładem. I niby szansę na Tyszanina były znacznie większe, ale gdzieś w mojej małej głowie pojawiała się myśl, że lepiej mieć samochód z duszą z gór. 

Rudzielec przy Maluchu
Foto: Krzysztof Bętkowski

Poza tym, to Bielsko potrafiło koncertowo wyzyskać malucha do celów promocyjnych. Kiedy Tom Hanks wrzucił na swoje sociale kilka zdjęć,na których zachwycał się Małym Fiatem, Bielszczanie bardzo szybko na to zareagowali i wysłali aktorowi jeden egzemplarz tego samochodu w prezencie. Mistrzowskie zagranie marketingowe, zwłaszcza, że Maluszek Hanksa nie zniknął w jednym z hollywoodzkich garaży, ale dwa lata temu został wystawiony na aukcji charytatywnej i zebrał dla wojennych weteranów ponad 80 tysięcy dolarów. 

Niestety czas Małych Fiatów skończył się w 2000 roku, kiedy z linii tyskiej fabryki zjechał ostatni egzemplarz. Nasz Maluszek skończył się ciut wcześniej, kiedy to pewien kierowca Poloneza postanowił wjechać nam w silnik. I tak te pierwsze dźwięki mojej bielskiej płyty ucichły na złomie. Na szczęście zdążyły już wryć się w serce. 

Pierwsze kawałki


Pierwsze kawałki przyszły w liceum. Nasza polonistka, starała się uczyć nas kultury i wybierać dobre sztuki teatralne. I nie wiedzieć czemu nad wyraz często trafialiśmy z nią do Teatru Polskiego, czy Banialuki. To właśnie w tym drugim teatrze w mojej głowie zakiełkowała kiedyś myśl, że może scena to jest fajne miejsce i chciałbym się z nią kiedyś spróbować. Zresztą, coś jest w tym akurat teatrze, bo pomysłodawczyni tego projektu, Aga Batóg, po realizacji tam swojego stypendium nie potrafi przestać trajkotać, jakie to wspaniałe miejsce i jak inspirujące, i ile pomysłów wlało w jej głowę na przyszły rok... trzymam kciuki, żeby wyszło z tego to, o czym Aga mi opowiadała. I wracam do swojej historii: 

Kiedy już zacząłem stawiać swoje pierwsze kroki jako opowiadacz, z baśniami dla dorosłych przyjeżdżałem właśnie do bielskich kawiarni i klubów. Razem z przyjacielem opowiadaliśmy pod Teatrem Polskim i pamiętam, że był to jeden z najgorszych występów, jakie w życiu popełniłem, nie poszło nam tak, że do końca życia zapamiętam, jak bardzo może nie pójść na scenie. Ale jak to się mówi, pierwsze koty za płoty. 

I przy Teatrze Polskim
Foto: Krzysztof Bętkowski

Za to po występie przeszliśmy na drugą stronę ul. Zamkowej, a potem na Rynek, Celną, Cieszyńską, Schodową i już nie byliśmy już w naszej porażce scenicznej… Ba! Nie byliśmy nawet w Polsce. Nagle ogarnął nas duch CK, który emanował z poustawianych przy Rynku kamienic, już zanurzaliśmy się w miasto, które żyło małymi knajpkami, gwarem rozmów dochodzących z ogródków letnich, czy lekkim jazzem wylewającym się z nie wiadomo którego okna. Może przez to, że właśnie ten jazzowy kawałek zapadł mi w pamięć, a może przez coroczną Bielską Zadymkę Jazzową, miasto kojarzy brzmi dla mnie właśnie jazzem… 
 

Przeskakiwanie po trackach 


… jazzem i Marią Koterbską. Z tą drugą coraz bardziej, bo jednak ostatnio słucham jej na okrągło. Z głośników poleciało właśnie Wio Koniku. Nie lubię tej piosenki. Nie lubię jej ani w wykonaniu Marii Koterbskiej, ani Maryli Rodowicz. Przeskakuję więc po trackach. Szukam Chłopców z obcych mórz i myślę, że tak właśnie odbiera się miasta. Przeskakując uwagą od tego co lubimy, do tego co lubimy. Pomijamy zaś te kawałki, do których nie czujemy męty. Dam przykład:

Lubię Prywatne Muzeum Literatury im. Władysława Reymonta, w którym Pan Tadeusz Modrzejewski przepisuje ręcznie nasze rodzime klasyki, Studio Filmów Rysunkowych to zaś kawałek, którego mogę posłuchać, ale niekoniecznie będą go aktywnie szukać na playliście. I to pomimo tego, że przecież właśnie to miejsce fundowało dużą część mojego dzieciństwa, dając mi Reksia, Bolka i Lolka czy Porwanie Baltazara Gąbki ("Smoki, dopisz koniecznie Smoki" krzyczy Aga, mając na myśli Sceny z życia smoków), nawet pomimo tego, że do dziś noszę skarpetki ze Smokiem Wawelskim i Bartolinim Bartłomiejem herbu Zielona Pietruszka. Lubię plac Chrobrego, nie przepadam za Placem Św. Mikołaja, pomimo, że katedra stojąca na tym drugim to jeden z najbardziej imponujących budynków w całym mieście - myślę o nim jak o świetnym solo gitarowym, w dość zwykłym kawałku (w końcu sześćdziesięcio metrowa wieża to nie przelewki - góruje nad wszystkim). Albo Dom Tkacza - to świetne muzeum, które przypomina o tym, że Bielsko-Biała  było drugim po Łodzi zagłębiem włókienniczym na terenach dziś należących do Polski i warto to muzeum poznać poznać, ale czy do niego wracać? Na pewno znajdzie ono wielu swoich koneserów - ja do nich nie należę. Albo nad Szyndzielnię zawsze wybiorę Kozią Górę. Nie dlatego, że któreś jest gorsze czy lepsze, ale dlatego, że to właśnie te kawałki lubię najbardziej. I to jest dobre! 

I przy Studiu Filmów Rysunkowych
Foto: Krzysztof Bętkowski


Myślę, że miasta kleją się w naszej głowie jak płyty. Wystarczy, że znajdziemy w nich kilka utworów, które potrafią szarpnąć za odpowiednią strunę i to właśnie tych kilka kawałków przesądzi o tym, jak często będziemy do nich wracać i z jakimi emocjami. 

Emocje


Gdybym miał określić z jaką emocją kojarzy mi się Bielsko-Biała, powiedziałbym, że jest to ukojenie. Kiedy pracowałem w Pszczynie i było mi ekstremalnie źle, to właśnie do Bielska-Białej  uciekałem po ukojenie - wystarczyło wsiąść w pociąg i pojechać w przeciwną niż zwykle stronę, by znaleźć się na pięknym bielski dworcu, przejść się po Białej, zbić piątkę z pomnikami Reksia, Bolka, Lolka czy Don Pedra (na marginesie: z nim też mam skarpetki i bluzę)  i poczuć, że świat nie jest taki zły. To właśnie do Bielskiego Centrum Kultury im. Marii Koterbskiej jeździłem na pierwsze popandemiczne koncerty, które były dla mnie furtką do normalności. To Kozia Góra była moim miejscem ucieczki od świata - potrafiłem na długo zniknąć na jej ścieżkach, przegadać z przyjacielem godziny spacerując przy starym torze saneczkowym, albo przy zagrodzie kóz obok schroniska Stefanka. Albo próbować rzucić śnieżką w Szyndzielnię, której nigdy nie potrafiłem zlokalizować. I zawsze dziwiło mnie, że w mieście mogą być prawdziwe góry. A w Bielsku-Białej są! I to na swój sposób też było ukojeniem. 

I w rytmie cza-cza
Foto: Krzysztof Bętkowski


Bielsko-Biała zaczęło obrastać w te różne formy ukojenia: w ulubione kawiarnie, frontony kamienic, nawet drzewa w Cygańskim Lesie, we wspomnienia lekkiego oddechu i zaczęło ten stan do mnie przyciągać... jak żadne inne miasto. 

Ostatni kawałek


Zatrzymuję się na stacji benzynowej po kawę. Trochę bez sensu, bo zaraz będę przecież w Bielsku-Białej, gdzie do mojej dyspozycji będzie masa kawiarni z naprawdę dobrą ofertą, ale korek dał mi się we znaki - najwyżej w mieście wypiję drugą. Tymczasem Maria dotarła już do ostatniej piosenki na płycie. Bigbandowo, swingujące Do grającej szafy grosik wrzuć. Popijam kawę i słucham. Maria śpiewa: 

Do grającej szafy grosik wrzuć, 
Tylko jeden mały grosz
bo zasnęło w niej melodii sto
więc grosikiem swym je zbudź. 

I myślę, że ten tekst pasuje Bielska-Białej, a może i do każdego miasta. W każdym przecież śpi sto, tysiąc, milion melodii, które raz po raz odkrywamy. Tylko trzeba otworzyć uszy i słuchać. Bielski Rynek pięknie o tym przypomina. To w końcu na jednej z tamtejszych kamienic Remigiusz Gryt w ramach Festiwalu Sztuk Wizualnych przymocował instalację “Ucho” składającą się z kolorowych uszu wystających ze ściany. Bielsko-Biała zachęca nas do słuchania siebie. “Może to właśnie od tego miejsca dzisiaj zacznę” - myślę. 


Potem odpalam samochód, wciskam play na odtwarzaczu i ruszam w dalszą drogę. Czy odkryję dziś coś nowego w Bielsku-Białej. Maria Koterbska odpowiada: "Jak to nigdy, jak to nigdy nie wiadomo…"

No cóż? Spróbujmy. Słuchajmy! I może odkryje się przed nami ten właściwy rytm: Cza cza cza! 


Projekt Brzydula i rudzielec. Spacerownik na 100-lecie urodzin Marii Koterbskiej finansowany jest z budżetu Miasta Bielska-Białej i realizowany przez Fundację W to mi graj.




Komentarze

Popularne posty